Martwi przed świtem – recenzja filmu [Octopus Film Festival 2025]
Data premiery w Polsce: 5 sierpnia 2025Martwi przed świtem to estetycznie wysmakowane, muzycznie bardzo sprawne, pierwsze – jak czytamy w festiwalowym opisie – polskie giallo. Czy jednak udane?
Martwi przed świtem to estetycznie wysmakowane, muzycznie bardzo sprawne, pierwsze – jak czytamy w festiwalowym opisie – polskie giallo. Czy jednak udane?

Ilekroć w Polsce twórcy biorą się za realizację kina gatunkowego, ogromnie się cieszę i ściskam kciuki z całych sił, by się udało. Gdy jednak na filmie otwarcia Octopus Film Festival 2025, zatytułowanym Martwi przed świtem, przed seansem na scenę wyszło mnóstwo młodych ludzi – działających zarówno w pionach produkcyjnych, jak i odgrywających istotne role w fabule – poczułem lekki niepokój. Sam jeszcze stary nie jestem, ale od razu przyszło mi na myśl stereotypowe wyobrażenie świeżo upieczonych absolwentów filmówki, którzy, kierowani nieskażonym jeszcze kinofilskim entuzjazmem, stawiają sobie ambitny cel: stworzyć w Polsce slasher inspirowany klasyką włoskiego pulpowego gatunku giallo.
Bałem się, że ta filmowa układanka w rękach reżysera Dawida Torrone zacznie się rozsypywać – że dźwięk okaże się kiepski, wizualnie będzie tanio, a aktorzy wypadną sztucznie, co pasuje do stylistyki giallo, ale tutaj pewnie byłby to efekt niezamierzony.
I uwielbiam, kiedy tak się mylę! Film Martwi przed świtem w wielu aspektach potrafi wręcz imponować, cieszyć oko i bawić. Nie znaczy to jednak, że wszystko się udało.
Zacznijmy jednak od rysu fabularnego, chociaż ten zwykle w giallo nie ma większego znaczenia. W miejscowości Katusze znajduje się tajemniczy teatr. W nim niejaki Heissenhoff, znany dramaturg, postanawia wystawić swoje opus magnum – spektakl sceniczny, który jawi się jako coś tajemniczego, wręcz przerażającego. Do odegrania sztuki wybrano czwórkę aktorów, którzy mają niewiele czasu na próby przed noworoczną premierą. Napięcie potęgują nie tylko tarcia wewnątrz grupy, awaria prądu i zimowa aura, ale też pewna zamaskowana postać, która rozpoczyna rzeź, mieszając tym samym granice między rzeczywistością a odgrywaną sztuką.
Założenia giallo są takie, by – w często absurdalnych proporcjach – na ekranie było mnóstwo śmiechu połączonego z przemocą, zbrodnią, seksem i strachem. Wszystko to ma oczywiście świadomie zostać zrealizowane w sposób sztuczny i przy pomocy złych dialogów, ale to nie oznacza, że całość ma być zwyczajnie zła. Ma być tak zła, że aż dobra. I tu moim zdaniem Martwi przed świtem wymykają się gatunkowym założeniom, bo campowości jest mniej, niż bym oczekiwał. Jest naprawdę dobra realizacja i świetne aktorstwo, ale zabrakło większej liczby absurdalnych zdarzeń i podkręconego szaleństwa (chociaż oczywiście jest kilka momentów, które zapadają w pamięć).
Nie ma tutaj za dużo nagości, a erotyka raczej nie szokuje. Nie jest to też film skupiający się na fetyszach. Z jednej strony wyraźnie czuć silne inspiracje klasykami giallo, a z drugiej – chęć nadania temu wszystkiemu wyjątkowego charakteru. Wydaje mi się, że nawet pomysł z osadzeniem akcji w teatrze i pokazanie losów artystów nie jest przypadkowy. Docenienie, prestiż, okazja do wyrażania siebie – to piękna strona tworzenia. Są też mroczne aspekty, jak choćby ogromny wysiłek psychiczny i fizyczny, a także mobbing. Ja to kupiłem, chociaż słyszałem wypowiedzi widzów, że mieli totalnie gdzieś bohaterów i ich losy. Nie było okazji do tego, by faktycznie zżyć się z artystami.
W giallo jednak nie tyle sens jest istotny, co obserwacja dziejących się rzeczy – absurd goniący absurd, ciąg zdarzeń pozbawiony logiki i w końcu rozwiązanie sprawy. W giallo chodzi właśnie o ocieranie się o B-klasową stronę kina oraz igranie z przyzwyczajeniami. Główną atrakcją ma być spora ilość ostrych narzędzi wyrządzających krzywdę oraz potęgująca te wrażenia specyficzna muzyka. To ma napędzać taki film i to ma działać. Niestety w omawianym tytule nie zawsze tak się dzieje, bo produkcja z czasem traci początkową energię. Gdy morderca się rozkręca, paradoksalnie może pojawić się uczucie znużenia.
Wspomniałem jednak też momenty, gdy wybrzmiewa ekranowe szaleństwo: pojawienie się miecza samurajskiego, kiczowatego merchu jednego z aktorów z istotną rolą w fabule, a także groteskowe sceny mordu. Nie ma znaczenia, że rzeczy się nie łączą, że pewna postać całkowicie znika z filmu albo że akcja równie dobrze mogłaby dziać się pięćdziesiąt lat wcześniej. Przyjemność płynie ze smakowania tego, co złe, choć całość mogłaby być jeszcze bardziej podkręcona. Niektóre decyzje i wybory są pozbawione pazura. I nie wszystkie sceny gore wypadły atrakcyjne – choć rozpływająca się gałka oczna okazała się naprawdę efektowna.
To jednak nie wszystko, bo w finale pojawia się eskalacja sennych wizji i mistycznych elementów, które momentami ocierają się o fabularne mielizny, lecz odgrywane są całkowicie na serio – co w konwencji giallo jest sporym komplementem. Całość wypada solidnie, miejscami nawet bardzo dobrze, choć do pełni satysfakcji zabrakło kilku scen z wyższym biegiem i ograniczenia patosu wylewającego się z ekranu.
Życzyłbym sobie, żeby więcej polskich filmów było tak dopracowanych wizualnie, ale też chciałbym, aby wszelkie próby inspirowania się mistrzami gatunku zawierały więcej oryginalnych pomysłów, które nadawałyby im indywidualny charakter. Nie jest bowiem sztuką odkalkować coś, co zadziałało gdzieś indziej. I tutaj są tego mocne zalążki, zatem kibicuję wszystkim zaangażowanym, by kontynuowali ten kierunek, bo warto.
Poznaj recenzenta
Michał Kujawiński


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1992, kończy 33 lat
ur. 1980, kończy 45 lat
ur. 1965, kończy 60 lat
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1980, kończy 45 lat

