Może pora z tym skończyć to film autorstwa Charliego Kaufmana – nagrodzonego Oscarem scenarzysty, który stworzył teksty do takich obrazów jak: Być jak John Malkovich, Adaptacja czy Zakochany bez pamięci. Ci, którzy znają jego twórczość, wiedzą, że artysta specjalizuje się w nieszablonowych wizjach. Jak jest tym razem?
Może pora z tym skończyć to jeden z tych filmów, które część widzów odrzuca, określając nieczytelnymi, zbyt abstrakcyjnymi i zagmatwanymi. To obraz, w którym linearna fabuła ustępuje miejsca surrealizmowi, a narracje tworzą powyrywane z kontekstu sceny. Taka forma zniechęca już na wstępie część oglądających i jest to zrozumiałe, bo nie dla każdego film musi stanowić intelektualną zagwozdkę czy układankę liczącą dziesiątki na pozór niepasujących do siebie puzzli. Mimo że Może pora z tym skończyć rozpoczyna się dość tradycyjnie, szybko przemienia się w podróż w głąb psychiki bohaterów, a logika i zdrowy rozsądek przestają mieć rację bytu. Bardzo trudno się w tym wszystkim połapać, ale jeśli już się nam uda, w miejsce abstrakcyjnej opowieści pojawia się chwytająca za serce historia o ludzkim udręczeniu. Gdy odpowiednio zinterpretujemy wydarzenia ekranowe, pozorny miszmasz nie dość, że staje się czytelny, to jeszcze wyzwala ładunek emocjonalny, wobec którego widzowie stają się bezbronni.
W związku z tym Może pora z tym skończyć należy recenzować nie jako zbiór nielogicznych scen, a opowieść o samotności, straconych szansach, upokorzeniu, niespełnieniu i błędach przeszłości. Film rozpoczyna się dość klasycznie. Jake i Lucy opuszczają wielkie miasto i udają się w wiejskie rejony Ameryki, żeby poznać rodziców mężczyzny. Docierają na farmę, gdzie rzeczywistość zaczyna się rozmywać. Wraz z Lucy podróżujemy w czasie, przenosząc się do kolejnych momentów w życiu Jake’a oraz jego rodziców. Wkrótce również Lucy traci swoją tożsamość. Staje się bezimienna i nierealna. Prawdziwy wydaje się jedynie pewien wiekowy woźny, którego mamy okazję podglądać w dygresjach rozdzielających główny wątek fabularny. Z czasem okazuje się, że oglądana przez nas historia jest opowieścią o życiu tego człowieka. Starego, samotnego i skończenie nieszczęśliwego. Człowieka, który w swojej młodości był zbyt zachowawczy i za mało zdecydowany, żeby zmienić swoje życie, wyrwać się z domu rodzinnego i zawalczyć o własny los.
Starszy człowiek pracujący w szkole jako woźny, na skraju swojego życia wraca pamięcią do czasów, gdy wszystko było jeszcze możliwe. Jego wspomnienia nie są jednak klarowne i czytelne. Zmęczony i schorowany umysł miesza marzenia z rzeczywistymi wydarzeniami. Jake jako młody człowiek nie wykorzystał swojej szansy na miłość. Teraz tworzy sobie ją we wspomnieniach. Co by było, gdyby jednak wziął numer od tej pięknej dziewczyny? Czy odnaleźliby razem szczęście? A może ona, po kilku tygodniach stwierdziłaby, że pora z tym skończyć, bo Jake nie jest wystarczająco dobry na partnera życiowego?
Charlie Kaufman wchodzi bardzo głęboko w psychikę samotnej i nieszczęśliwej jednostki, ale przecież refleksje płynące z filmu mogą należeć do każdego z nas. To właśnie jest siłą produkcji Kaufmana – uniwersalność przekazu uderza w każdego oglądającego. Śledząc losy Jake’a, przypominamy sobie nasze niewykorzystane szanse i chwile, które rozpamiętujemy mimo upływu czasu. Pojawiające się na przestrzeni filmu Strzelby Czechowa wypalają w odpowiednich momentach, przynosząc jednak przewrotny skutek. Piwnica na farmie należącej do rodziców głównego bohatera nie kryje złowrogiej tajemnicy, a jest miejscem, gdzie Jake schował swoją wrażliwość. Całe życie pogardzany przez młodych i pięknych, protagonista u schyłku życia pracuje w liceum jako woźny, wśród nastolatków, którzy szydzą z niego na każdym kroku. Niezrozumiały pierwotnie wiersz o powrocie do domu, w ostatnim akcie nabiera nowego, przerażająco smutnego znaczenia.
Najbardziej sugestywna scena skupia się na momencie śmierci Jake’a. Niedoskonałe i schorowane ciało trafia tam, gdzie jego miejsce – zostanie zjedzone przez larwy i taki los wydaje się jak najbardziej właściwy dla klatki, która przysporzyła mu tyle cierpień. Dusza Jake’a zasiada natomiast w panteonie i otrzymuje należytą nagrodę. Akceptacja, docenienie, spełnienie. Miłość jako największa wartość. Jake staje na piedestale, a wraz z nim wszystko to, co skrycie kochał. Zwieńczenie filmu satysfakcjonuje, jednak centralnym punktem opowieści jest spotkanie Jake’a i jego bezimiennej dziewczyny z rodzicami. Pierwotnie odbieramy je jako przerysowane, przesadnie cringe’owe i zbyt absurdalne. Gdy opowieść ujawnia swoje meandry, zdajemy sobie sprawę, że to, co widzieliśmy, było jedynie iluzją. Jake nie rozumiał swoich rodziców, tak jak oni nie rozumieli jego. Przez lata kotłowania się w tym samym domu, stali się dla niego zlepkiem dziwacznych manier i karykaturalnych zachowań. Jego groteskowe wyobrażenia nie są jednak w stanie zawoalować wielkiej miłości łączącej go z matką. To uczucie jest jasne i klarowne, nawet na skraju życia bohatera.
Charlie Kaufman jest przede wszystkim scenarzystą, a nie reżyserem, co doskonale widać. Opowieść jest złożona i wielowarstwowa, a realizacja bardzo oszczędna. Warto pochwalić tutaj naszego rodaka, Łukasza Żala, który był w filmie odpowiedzialny za zdjęcia. Dwukrotnie nominowany do Oscara operator doskonale odnalazł się w zaproponowanej konwencji. Jeśli chodzi o historię, każdy zabieg fabularny znajduje się na właściwym miejscu, tekst jest dopieszczony w stu procentach. Film stanowi adaptację książki Iaina Reida, jednak ze względu na autorski styl twórcy, nie należy go porównywać do literackiego pierwowzoru. Kaufman po raz kolejny odnosi sukces, przedstawiając uwikłanie jednostki w ludzką egzystencję. Peter Greenaway w Nightwatching powiedział: Życie jest ciężkie, niesprawiedliwe, brutalne, rozczarowujące, nie do zniesienia. Nie ma sprawiedliwości i nigdy jej nie będzie. Film Może pora z tym skończyć niesie podobne przesłanie.
Wizja artystyczna Charliego Kaufmana dopełniona jest interesującymi kreacjami aktorskimi. Na pierwszym planie znajdują się Jesse Plemons (Breaking Bad) i Jessie Buckley (Tabu), która tworzy kreację korespondującą z pewnymi tendencjami artystycznymi widocznymi w Zakochanym bez pamięci czy Być jak John Malkovich. Na drugim planie szarżują doskonała jak zawsze Toni Collette (Dziedzictwo. Hereditary) i David Thewlis (Fargo), który tworzy kolejną skrajnie charakterystyczną postać. Czy Może pora z tym skończyć ma szansę w wyścigu po Oscary? Pierwszy plan aktorsko nie wzbija się ponad przeciętność, ale zarówno Thewlis, jak i Collette mogą powalczyć o nominację. Oscarowym pewniakiem wydaje się natomiast Kaufman jako scenarzysta. Twórca po raz kolejny udowadnia, że nie ma on sobie równych w kreowaniu niezwykłych wizji.
Może pora z tym skończyć nie jest oczywiście filmem dla każdego. Paradoksalnie warto obraz obejrzeć, mając świadomość tego, co kryje się pod metaforą. Znając kierunek fabularny, łatwiej będzie wychwycić tropy i odczytać alegorie. Obraz Charliego Kaufmana należy traktować jako filmowy wiersz, który mimo osobistego charakteru ma uniwersalny wydźwięk. Odpowiednia interpretacja jest w stanie nas wzbogacić, uwrażliwić i wiele nauczyć. Jeśli jednak nie wyłapiemy tego, co najważniejsze, dzieło (podobnie jak niezrozumiane poematy) stanie się zlepkiem słów trafiających w pustkę. Obraz Kaufmana absolutnie nie zasługuje na taki los.