Oczy Wakandy - recenzja miniserialu
Oczy Wakandy to nowy serial animowany Marvel Studios, który opowiada o przeszłości Wakandy. Czy po sukcesie A gdyby...? i X-Men 97' będzie to trzeci udany projekt Marvela? W recenzji wyjaśniam, dlaczego na pewno tak się nie stanie.
Oczy Wakandy to nowy serial animowany Marvel Studios, który opowiada o przeszłości Wakandy. Czy po sukcesie A gdyby...? i X-Men 97' będzie to trzeci udany projekt Marvela? W recenzji wyjaśniam, dlaczego na pewno tak się nie stanie.

Oczy Wakandy mają pomysł i potencjał – tego tej produkcji odmówić nie można! Nie jest ona ograniczona przez ramy MCU i dzięki kreatywnym decyzjom kompletnie odcięta od uniwersum. To dało twórcom wiele swobody, z której ochoczo korzystali. W tym wszystkim jednak pojawił się problem w punkcie wyjścia: w tym serialu nie ma celu, głębszego sensu ani emocji. Pomimo dostrzegalnych zalet wszystko wydaje się wykalkulowane, mechanicznie skonstruowane i puste. Podczas seansu na pewno się nie nudziłem, ale później pozostała ze mną tylko jedna myśl: ależ to było nijakie! Nawet nie chodzi o pozostawienie widza w totalnej obojętności, ale o brak twórczego ducha, energii i przekonania, że ktoś to stworzył po coś – że w to wierzył i chciał o tym opowiedzieć.
Animacja jest bardzo specyficzna, więc trzeba się do nie przyzwyczaić – trochę przypominają mi się Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów, gdyż nietuzinkowy wygląd postaci nie pozwalał ot tak wejść w ten świat. Tutaj jest podobnie – wygląd postaci okazał się osobliwy, co nie zawsze gra na ekranie. Z czasem jednak wszystko zaczyna się dobrze komponować, a sceny akcji, które nabierają rozmachu dzięki technologii Wakandy, są efektowne. Oczy Wakandy to ładny dla oka serial, ale inny niż A gdyby...? Jestem pewien, że niektórych styl animacji odrzuci.
Podoba mi się punkt wyjścia serialu, czyli pokazanie historii szpiegów Wakandy na przestrzeni setek lat. Mamy więc historię osadzoną podczas wojny trojańskiej czy w odległych Chinach – daleko od współczesności, co nadaje temu fajny klimat. Obserwujemy przedstawicieli Wakandy z technologią mocno wykraczającą poza ludzką rzeczywistość. Nawet jest mowa o tym, że ktoś z artefaktami z Wakandy w czasach starożytnych może uchodzić za boga. Jednakże oparcie tego konceptu tylko na misjach polegających na odzyskaniu jakiegoś zaginionego artefaktu z vibranium jest trochę nudne. Działalność szpiegów w rzeczywistości jest czymś więcej, a w przypadku Wakandy polega tylko na jednym. To rozczarowujące, bo można sobie wyobrazić multum scenariuszy, które urozmaiciłyby zarówno fabułę, jak i dylematy moralne bohaterów – aczkolwiek te raz zostały dobrze poruszone w wątku wojny trojańskiej, która pokazała konsekwencje dla szpiega poza Wakandą. Nadal to jednak ogólniki, które marnują potencjał.
Dużym problemem są niesamowicie nudne postacie. Gdy tworzy się antologię – w której każdy odcinek to oddzielna, zamknięta historia – bohaterowie to podstawa, by widz mógł się zaangażować w opowieść. Nie ma tu postaci, które byłyby ciekawe lub budziły sympatię. Są one co prawda solidnie napisane, a ich cechy osobowości zostały wyraźnie zarysowane, jednak wszystko to pozostaje raczej na papierze. Twórcom nie udało się przenieść na ekran bohaterów, z którymi widz mógłby się zżyć. Otrzymujemy raczej niezbyt interesujące stereotypy. Pojawiająca się w trzecim odcinku Iron Fist wypada najlepiej, ale to postać drugoplanowa.
Twórcy chyba sami nie wiedzieli, co stworzyć. Czy to ma być animacja familijna, czy serial dla dorosłych? Świat szpiegów jest brutalny, dlatego w jednych scenach bohaterowie zabijają wrogów bez mrugnięcia okiem, a krew pokazana jest bez ogródek, podczas gdy w innych momentach kamera nagle odwraca się lub oddala, jakby celowo unikała pokazania samego aktu zabijania. Choć tematyka i poziom akcji są raczej skierowane do starszego widza, wyraźna niepewność twórców co do obranej konwencji jest tak zauważalna, że wybija z rytmu oglądania.
W serialu Oczy Wakandy można dostrzec pomysł na poszczególne historie, ale nic więcej. Nie ma pomiędzy nimi żadnego związku ani jakiegoś większego sensu. Ogląda się to jak taką ciekawostkę, która potrafi zainteresować konceptem, ale nie wywołuje emocji. Nawet najsłabsze odcinki A gdyby...? miały swój cel – nie były jedynie zabawą pomysłem. A tutaj pomimo krótkiego czasu trwania (dwadzieścia parę minut na odcinek) nie ma się poczucia satysfakcji. Towarzyszy nam raczej myśl, że nie warto marnować czasu.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/




naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1976, kończy 49 lat
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1964, kończy 61 lat
ur. 1993, kończy 32 lat
ur. 1973, kończy 52 lat

