„Mr. Robot”: sezon 1, odcinek 9 – recenzja
Tuż przed wielkim finałem 1. sezonu „Mr. Robot” ostatecznie rozwiązuje największą - do tej pory - zagadkę serialu i jednocześnie otwiera ciekawe furtki na dalszy rozwój tej opowieści.
Tuż przed wielkim finałem 1. sezonu „Mr. Robot” ostatecznie rozwiązuje największą - do tej pory - zagadkę serialu i jednocześnie otwiera ciekawe furtki na dalszy rozwój tej opowieści.
Dawno nie było w telewizji takiego serialu jak „Mr. Robot” – produkcji, która zmusza do zwracania uwagi na każdy szczegół i zachęca fanów do snucia wielorakich teorii na temat tego, co w tej historii się, u licha, dzieje. Oczywiście przez ostatnie 2 miesiące widzów nurtowało jedno podstawowe pytanie: czy tytułowy bohater jest prawdziwy, czy też nie? Dostaliśmy na nie wreszcie jednoznaczną odpowiedź, a brawo mogą bić sobie ci, którzy stawiali na tę drugą opcję. Punkty bonusowe dla tych, którzy wyłapali, że w poprzednich odcinkach Pan Robot zwracał się do Elliota jak do syna, i wywnioskowali, że protagonista widzi halucynację swojego ojca. Zahacza to o motyw rodem z opery mydlanej? Być może troszkę, ale poprowadzony i przedstawiony był tak genialnie, że kupujemy go w całości.
Pierwszych 8 odcinków charakteryzowało się tym, że my szukaliśmy odpowiedzi na wiele pytań razem z Elliotem. Tym razem mamy przewagę – jako swoisty mroczny pasażer bohatera znamy prawdę (znów powraca temat burzenia czwartej ściany), a bolesne zderzenie z rzeczywistością dopiero przed nim.
Wszystko zaczyna się od świetnego nostalgicznego otwarcia, w którym cofamy się do lat 90., kiedy to Christian Slater był przez pewien czas na topie. Tu prowadzi sklep komputerowy i zabiera syna na „Pulp Fiction”. To te momenty dzieciństwa, które Elliot wspomina ciepło. Niestety nie było ich zbyt wiele. Wszystko potem szybko zaczęło się rozpadać – zarówno w jego życiu, jak i umyśle. Kończymy na cmentarzu, gdzie Alderson w końcu zdaje sobie sprawę, że to on jest Panem Robotem (Rami Malek jest z każdym kolejnym odcinkiem coraz lepszy). To symbolizuje zarazem nowy początek w serialu, który teraz będzie musiał przenieść punkt ciężkości na inne kluczowe wątki.
[video-browser playlist="744113" suggest=""]
Zresztą więcej było w tym odcinku zwieńczeń i restartów. Psychopatyczny Tyrell upadł na dno i odwrócili się od niego niemal wszyscy. Nawet żona przestała w niego wierzyć i postawiła okrutne ultimatum. Gdzie bohater szuka ratunku? U Elliota, który po raz pierwszy od dawna myśli trzeźwo i jest nastawiony na jeden cel – zniszczenie Evil Corp. Wprost rewelacyjne było wejście mężczyzn do salonu gier przy akompaniamencie akustycznej wersji piosenki „Where Is My Mind” zespołu Pixies, co było pięknym hołdem dla filmu „Fight Club” i cudownym podsumowaniem motywu rozdwojenia jaźni Aldersona. Wellick pyta się też, dlaczego protagonista rozpoczął swoją krucjatę. "Aby uratować świat" - odpowiada Elliot. Swój własny, osobisty świat, gdzie żyje jeszcze jego ojciec, którego tak bardzo chciał odtworzyć.
Plan ataku na potężną korporację jest więc nadal w toku, ale oczywiście prędzej czy później bohaterowie natrafią na komplikacje. Jedną z nich może być Angela, która – o ironio – może niedługo rozpocząć pracę w miejscu, w którym podjęto decyzję, aby otruć jej matkę i wielu innych ludzi. To dobry pomysł, bo byłoby miło wejść do paszczy lwa. Na razie Evil Corp to odpowiednik jednowymiarowego złoczyńcy – twórcy mogliby zaserwować nam bliższe spojrzenie na firmę i jej włodarzy.
„Mr. Robot” to naprawdę fascynujący i niekonwencjonalny serial - od fabuły aż po sposób realizacji (już pisaliśmy, że zdjęcia są tu nieziemskie i niezwykle klimatyczne). Przed nami pozostał finał, a potem długie oczekiwanie na kolejny sezon.
Poznaj recenzenta
Oskar RogalskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat