mother! – recenzja filmu [American Film Festival]
Data premiery w Polsce: 3 listopada 2017Kontrowersyjne mother! Darrena Aronofsky'ego to wyjątkowa, emocjonująca i niezwykle trudna w odbiorze podróż. Jedni nazwą ją wyjątkowo opracowaną metaforą, inni nieznośnie pretensjonalnym chaosem. Tak czy inaczej - trzeba zobaczyć!
Kontrowersyjne mother! Darrena Aronofsky'ego to wyjątkowa, emocjonująca i niezwykle trudna w odbiorze podróż. Jedni nazwą ją wyjątkowo opracowaną metaforą, inni nieznośnie pretensjonalnym chaosem. Tak czy inaczej - trzeba zobaczyć!

Zawieram z wami przymierze, tak iż nigdy już nie zostanie zgładzona wodami potopu żadna istota żywa i już nigdy nie będzie potopu niszczącego ziemię.
Boska obietnica z Księgi Rodzaju skierowana jest do Noego - bohatera poprzedniego filmu Darrena Aronofsky’ego. Tym razem po przeżyciu Wielkiego Potopu ludzie mogli dalej żyć pod boskim nadzorem, a wielki eksperyment - zwany Ziemią - wszedł w kolejną fazę realizacji. Jednak ten wers dosadniej odnosi się do najnowszego filmu amerykańskiego twórcy.
Oto pierwsza scena Mother!: On (Javier Bardem) mocuje piękny kryształ w sercu swojego niegdyś spalonego domu. Dzięki niemu posiadłość na nowo odzyskuje swoją dawną świetność, ściany rodzą się na nowo z popiołów, a w sypialni pojawia się Ona (Jennifer Lawrence), która tuż po przebudzeniu z utęsknieniem wypatruje swojego kochanka. Rozpoczyna się kolejny cykl, metafora jak się patrzy!
Nim Aronofsky (Pi, Czarny łabędź) wróci na biblijny szlak, wpierw zgotuje bohaterom piekło. W domu głównych postaci pojawiają się niezapowiedziani przybysze – Mężczyzna (Ed Harris) i Kobieta (Michelle Pfeiffer). On przyjmuje ich z ochotą – jest cierpiącym, szukającym inspiracji twórcą, a nowe historie, nowi ludzie, nowe doświadczenia mają pomóc mu w przełamaniu artystycznej blokady. Jednak Matka nie jest zadowolona z takiego towarzystwa – zaczynają traktować własnoręcznie odbudowywany Dom jak swój, a gdy zjawia się jeszcze większa liczba gości, jej oczko w głowie zaczyna podupadać. Analogii widzowie doszukują się sami.
Aronofsky’emu udaje się wybornie ukryć te banały pod płaszczem filmu grozy - trochę tu Funny Games Michaela Hanekego, trochę Wstrętu Polańskiego. Jednak bez problemu można dostrzec typowe tematy dla reżysera Zapaśnika, takie jak powolne popadanie w obłęd, walka bohatera z nierównymi i nieznanymi siłami, które budują podstawowy konflikt w mother! Gdy większości jego bohaterów przynajmniej wydawało się, że potrafią stanąć do równego pojedynku, bohaterka Jennifer Lawrence jest skazana na porażkę od samego początku. To także nowość w filmografii tej aktorki – Ona jest zarówno krucha i bezbronna, jak i nieugięta. Przez cały film kroczymy za nią wraz z kamerą, skupiając wzrok na niej lub podążając za jej spojrzeniem i obserwując postępującą w Domu dekadencję.
Problem rozpoczyna się wtedy, gdy Aronofsky podgrzewa atmosferę i zdziera tapetę thrillera o mentalnym i fizycznym osaczeniu, a gołe ściany domu stają się świadkami narastającej (zaznaczyć trzeba – dosłownej) Apokalipsy. Wtedy ponury realizm ustępuje miejsca surrealizmowi. Kolejne kłody rzucane pod nogi przez reżysera mogą w ostateczności stać się - dla niektórych widzów - przeszkodami nie do przeskoczenia. Mimo że oprawa techniczna (wybitna „ścieżka dźwiękowa”, którą stanowią wyłącznie dźwięki Domu oraz niesamowita praca kamery Matthew Libatique) jest godna podziwu i może sprawiać przyjemność, to trzeba szczerych chęci, by nie pomylić kiczu z odważnym narracyjnym eksperymentem. Aronofsky balansuje na tej granicy w bardzo niebezpieczny sposób, ale z drugiej strony, kto inny mógłby się podjąć tego zadania? Twórca Requiem dla snu od zawsze wyznaczał granice autorskiego kina mainstreamowego (choćby przy niepopularnym Źródle), a mother! to z pewnością jego najbardziej radykalne dzieło.
„Tak właśnie umiera kino!” – usłyszałem krzyk podczas festiwalowego seansu. Przywitane zostało ono pokrzykiwaniami, śmiechem i oklaskami. Jeśli kino miałoby umrzeć w taki sposób, nie miałbym nic przeciwko temu. Ktoś najwyraźniej jednak nie wyłapał analogii. Oznacza ona bowiem, że awangarda (nawet w wykonaniu tak mainstreamowego, choć wycofanego reżysera) może zrodzić jeszcze ciekawszą sztukę.
Poznaj recenzenta
Jędrzej Skrzypczyk


naEKRANIE Poleca
ReklamaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1992, kończy 33 lat
ur. 1994, kończy 31 lat
ur. 1981, kończy 44 lat
ur. 1973, kończy 52 lat

