Joe vs. Carole: sezon 1 - recenzja
Joe vs. Carole to fabularyzowana opowieść o sporze między Joe Exoticem a skontrastowaną z nim Carole Baskin, konkurentką w biznesie dotyczącym dzikich kotów. Czy warto obejrzeć?
Joe vs. Carole to fabularyzowana opowieść o sporze między Joe Exoticem a skontrastowaną z nim Carole Baskin, konkurentką w biznesie dotyczącym dzikich kotów. Czy warto obejrzeć?
Joe Exotic to bohater, który pojawił się w głośnym dokumencie Netflixa pod tytułem Król tygrysów - produkcja została zmontowana z archiwalnych, autentycznych nagrań i spotkała się z pozytywnym odbiorem wśród publiczności, głównie z uwagi na swoją oryginalność i prowokacyjność. Okazuje się jednak, że można raz jeszcze wprowadzić tę historię na ekrany, ale tym razem w wersji fabularyzowanej - taką właśnie jest nowy serial serwisu streamingowego Peacock pod tytułem Joe vs. Carole. Czy rzeczywiście była potrzeba ponawiania tej opowieści? Czy materiał naprawdę jest na tyle obszerny, by wycisnąć z niego coś więcej? W formie pełnometrażowej - być może. Ale w formie serialu ośmiogodzinnego? Naprawdę nie widzę sensu.
Tym razem ekscentryczny Joe Exotic nie pojawia się na ekranie osobiście - w postać wciela się John Cameron Mitchell, który na potrzeby produkcji przeszedł prawdziwą wizualną metamorfozę. Bohater, którego zbudował, jest dziwaczny i karykaturalny, jednak czuć, że dokładnie taki jest cel twórców - Mitchell sprawdza się w takiej odsłonie bardzo dobrze, jego Joe to nieobliczalny cudak, który w świetle reflektorów i sensacji czuje się jak ryba w wodzie. Na ekranie partneruje mu Kate McKinnon, która wciela się w Carole Baskin, rywalkę mężczyzny w biznesie, która walczy o prawa zwierząt - choć postać w cętkowanych strojach jest równie przerysowana jak Exotic, wypada od niego nieco bladziej. Aktorka nie ma tyle pola do popisu na ekranie co Mitchell, przez co w oczywisty sposób jej bohaterka traci na wyrazistości. Choć od pierwszego odcinka sugeruje nam się, że mamy tu do czynienia ze "starciem się dobra ze złem", obydwoje tak naprawdę mogą wzbudzać sympatię widza - Carole jako ta, która dzielnie walczy w imię jedynej słusznej sprawy, zaś Joe bardziej poprzez współczucie z powodu jego przeszłości i skomplikowanej sytuacji życiowej. Na drugim planie przewija się również Kyle MacLachlan jako mąż Carole, jednak jego rola jest na tyle mało istotna, że w zasadzie nie ma się tu nad czym pochylać.
Choć serial (głównie za sprawą karykaturalnych postaci) sprawia wrażenie komediowego, znalazło się w nim dużo miejsca na bardzo poważne wątki - twórcy prześwietlają życiorysy głównych bohaterów i wyciągają na światło dzienne wiele trudnych elementów z ich przeszłości. W całym serialu retrospekcji jest w zasadzie tyle samo co akcji bieżącej - momentami trochę utrudnia to odbiór, bo już nie wiadomo, co tak naprawdę śledzimy i która płaszczyzna czasowa jest ważniejsza. Choć tytuł produkcji wskazuje na to, że będzie ona opowiadać o sporze, otwartym konflikcie między dwójką głównych postaci, całość tak naprawdę staje się analizą psychologiczną obydwojga (w dodatku taką na pół gwizdka, z której nie wynika zbyt wiele). Kontrowersje czy znaki zapytania, które stawiał soczysty dokument Netflixa sprzed dwóch lat, nie zostają tu wyjaśnione; bezpośredniej konfrontacji nie ma w zasadzie wcale, a jeśli już przyglądamy się postaciom, to tylko bezpiecznie - tak, aby pokazać przede wszystkim ich dobre oblicze. Obserwuję tu pewien zgrzyt i nie do końca rozumiem, jaki był tego cel - im więcej odcinków przemija, tym bardziej oddalamy się od osi sporu, spędzając czas na przykład na rozterkach miłosnych jednej bądź drugiej strony. Dla porządku - punktem wyjścia dla całej opowieści jest widmo zamachu na życie Baskin (zorganizowanego oczywiście przez Exotica, który wynajął płatnego zabójcę). Choć temat jest mocny i pełen potencjału (to w końcu ta sprawa wsadziła Joego za kratki), wątek płatnego zabójstwa zostaje nam zasygnalizowany tylko na początku produkcji, a potem tylko na końcu. Cały środek historii to wachlarz przeróżnych wątków pobocznych, które prowadzą do wszystkiego, tylko nie do tego, co trzeba. Serial stoi trochę w rozkroku i trudno tak naprawdę powiedzieć, czym ta produkcja jest oraz po co właściwie powstała - opowieść co chwilę skręca na sąsiednie melodramatyczne tory, sprawiając, że tytułowa potyczka zupełnie się w tym wszystkim gubi. Po dwóch-trzech odcinkach zaczyna to już męczyć; epizody, poza kilkoma zagęszczonymi scenami akcji czy twistami, składają się głównie z rozciągniętych dialogów między bohaterami, które (mam wrażenie) miały jedynie zająć jakoś czas ekranowy.
Całość ratuje jeszcze warstwa techniczna (z wyłączeniem tragicznych efektów specjalnych, na które chyba nie wystarczyło już budżetu) - kostiumy i charakteryzacja są naprawdę super, a sam montaż i praca kamery potrafią w niektórych ujęciach zaskoczyć. Produkcja jest zbudowana profesjonalnie, przyjemnie się na to wszystko patrzy - gdyby nie ciągnąca się fabuła i brak iskry w tym, co się dzieje, mogłoby być naprawdę fajnie. W obecnej formie, poza kilkoma emocjonalnymi i oddziałującymi na wrażliwość scenami, jest po prostu trochę nudno - jakby o pięć, sześć odcinków za dużo. Szkoda, że zdecydowano się na format serialu - myślę, że jako film ta produkcja wywierałaby znacznie większe wrażenie i gdyby tylko dobrze to rozpisano, po seansie pozostałby w głowie jakiś konkret, swoista pigułka wiedzy dla wszystkich, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś o Joe Exoticu i Carole Baskin. Jeśli jednak do wyboru mamy dwa seriale, tak jak teraz, nie ma się nad czym zastanawiać - do wgłębienia się w tę historię bez wahania wybierzcie ten dokumentalny.
Joe vs. Carole to trochę strata czasu, zwłaszcza jeśli oglądaliście Króla tygrysów, traktującego dokładnie o tym samym. I nawet jeśli spojrzymy na nową produkcję jako na niezależną, inspirowaną faktami historię dwojga pełnych pasji ekscentryków i zapomnimy na chwilę o istnieniu dokumentu Netflixa, obiektywnie uznamy ten serial po prostu za coś przeciętnego. Owszem, gra aktorska i charakteryzacje głównych bohaterów są naprawdę dobre i warte sprawdzenia, jednak całość prawdopodobnie Was wymęczy. Czuć, że jest to fikcja, sztuczna kreacja aktorska, w dodatku bez większej siły przyciągania. Rzec można, że to taka "wersja soft" tej szalonej i pełnej niedopowiedzeń prawdziwej historii - łagodna, płaska, schematyczna opowieść, która może i raz na jakiś czas wzruszy, ale nie zaangażuje emocjonalnie, nie sprowokuje i szybko wyleci z głowy. Ode mnie 5/10.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat