Nouvelle Vague - recenzja filmu [CANNES 2025]
Nouvelle Vague to koprodukcja francusko-amerykańska w reżyserii docenianego Richarda Linklatera. Film o filmie czy hołd dla legendarnego Jean-Luca Godarda? Hermetyczne kino artystyczne? Nie trzeba znać Nowej Fali francuskiego kina ani tego reżysera, by obejrzeć to dzieło.
Nouvelle Vague to koprodukcja francusko-amerykańska w reżyserii docenianego Richarda Linklatera. Film o filmie czy hołd dla legendarnego Jean-Luca Godarda? Hermetyczne kino artystyczne? Nie trzeba znać Nowej Fali francuskiego kina ani tego reżysera, by obejrzeć to dzieło.

Nowa Fala wypływająca z Francji bezapelacyjnie zmieniła bieg historii kina, a Jean-Luc Godard był jedną z jej głównych postaci. Richard Linklater filmem Nouvelle Vague (w tłumaczeniu po prostu Nowa Fala) stworzył coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się hołdem dla Godarda i zarazem chęcią przedstawienia go współczesnemu widzowi. Jednak z czasem okazuje się, że wydźwięk dzieła jest o wiele głębszy, ciekawszy i wpływający na serca widzów. To historia o kinomaniaku stworzona dla wielbicieli kina. Takie osoby poczują większe emocje, zrozumieją kreatywne szaleństwo i dostrzegą ponadczasową uniwersalność poruszanej tematyki. Jakimś cudem opowieść o pracy Godarda nad jego debiutanckim filmem Do utraty tchu z 1960 roku przypomina nam, za co kochamy kino. To działa na zaskakującym poziomie emocjonalnym.
Nie wiecie, czym jest Nowa Fala? Nigdy nie słyszeliście o Jean-Lucu Godardzie? Nie ma to żadnego znaczenia! Richard Linklater zaskakuje, ponieważ Nouvelle Vague to... komedia! Zabawna w absolutnie naturalny sposób, ponieważ wszystko wynika w niej z barwnych postaci (notabene osób, które żyły naprawdę!) i pewnego rodzaju twórczego szaleństwa, którym jest robienie filmu bez względu na gatunek. Niektóre sytuacje wydają się nieprawdopodobne. Można się zdziwić, że faktycznie miały miejsce. Taka luźna konwencja sprawia, że jest to rozrywkowy i przystępny dla widza seans. To nie jest zamknięte kino artystyczne, skierowane do bardzo wąskiego grona. Jeśli ktoś kocha kino, poczuje i zrozumie tę historię. I będzie się na niej wspaniale bawił. Quentin Tarantino tak zachwala tę produkcję, bo jego miłość do kina w każdej formie jest niezaprzeczalna. Sam jestem w gronie tych oczarowanych, bo na ekranie dzieje się magia, którą współcześnie rzadko się spotyka.
Czy to oznacza, że zwyczajny widz nie da się zaangażować? To jedno z najtrudniejszych pytań, jakie trzeba postawić w związku z Nouvelle Vague. To będzie zależeć od wielu czynników. Przystępna i bardzo zabawna forma pozwoli wejść w ten świat i poznać reżysera, który zapisał się złotymi zgłoskami w historii kina; zobaczyć coś, co jest zarazem świeżym listem miłosnym, jak i nietypowym filmem biograficznym; zrozumieć, że wiele aspektów twórczej pracy nie zmieniło się przez dekady. Kwestie finansowe oraz różne wizje producenta i reżysera to tematy uniwersalnie pokazane. Na pewno kinomani, którzy wiedzą, o kim jest ta produkcja, więcej z tego wyniosą. Nie mam co do tego wątpliwości. Reszta może zostać pozytywnie zaskoczona, ponieważ Nouvelle Vague w naprawdę ciekawy sposób przedstawia Nową Falę, Jean-Luca Godarda i kino same w sobie. Jednocześnie nie jest to jakoś pogłębione, więc – co może stanowić zarzut – nie zrozumiemy szczególnie fenomenu reżysera czy nurtu filmowego. Jednak wydaje mi się, że to pasowałoby bardziej do poważnego kina dramatycznego, a nie komedii. Łatwo dostrzec, że cel Linklatera był inny.
Nie zdziwię się, że tematyka zwyczajnie zniechęci wielu widzów – szczególnie tych, którzy nie wiedzą, o czym mowa. Może to wydawać się przeznaczone tylko dla grona krytyków filmowych i wielkich wielbicieli artystycznych dzieł. Jednak to byłoby wielkie uproszczenie. Nawet jeśli promocja nie podkreśli tego otwarcia na widza, sugeruję dać szansę temu filmowi, bo emocje, humor i jakość wciągną każdego.
Richard Linklater stworzył film o filmie tak, jak mogło to wyglądać w latach 60. To pozornie wydaje się niskobudżetowym zagraniem, ale wybitne wręcz podejście do detali w tym czarno-białym dziele sprawia, że w pewnym momencie można zapomnieć, że to coś wyprodukowanego w 2025 roku. Wizualne szczególiki, wszelkie niuanse, kostiumy, scenografia, jakość zdjęć – wszystko jest dopracowane do perfekcji i z wyczuciem. Nie da się dostrzec grama fałszu. Szczególnie gdy twórca odtwarza sceny z Do utraty tchu, bo przecież kręcenie tego klasyka to fundament fabularny. Jeśli nigdy go nie oglądaliście, a obejrzycie Nouvelle Vague, włączcie sobie potem zwiastun lub zdjęcia – Wasz podziw jeszcze bardziej wzrośnie. To wzmacnia doświadczenie seansu w kinie, bo w wyniku swojego rodzaju ekranowej magii zapominamy o wszystkim i pozwalamy się totalnie wciągnąć w świat bohaterów. Kulisy tworzenia stylu wizualnego będą równie ciekawe.

Większość obsady to debiutanci albo mało znani aktorzy. Jedynie Zoey Deutch w roli amerykańskiej aktorki Jean Seberg jest rozpoznawalna, ale też nieprzypadkowo obsadzona. Pomimo swojego charakterystycznego uroku Deutch wpisała się w tę postać idealnie (lepiej niż Kristen Stewart w biograficznym Seberg z 2019 roku). To wygląda trochę tak, jakbyśmy oglądali kształtowanie się szalonego geniuszu Jean-Luca Godarda z jej perspektywy. Linklater jest znany z tego, że potrafi wiele wyciągnąć z aktorów, więc nic dziwnego, że nie miałem wrażenia nieprawdy czy jakichś zgrzytów. Mnie szczególnie zaskoczył Aubry Dullin, bo świetnie stał się Jeanem Paulem Belmondo! To taki film, w którym kreacje okazują się prawdziwą transformacją i dopełniają wrażenie oglądania czegoś z innej epoki.
Czy są tu kreacje godne największych nagród? Nie wydaje mi się, ale to nie ma znaczenia. Artyści wykonują kawał dobrej roboty, tworzą barwne i charakterystyczne postacie. W pewnych momentach seansu musimy sobie przypominać: to bohaterowie, którzy żyli naprawdę. Łatwo o tym zapomnieć. I nie trzeba walczyć z tym, by zrozumieć, kto jest kim – reżyser, wprowadzając kogoś prawdziwego na ekran, zawsze daje przy nim imię i nazwisko, by każdy wiedział, z kim ma do czynienia. Prosty i skuteczny zabieg.
Dla mnie Nouvelle Vague to magiczny film o kinie. Opowiadanie go przez pryzmat Jean-Luca Godarda i konceptu Nowej Fali wydaje się narzędziem podkreślającym to, co najważniejsze – dlaczego chodzimy do kina i dajemy się porwać historiom. Obawiam się jednak, że przez formę stylizowania na lata 60. i tematykę szerokie grono publiczności odbierze to jako zamknięte kino artystyczne, a nie komedię o ekranowej magii i szaleństwie twórczości. Kochacie kino? To pokochacie Nouvelle Vague!
Poznaj recenzenta
Adam Siennica


naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1968, kończy 57 lat
ur. 1992, kończy 33 lat
ur. 1983, kończy 42 lat
ur. 1960, kończy 65 lat
ur. 1959, kończy 66 lat

