Ocaleni: sezon 2, odcinek 10 i 11 – recenzja
Zbliżamy się do końca 1. sezonu serialu Ocaleni, a twórcy dalej wyznają dziwną zasadę „im więcej, tym lepiej”. Rzecz w tym, że tutaj nie do końca wychodzi to tak, jak trzeba.
Zbliżamy się do końca 1. sezonu serialu Ocaleni, a twórcy dalej wyznają dziwną zasadę „im więcej, tym lepiej”. Rzecz w tym, że tutaj nie do końca wychodzi to tak, jak trzeba.
Dwa kolejne odcinki serialu Salvation wyróżniają się na tle pozostałych – widać to już w pierwszych minutach zarówno epizodu 10. jak i 11., które rozpoczynają się bardzo dynamicznie. Sekwencje do intensywnej muzyki, cięcia montażowe, energiczna praca kamery – robi się teledyskowo, a tego do tej pory w serialu nie było widać. Przyznam szczerze – działa. Obraz od razu przykuwa oko, bo zwyczajnie na początku nie jest dla nas jasne, na co patrzymy. Dzięki takiemu zagraniu, u startu odcinka uwaga widza jest przykuta do ekranu i wypada to całkiem dobrze. Pamiętajmy jednak, że to Ocaleni – nie trzeba długo czekać, by kolejne twisty i zwroty fabularne wywołały w nas znajome westchnięcie zażenowania.
Trwa obława na członków Q17, jednak – o dziwo – to wcale nie oni stoją w centrum odcinka. Przeciwnie, akcję z wujem Tanza odsunięto na bok, w dodatku w najbardziej prosty sposób, jaki można sobie wyobrazić – poprzez schwytanie lidera grupy, zakucie go w kajdanki i poświęcenie uwagi zupełnie nowemu wątkowi. Wprowadza to straszny bałagan i naprawdę dziwię się, że twórcy decydują się na takie banały – trudno nadążyć za tym, kto jest na daną chwilę największym zagrożeniem, a co za tym idzie: nie ma jak się czegokolwiek naprawdę wystraszyć. Podziwiam tych bohaterów, że są w stanie podchodzić do tego wszystkiego na poważnie, a aktorów – że potrafią oddawać na swoich twarzach wyraźne emocje. Z perspektywy widza nie jest to ani przerażające ani niepokojące ani żadne – serial kompletnie się zagubił i już dawno przestał intrygować.
Irytuje mnie ciągnięcie wątku Jillian i sekty – a już zwłaszcza rozwiązanie zeszłotygodniowego cliffhangera, w którym postać już sięgała do kieliszka z (jak mi się wówczas wydawało) trucizną. Tymczasem nowe odcinki rozpoczynają się jak gdyby nigdy nic od momentu, w którym Jillian cała i zdrowa przechadza się po Białym Domu. Trudno podejść do tego z powagą, bo twórcy sami nie traktują poważnie zaproponowanych przez siebie twistów fabularnych. I teraz od początku prezentuje nam się zagrożenie w postaci masowego samobójstwa, jak gdyby nie można było pociągnąć tematu od zeszłego tygodnia. Tym sposobem tempo naprzemiennie przyspiesza i zwalnia, koniec końców nie budząc w widzu zaangażowania ani emocji. Sama Jillian również nie jest wiarygodna – nie wiem, gdzie ta dziewczyna ma rozum, bo dalej zachowuje się, jakby była tylko w połowie przytomna. Kompletnie to do niej nie pasuje.
Wprowadzenie wątku zbiorowego samobójstwa jest kolejnym z zagrożeń, które wiszą nad naszymi bohaterami. Już nie Resist, już nie Q17 – teraz największym złym jest Bass Shepherd, który (jak się właśnie okazało), trzyma w garści MILIONY wyznawców na całym świecie, gotowych popełnić samobójstwo "na hurra!". Oczywiście teraz należy do tego nie dopuścić i nagle to ta sprawa staje się największym priorytetem zebranych. Nie liczy się asteroida ani żadne ataki hakerskie – ni stąd ni zowąd przenosimy się do długiej sekwencji obławy rodem z serialu Waco (porównanie ma charakter bardzo ogólny – tak naprawdę pod względem jakościowym obie produkcje dzieli przepaść). Trochę smutno, że w celu wprowadzenia nowej dramy z Afryki specjalnie sprowadzono Zoe – i jednocześnie trochę śmieszno, że postać, bez której serial w stu procentach może funkcjonować, nagle staje się punktem zaczepienia dla wszystkich dalszych wydarzeń. Oto grożą jej Q17, oto sekta chce spoić ją trucizną, a żeby tego było mało, dziewczyna jest w ciąży z nieżyjącym już synem Harrisa. Podwójna szkoda, bo Zoe wydaje się sympatyczna i wiarygodna – zachowuje się jak zbuntowana przed nadmierną czułością matki nastolatka, którą łatwo przekabacić na ciemną stronę mocy i jest to w pełni uzasadnione. Gdybyśmy tylko choć trochę zdążyli ją poznać, być może zabieg fabularny z wrzuceniem jej w ognisko zagrożenia rzeczywiście budziłby emocje. A tak... wzbudza jedynie wzruszenie ramion. Tego typu ciężarów nie kładzie się nawet na barkach głównych bohaterów, a co dopiero tych trzecioplanowych. Ale – pamiętajmy – to przecież Salvation, gdzie tak naprawdę wydarzyć się może wszystko.
W tym wirze dramatycznych i „trzymających w napięciu” sytuacji powróciła Alycia, która nawiązuje sojusz z Dariusem i Liamem. Liam po raz kolejny udowadnia, że jest postacią z plasteliny – przybiera taki kształt, jaki nada mu osoba, która akurat ma go w garści. Jeszcze niedawno był zakochany w Alycii, chwilę później stał się jej największym wrogiem, a teraz znowu przychylnie patrzy w jej kierunku, bo dziewczyna zdecydowała się pomóc w ograbieniu złodziei. Od jakiegoś czasu chłopak przejawia zerową charyzmę i trudno powiedzieć o nim cokolwiek innego niż to, że jest mdły i przezroczysty. Mam przeczucie, że kolejne wydarzenia spowodują, iż kompletnie zapodzieje się w akcji i trzeba nam będzie lupy, by w ogóle dostrzec go na tle innych postaci.
Na szczęście – lub nieszczęście – twórcy w porę opamiętali się z zasypywania bohaterów zagrożeniami i powrócili do tematu, wokół którego orbituje cały serial: asteroidy, która już za 58 dni doleci do Ziemi. Żeby znowu wywołać dreszczyk emocji, twórcy zdecydowali się rozwalić działo kinetyczne, po raz kolejny pozostawiając bohaterów w sytuacji bez wyjścia. Przyznam, że scena z jego wybuchem rzeczywiście działa – jest to wiarygodne, a także poprawnie zrealizowane. W momencie, w którym kolejne reaktory wybuchają w oddali, szybko zbliżając się do zgromadzonych w laboratorium, można mówić nawet o czymś na podobieństwo wspomnianego dreszczyku. Nie ma jednak co robić sobie nadziei na katastrofalny koniec – Tanz ma w rękawie ostateczne rozwiązanie, jakim jest jego statek kosmiczny. Słowo „ostateczne” traktujmy jednak z dużym dystansem – bohaterowie już niejednokrotnie uciekali się do ostatecznych rozwiązań, po które sięgali kilkakrotnie, więc nie podchodziłabym do tego jako do asa w rękawie, a raczej kolejnej cudownej możliwości działania. Niemniej jednak, jeśli rzeczywiście statek zostanie wysłany w kosmos i jeśli rzeczywiście strąci Samsona z kursu, zacznę bić brawo i trzymać kciuki, by twórcy zdecydowali się zakończyć serial na dobre – byłoby to świetne zamknięcie tej naiwnej produkcji, dokładnie w ostatniej chwili, nim weszłaby na poziom jeszcze głębszej żenady.
Czy tak się jednak stanie, czas pokaże. W końcu ktoś jeszcze musi odbić Jillian z rąk złoczyńców, prawda? Przed nami dwa ostatnie odcinki 2. sezonu, które – mam nadzieję – będą też ostatnimi odcinkami serialu. Salvation mogą satysfakcjonować wyłącznie tych widzów, którzy szukają czegoś do kompletnego wyłączenia się – moim zdaniem jest znacznie więcej godnych uwagi seriali i nie ma potrzeby dłużej zapychać ramówki czymś takim.
Źródło: zdjęcie główne: CBS
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1963, kończy 61 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1961, kończy 63 lat