Madea i ślub na Bahamach – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 11 lipca 2025Madea i jej zwariowana rodzinka znów wracają na ekran! Netflix i Tyler Perry Studios prezentują Madea i ślub na Bahamach – trzynastą odsłonę kultowej serii komediowej. Czy warto obejrzeć w streamingu?
Madea i jej zwariowana rodzinka znów wracają na ekran! Netflix i Tyler Perry Studios prezentują Madea i ślub na Bahamach – trzynastą odsłonę kultowej serii komediowej. Czy warto obejrzeć w streamingu?

W lipcu 2025 roku na platformie Netflix premierę miała kolejna odsłona filmowej serii z Tylerem Perrym w roli głównej. Zamiast rodzinnego zjazdu w Atlancie, jak miało to miejsce poprzednim razem, bohaterowie trafiają na Bahamy. Powód? Ślub córki Briana – Tiffany (Diamond White), która po zaledwie kilku miesiącach znajomości przyjęła oświadczyny od rapera Zaviera (Xavier Smalls), nieznanego dotąd nikomu w rodzinie. Jak się okazuje, ten wątek stanowi jedynie tło dla tego, co najważniejsze – czyli powrotu Madei (Tyler Perry) i jej ekscentrycznej rodziny, którzy znów kradną całe show, bawiąc się i ciesząc z wyjazdu. Komedia prezentuje wysoki poziom dowcipu i ironii, co jak na kolejną produkcję tego typu robi wrażenie.
Bawiłem się przednio. Mam wrażenie, że nic nie jest w stanie uśmiercić tej serii. Humor wciąż bawił, a Madea – niczym dobre wino – im starsza, tym więcej ma do zaoferowania. Pozostałe postacie zachowały swoje cechy charakterystyczne. Zdarza się, że widz z czasem męczy się schematem jakiegoś filmowego uniwersum, ale tutaj to nie następuje. Popularność za granicą, a także w Polsce – film przez pewien czas był wysoko na liście tygodnia Netflixa – pokazuje, że Madea od ponad 20 lat trzyma się mocno na zatłoczonym rynku komedii i zyskuje nowych fanów, nie tylko kina, ale i teatru. Warto przypomnieć, że ta charakterystyczna babcia po raz pierwszy pojawiła się na scenie w sztuce I Can Do Bad All by Myself z 1999 roku.
Tyler Perry tym razem wciela się w aż trzy postacie, dokładnie w Madeę, jej brata Joe oraz Briana. Z zaciekawieniem obserwowałem, jak poradzi sobie – z nie ma co ukrywać – trudnym wyzwaniem. Co tu dużo mówić, pod tym względem reżyser osiągnął to, co prawdopodobnie chciał. Mimo że granie paru ról przez jednego aktora to rzadko spotykany zabieg – mnie zwykle odstraszał w filmach lub serialach – warto docenić pracę i trud włożony w odegranie różnych postaci. Szczególnie dobrze wypadła scena, w której cała trójka (czyli Perry x3) rozmawia o sytuacji Briana – Perry z dużą swobodą przeskakuje między komediową przesadą Madei, ekscentrycznością Joe a stonowaną powagą Briana.
Choć fabularnie punktem wyjścia jest ślub, to jednak nie on gra tu pierwsze skrzypce. Priorytetem są goście – wspomniani już bohaterowie, a także klasyczne postacie serii, jak Brown (David Mann), Cora (Tamela Mann) czy ciocia Bam (Cassi Davis). Korzystają z uroku bahamskiego hotelu. Było kasyno, aquapark czy nawet wieczór panieński, czego chcieć więcej? Jak na film osadzony na Bahamach, za mało było samych Bahamów – większość scen i ujęć to hotel i jego posesja. Szkoda, bo potencjał na więcej był! Z wielkim uśmiechem obserwowałem, jak wszyscy trwonili pieniądze Briana na prawo i lewo, byle urozmaicić sobie czas. To właśnie w silnych charakterach tkwi magia filmu. Ich usposobienie nie zmienia się i wciąż obserwujemy tych samych śmiesznych, momentami uroczych ludzi. Dla przykładu Ciocia Bam nie skończyła z podrywaniem młodszych mężczyzn, a Pan Brown jak się bał, tak się wciąż wszystkiego boi – pokazał to lot, podczas którego pojawiły się turbulencje lub paniczny strach korzystania ze zjeżdżalni w aquaparku, co dosłownie rozbawiło mnie do rozpuku.
Kończąc omawiać role przydałoby się wspomnieć o nowej i niestety najgorszej – Zavierze, nic nie wprowadza. Dopiero pod koniec próbuje coś zasygnalizować – raper z trudną przeszłością, który chce się zmienić. Brzmi znajomo? Tak, bo to dość sztampowy schemat. A szkoda, bo Perry niejednokrotnie udowodnił, że potrafi łamać stereotypy (jak w przypadku Madei czy Joe), ale tu zabrakło tej odwagi.
Niekiedy odczuwałem, że sceny są przydługie, tak jakby chciano zmieścić próbkę humoru każdej występującej w nich postaci, co czasami doprowadzało do przesytu i trochę męczyło. Niektóre figury komiczne tracą na tym, bo w kółko lecą na jedno kopyto. Ciocia Bum właściwie na każdym kroku wspomina o młodych mężczyznach – dla nowego widza może być to minus, bo nie pozna tej sympatycznej pani lepiej.

W dobie komediodramatów balansowanie między śmiechem a powagą bywa ryzykowne. Na szczęście twórcy Madei nie tracą z oczu głównego celu – rozbawić widza. Film nie popada w nadmierny dramatyzm – mimo że pojawiają się trudniejsze wątki, to twórcy dbają o lekki ton. Wszelkie napięcia są błyskawicznie rozładowywane humorem, co idealnie wpisuje się w konwencję serii i gatunku.
Nie obejrzałem wszystkich produkcji z Madeą w roli głównej, ale ta część zdecydowanie zachęciła mnie do nadrobienia reszty. To luźna, przyjemna i niewymagająca komedia, która – jeśli nie masz wygórowanych oczekiwań wobec tego gatunku – naprawdę robi robotę. Nastawiałem się na postacie łamiące stereotypy, humor balansujący na granicy poprawności i grę aktorską na wysokim poziomie – i właśnie to dostałem. Jasne, gdyby nie sztampowy raper, nieco przydługie sceny i ograniczenie akcji do jednego miejsca na Bahamach, byłoby jeszcze lepiej – ale i tak jest dobrze. Polecam zarówno tym, którzy znają serię od podszewki, jak i tym, którzy dopiero chcą wejść w groteskowy świat Madei.
Poznaj recenzenta
Wiktor MrózWspółpracownik naEKRANIE.pl i student dziennikarstwa i komunikacji społecznej. Mol książkowy, który oprócz sięgania po najnowsze tytuły uwielbia też klasykę, zwłaszcza polskich autorów takich jak Lem czy Mostowicz. W świecie filmu również najbardziej ceni sobie klasyki — „Skazani na Shawshank” to dla niego absolutny majstersztyk, pełen sentymentu i prawdziwa kopalnia interpretacji. Poza literaturą i kinem, z dużym zainteresowaniem śledzi scenę muzyczną, szczególnie rap, a także sport oraz, o zgrozo, politykę




naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1990, kończy 35 lat
ur. 1965, kończy 60 lat
ur. 1962, kończy 63 lat
ur. 1966, kończy 59 lat
ur. 1956, kończy 69 lat

