Insatiable: sezon 1 – recenzja
Insatiable to nowy serial Netflixa, który jeszcze przed premierą wywoływał duże kontrowersje. Czy warto obejrzeć? Oceniam bez spoilerów.
Insatiable to nowy serial Netflixa, który jeszcze przed premierą wywoływał duże kontrowersje. Czy warto obejrzeć? Oceniam bez spoilerów.
Główną bohaterką serialu jest Patty, otyła licealistka, która nie ma żadnych przyjaciół i jest wyśmiewana na każdym kroku w szkole. Kiedy w cudowny sposób zdarzy jej się schudnąć, jej życie zupełnie się zmienia – nie dość, że staje się jedną z najatrakcyjniejszych nastolatek wśród rówieśników, to jeszcze zainteresuje się nią Bob, były prawnik i agent modelek, który chce zrobić z niej Miss America. Wcześniejsze opisy serialu sugerowały, że nasza Patty przyjmie wyzwanie, jednak jej prawdziwą intencją będzie zemsta na wszystkich ludziach, którzy kiedykolwiek jej dokuczali. W odcinkach jednak nic takiego nie ma miejsca, co prowadzi do dziwnego i niewytłumaczalnego bałaganu - po zapoznaniu się z sezonem stwierdzam, że zwiastun zapowiadał nam zupełnie inną historię.
Siadając do seansu, spodziewałam się rzeczywiście dyskusyjnego i kontrowersyjnego materiału o otyłości, przemocy w szkole lub wyniszczającej żądzy zemsty. Tymczasem okazuje się, że gruba Patty znika na samym początku pierwszego odcinka i nigdy więcej już do niej nie powracamy. Szczupła dziewczyna, którą w serialu gra Debby Ryan jest dla mnie natomiast nieprzekonująca i jednocześnie niezdecydowana – nie rozumiem jej punktu widzenia i światopoglądu, co czyni z niej postać płytką i momentami zwyczajnie niedorzeczną. Sama jej przemiana jest bardzo dziwna – dziewczyna w wielu scenach podkreśla, jak to trudno jej pogodzić się z nowym życiem i że w jej głowie w dalszym ciągu jest ta gruba i wyśmiewana przez wszystkich Patty... Mówiąc to, jednocześnie ubiera się w szpilki, minispódnice i maluje usta krwistoczerwonymi szminkami, w związku z czym naprawdę trudno uwierzyć w jej niepewność siebie. Grubsza Patty była dziewczyną, która chowała się pod grubymi swetrami i bała się spojrzeć w oczy rówieśnikowi. Szczupła staje się femme fatale w zasadzie z miejsca i nie ma żadnych oporów, by uwodzić mężczyzn, prezentować im swoje atuty czy nawet zaciągać ich do łóżka, nawet mimo tego, że nie ma w tym jeszcze żadnego doświadczenia. Rozumiem, że przerysowane komedie rządzą się swoimi prawami, ale takie zagranie jest po prostu mało wiarygodne i wielokrotnie wywołuje pewne zgrzyty.
Widać wyraźnie, że cały serial obraca się wokół ciała, mody i seksapilu. Wszystkie postaci są dopięte na ostatni guzik i pokazują wyłącznie swoją najlepszą stronę – to bohaterowie sprawiający wrażenie wyciętych ze stron magazynów, żyjący w swoich idealnych domach i pielęgnujący idealne ogródki. Uznaję to jednak za przekonujące, bo widać wyraźnie, że zamysłem twórców było przerysowanie tego społeczeństwa i pokazanie go w wyolbrzymiony, momentami karykaturalny sposób – widzimy przecież, jak Bob wciska się w kaftan wyszczuplający, a jego żona walczy z gorsetami, by idealnie prezentować się w swojej najpiękniejszej bluzce. Kolejnym idealnym przykładem na pokazywanie kultu ciała jest sama postać adwokata Boba, w którego wciela się Christopher Gorham – mężczyzna paraduje bez koszulki w każdej możliwej scenie, prezentując swoje bicepsy wszystkim zgromadzonym. Mnie osobiście to nie razi – kupuję ten punkt widzenia twórców i wiele takich scen rzeczywiście wywołało we mnie wesołość, bo bardziej się tego przerysować chyba nie dało.
Cała historia jest nam początkowo przedstawiana z punktu widzenia Patty, która częściej niż na ekranie wypowiada się tak naprawdę z offu. Serial jest opowiedziany słowami narratorów, którymi w zależności od potrzeby stają się kolejni bohaterowie – poza Patty jest to najczęściej prawnik Bob, którego historia zostaje nam przybliżona w równym (a może nawet większym) stopniu co historia dziewczyny. Pomysł ze snuciem opowieści uważam za bardzo fajny – ciekawie jest przenieść się w świat, o jakim opowiadają bohaterowie, czy zwyczajnie usłyszeć, co dzieje się w ich głowach gdy są zmuszani do prowadzenia działań wbrew sobie. To również często jest źródłem komizmu – komentarze i niektóre zachowania bohaterów są trafne i zabawne, a gra aktorska poszczególnych członków obsady również sprawdza się świetnie. Najbardziej błyszczą tu Bob (Dallas Roberts), Coralee (Alyssa Milano) i Nonnie (Kimmy Shields). Wspomniana Debbie Ryan kompletnie mnie do siebie nie przekonuje i mam wrażenie, że na ekranie prezentuje nam wiecznie tę samą minę.
Tak naprawdę Patty szybko odchodzi na nieco dalszy plan, ponieważ wielobarwni bohaterowie serialu mają tyle własnych problemów, że bez problemu można nimi zapełnić 12 odcinków sezonu. Z tego powodu zatem trudno mówić, że jest to serial o osobie zmagającej się z otyłością i chęcią zemsty, bo zwyczajnie nic takiego nie ma tutaj miejsca. Patty próbuje mścić się tylko na samym początku – w dodatku na osobie tak przypadkowej, że trudno to uznać za próbę radzenia sobie z życiowymi przykrościami. Później obserwujemy ją w wielu innych niewytłumaczalnych sytuacjach – gdy próbuje poderwać Boba, gdy zakochuje się w jednym koledze ze szkoły, a pięć minut później w drugim, gdy płacze patrząc w lustro na swoje idealne ciało w bikini, a za chwilę pewna siebie kroczy wśród rówieśników... Jej postawa w wielu scenach jest niczym nieuzasadniona i tak naprawdę trudno wyrobić sobie opinię na jej temat. Po zapoznaniu się z całym sezonem nadal nie jestem w stanie stwierdzić, czy to zakompleksiona wrażliwa nastolatka, czy laska, która owija sobie wokół palca cały świat. Twórcy zawiedli na podstawowym etapie tworzenia postaci – być może dlatego głównej bohaterki zwyczajnie nie da się przetrawić. Inni bohaterowie prezentują się znacznie lepiej i nawet jeśli nie znamy ich historii i moralności zbyt dobrze, łatwo zaakceptować ich działania. Może i są to postaci przerysowane i zachowują się często w stereotypowy sposób, ale jednocześnie bardzo pasuje to do tego sztucznego i wymodelowanego świata, jaki stworzono w serialu. Za przesadę uznaję jedynie Dixie (Irene Choi) i Reginę (Arden Myrin) – te dwie bohaterki są tak głupie, że momentami robi się to po prostu męczące.
Problemem serialu staje się też sam humor, który czasem jest zupełnie niewyważony. Być może twórcy starali się łamać tabu i nabijać się z tematów kontrowersyjnych, jednak nie zawsze daje to dobry efekt. Widać to najbardziej w pierwszych odcinkach, kiedy prawdopodobnie trwa największa walka o uwagę widza – bohaterowie śmieją się z raka odbytu, brązowych wstążek, śmierci babci, molestowania seksualnego, pedofilii. Większość tych „żartów” podsumować można tylko uniesieniem brwi przy zachowaniu kamiennej twarzy – na tym poziomie humor bardzo zawodzi i robi się po prostu niesmacznie. Bo jak inaczej zareagować na to, gdy Nonnie mówi, że Boba podejrzewa się o pedofilię, a jedyną reakcją Patty jest pełne entuzjazmu: „Może mam u niego szansę?”. Słaby dowcip bez polotu. Znacznie lepiej sprawdza się humor sytuacyjny – może i nie jest nowatorski i niewiele brakuje postaciom, by ślizgać się na skórce od banana, ale przynajmniej bywa zabawnie i nie jest to żenujące.
Powiem tak: nie uważam, by serial Insatiable był szkodliwy społecznie czy tak kontrowersyjny, za jakiego uznali go apelujący o kasację fani. To zwyczajna głupiutka parodia produkcji o nastolatkach, która momentami przybiera tak sztuczny i absurdalny obrót, że nie sposób traktować jej na poważnie. Od samego początku przyjęłam ten właśnie punkt widzenia i po zapoznaniu się z całym sezonem stwierdzam, że rzeczywiście jest tu na czym zawiesić oko – mamy (lepszy bądź gorszy, ale wciąż) humor, komicznych i przerysowanych bohaterów, którzy z każdą swoją kolejną decyzją grzęzną w jeszcze większym bagnie, bardzo dobry montaż i scenografię oraz wartką akcję i w zasadzie zero dłużyzn. Ogląda się to lekko, niektórych zwrotów akcji nie da się przewidzieć, a karykaturalni bohaterowie wywołują w widzu pewnego rodzaju rozbawienie, czy czasem współczucie. Może i brak tu scenariuszowej logiki, a kicz wylewa się z ekranu, ale całościowo naprawdę nie jest tak źle. Gdyby nie niekonsekwencja twórców, bałagan, jaki wkrada się do fabuły, fatalne żarty, czy spłycenie niektórych problemów do minimum, byłoby całkiem zabawnie i przyjemnie. Na tę chwilę jest to zwykła komediowa i głupiutka produkcja, którą wystarczy obejrzeć tylko raz i przejść nad nią do porządku dziennego. Sezon zostawia furtkę dla kontynuacji dzięki otwartemu zakończeniu - czas pokaże, czy ktokolwiek podejmie próbę by wyciągnąć z tego coś więcej. Dla mnie – 5/10.
Źródło: zdjęcie główne: Netflix
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat