Kolejny tom Oblivion Song to nowe zwroty akcji. Oceniamy trzeci tom serii Pieśń otchłani ze scenariuszem Roberta Kirkmana.
Na wstępie przypomnijmy:
Oblivion Song. Pieśń otchłani to seria
Roberta Kirkmana wykorzystująca motyw równoległej rzeczywistości. W wykreowanych realiach równoległa rzeczywistość pełna jest groźnych istot, ale nie zniechęca to śmiałków. Niektórzy z nich zdecydowali się nawet osiąść w odmiennym świecie na stałe, mimo ciągłego zagrożenia ze strony lokalnej fauny.
Od wydarzeń opowiedzianych w
drugim tomie minęło nieco czasu, a podejście ludzkości do eksploracji obcej rzeczywistości nieco się zmieniło. Stało się bardziej systematyczne i nastawione na badanie i wykorzystywanie obcego świata. Sytuacja się komplikuje, gdy grupę ludzi napada nieznany, inteligentny przeciwnik (można było się tego spodziewać po ostatnich kadrach drugiego tomu). To odmienia układ sił i wprowadza nową zmienną do wydarzeń. A Kirkman nie byłby sobą, gdyby na tym poprzestał. Inna sprawa, że niekoniecznie wyraźny jest kierunek, w którym zmierza: zupełnie jakby całość tworzył z tomu na tom. Skądś to znamy, nieprawdaż?
Na bazie tego komiksu można ukuć tezę, że w przypadku
Oblivion Song lepiej radzi sobie z prowadzeniem fabuły, gdy nie jest zmuszony do jednoczesnego prowadzenia wątków sensacyjnych i rozbudowywania świata przedstawionego, kreowania bohaterów, itp. Gdy już tego robić nie musi, to koncentruje się na samej fabule, w swoim stylu stawiając na budowanie mniejszych lub większych konfliktów między postaciami (albo po prostu zmienianiu relacji) oraz akcji. Gorzej, że wszystkie zwroty fabularne wymuszają zmiany w nastawieniu, psychologii postaci: tu niestety ma się wrażenie, że Kirkman czyni to po łebkach, starając się niedostatki przykryć fabułą. Do pewnego momentu to mu się rzeczywiście udaje, ale z czasem przychodzi refleksja.
Kirkman w
trzecim tomie serii stawia na czystą rozrywkę, nie zagłębiając się psychologię postaci, snucie wielopoziomowych fabuł czy prezentowanie oryginalnych treści. Potrafi zaskakiwać, umie wyczuć momenty, w których trzeba zmienić układ sił, ale rezultat jest… no cóż, typowy dla Kirkmana. Albo kupuje się jego opowieść, albo szuka się czegoś innego. Tym bardziej, że ilustracje
Lorenzo De Felici są tworzone mechaniczne, bez zęba i umiejętności budowania klimatu. Ot, kolejny tom dla fanów Kirkmana – jeśli przekonały was jego wcześniejsze historie, to i tu pewnie się nie rozczarujecie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h