Królowe przekrętu – recenzja filmu
Królowe przekrętu to inspirowana prawdziwą historią opowieść o dwóch kobietach, które zbiły majątek na kuponach promocyjnych. Coś, co miało niemały potencjał, w rzeczywistości okazuje się jednak nudną produkcją bez większej siły przebicia.
Królowe przekrętu to inspirowana prawdziwą historią opowieść o dwóch kobietach, które zbiły majątek na kuponach promocyjnych. Coś, co miało niemały potencjał, w rzeczywistości okazuje się jednak nudną produkcją bez większej siły przebicia.
Królowe przekrętu to komedia kryminalna skupiająca się na Connie (Kristen Bell) i JoJo (Kirby Howell-Baptiste), dwóch przyjaciółkach, w życiu których od pewnego czasu nie dzieje się zupełnie nic. Pierwsza skupia się na obowiązkach gospodyni domowej, zaś druga jest na utrzymaniu swojej matki i bezskutecznie poszukuje pracy. Kobiety łączy pasja do wynajdowania okazji sprzedażowych i zdobywania kuponów promocyjnych na kolejne zakupy, co z czasem staje się znakomitym pomysłem na biznes. Przyjaciółki decydują się na drobne fałszerstwo, które bardzo szybko przeradza się w przekręt na niespotykaną skalę.
Fabuła filmu jest inspirowana prawdziwą historią, co zaznaczono już na samym początku – niestety produkcja zupełnie nie korzysta z potencjału i nie jest nawet bliska hitom kasowym, jakimi często okazują się kryminalne filmy z życia wzięte. Główne bohaterki są zupełnie bezbarwne, nie wzbudzają żadnych emocji – nie można mówić o sympatyzowaniu z nimi czy kibicowaniu im w ich poczynaniach, ponieważ ich los zwyczajnie nikogo nie obchodzi. Ani Bell ani Howell-Baptiste nie mają tak naprawdę nic szczególnego do zagrania – aktorki wygłaszają swoje kwestie, przeżywają "przygody", które najczęściej przedstawione są skrótowo, w postaci dynamicznie zmontowanych klisz, a choć po piętach depcze im jednostka specjalna, w filmie ani przez moment nie czuć atmosfery zagrożenia czy też ryzyka (co w tej tematyce powinno być moim zdaniem głównym filarem produkcji).
Gdyby spróbować zastanowić się nad tym, co tu nie zagrało, trzeba byłoby skupić się już na samym scenariuszu, który napisano po prostu po łebkach. Widz nie ma żadnych podstaw, by uwierzyć przyjaciółki, ponieważ twórcy nie umotywowali ich w żaden sposób – ani jedna, ani druga kobieta nie otrzymuje dla siebie żadnego backstory; nie wiemy o nich zupełnie nic poza tym, co akurat robią w akcji bieżącej. Żadna nie pełni dobrze swojej roli jako postać samodzielna, a co tu dopiero mówić o akcji w kryminalnym duecie. Owszem, początkowo podjęto pewną próbę zarysowania tła w przypadku Connie – twórcy poświęcili jedną, może dwie minuty na krótkie przedstawienie jej zmagań z bezpłodnością i tęsknoty za dzieckiem, co powraca w filmie jeszcze kilka razy, jednak ostatecznie okazuje się to niczym innym jak zasłoną dymną, wątkiem do odhaczenia na liście, który tak naprawdę nie ma żadnego realnego wpływu na główną część fabuły. Nie lepiej wypadają też relacje bohaterek z pozostałymi postaciami – w tle przewija się mąż Connie, wielbiciel i matka JoJo, wspólnicy kobiet w kryminalnym przedsięwzięciu czy wreszcie dwaj nieokrzesani panowie, którzy postawili sobie za cel schwytanie przestępczyń. Żadna z tych osób nie wywołuje jednak najmniejszych emocji, a ich przedstawienia dokonano tak bardzo po łebkach, że nietrudno pogubić się w tym wszystkim i zacząć zastanawiać się, kto tutaj tak naprawdę jest kim, i jaką rolę pełni dla wydarzeń.
W ekipie twórczej poza Bell i Howell-Baptiste są także Vince Vaughn (jako jeden z aktorów) czy Ben Stiller (pełniący funkcję producenta wykonawczego). Niestety, choć są to nazwiska mogące budzić pewne oczekiwania komediowe, film nie jest nawet bliski temu, do czego mogły przyzwyczaić widzów poprzednie produkcje tworzone przy ich udziale. Przez cały seans nie zaśmiałam się chyba ani razu – trudno tu mówić o jakimś humorze, ponieważ film po prostu nie jest śmieszny. Losy postaci nie bawią, żarty są suche, akcja nie jest ani wartka, ani fascynująca, a sami bohaterowie są stereotypowi albo wręcz bezbarwni – tacy, których historie po seansie po prostu odchodzą w zapomnienie. Ten film równie dobrze można obejrzeć jednym okiem przy wykonywaniu codziennych obowiązków domowych, a efekt i stopień zaangażowania w fabułę będzie taki sam, jak przy poświęceniu mu pełnej uwagi przez blisko dwie godziny – czyli żaden.
Królowe przekrętu to nudny i nieciekawy film, pełen anonimowych i miałkich bohaterów. Seans upływa w bólach, ponieważ historia nie ma w sobie żadnej iskry, która mogłaby utrzymać widza przy ekranie. Nie widzę żadnego celu, dla którego ta produkcja powstała – wygląda to po prostu na tani wyrób skrojony wyłącznie pod VOD. I pewnie nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że zatrudniono naprawdę znanych aktorów, których z pewnością byłoby stać na więcej. Strata czasu pod każdym względem.
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat