Thomas (Robert Redford) jest naukowcem, któremu udało się udowodnić, że śmierć nie jest ostatecznym końcem. Jego dokonanie zostało więc nazwane Odkryciem, najważniejszym wydarzeniem w dziejach ludzkości. Jednak jak to często bywa, dobra wiadomość pociąga za sobą nieoczekiwane skutki – skoro wiadomo już, że po śmierci dalej się żyje, po co marnować czas i wysiłek na nieraz fatalny żywot? Odkrycie nie przyniosło za sobą żadnej rewolucji naukowej czy filozoficznej, a jedynie falę samobójstw. Wielu samobójców postanowiło pożegnać się z życiem ze zwyczajnej ciekawości, co tym bardziej przeraża. Po dwóch latach od ogłoszenia, że Odkrycie rzeczywiście miało miejsce, na całym świecie zabiły się ponad 4 miliony ludzi. Główny bohater filmu, Will (Jason Segel) jest neurologiem, a także synem Thomasa. Wraca do domu, na swoją rodzinną wyspę, wezwany przez brata Toby’ego (Jesse Plemons), ponieważ ich ojciec rzekomo znów dokonał jakiegoś istotnego udanego eksperymentu. Po drodze Will spotyka Islę (Rooney Mara), nietuzinkową dziewczynę, która wydawałoby się, że szybko zniknie z jego życia. Premiera The Discovery odbyła się w styczniu na festiwalu filmowym Sundance, a od niedawna można produkcję obejrzeć w języku polskim także na platformie Netflix. Warto wiedzieć, gdzie film wyświetlano wcześniej, ponieważ zdecydowanie nie jest to tytuł, który sprawia wrażenie skrojonego pod masową publiczność. The Discovery to film minimalistyczny na każdy sposób. Niewielu tu aktorów, krajobrazy są wyjątkowo ubogie – także w kolory – a całość sprawia wrażenie, jakby produkcja była nakręcona gdzieś w Skandynawii. Dodatkowo wyjątkowo niespieszna akcja potęguje poczucie pustki w trakcie seansu. Całość jest surowa – tak surowa i bezpośrednia, jak Isla, grana przez Rooney Marę. Można założyć, że osiągnięty przez reżysera Charliego McDowella minimalizm we wszelkich aspektach filmu był całkowicie zamierzony. Jednak efekt jest odrobinę nieudany – The Discovery przypomina stylem inny film science-fiction, a mianowicie Nowy początek. Obie te produkcje sporo łączy, ponieważ mimo iż to przedstawiciele gatunku science-fiction, fabuła nie opiera się na ogromnej liczbie wybuchów, efektów specjalnych czy akcji pędzącej na łeb, na szyję. Powolny rozwój akcji, ograniczone efekciarstwo czy wątki odrobinę bardziej filozoficznej natury znajdziemy w obu produkcjach, choć ich tematyka jest skrajnie odmienna. Dużo lepiej wypada w tym porównaniu jednak Nowy początek, także za sprawą świetnego materiału, na podstawie którego powstał, czyli opowiadania Teda Chianga. The Discovery początkowo bardzo intryguje, w końcu widz, podobnie jak Will czy inni ludzie z otoczenia Thomasa, są bardzo spragnieni wiedzy o życiu po życiu. Odbywają się kolejne eksperymenty, ciekawość wzrasta, aż film w końcu pozostawia z zakończeniem, które nieszczególnie satysfakcjonuje. Finał sprawia wręcz wrażenie, jakby pochodził z innej bajki. Następuje nagły zwrot akcji, a widz musi zupełnie zweryfikować swoje poglądy na wcześniejsze wydarzenia. Można uznać takie zakończenie za wzorowe ze względu na element zaskoczenia, ale zupełnie inną kwestią jest prosty fakt, że widz nie odczuwa zbyt wielkiej satysfakcji po seansie. The Discovery sprawia wrażenie produkcji bardzo ambitnej, ale to kolejny film, o którym zapomina się niedługo po jego obejrzeniu. Na poczet zalet trzeba jednak zaliczyć czarny humor, wyzierający gdzieniegdzie z poszczególnych scen. Takich zabawniejszych momentów nie ma zbyt wiele, ale są niczym ożywczy podmuch. Pod względem aktorskim wyróżnia się Rooney Mara, której bohaterka jest po prostu najciekawszą postacią. Isla jest cynikiem, nie stroni od przekleństw i papierosów, a ludzi traktuje jako przymusowy element otoczenia. Nie będzie jednak wielką niespodzianką pogłębienie jej relacji z Willem. Sam Will to z kolei typowy everyman, niewyróżniający się niczym szczególnym, twardo stąpający po ziemi mężczyzna. Bohater Jasona Segela zachowuje się niestety bardzo przewidywalnie, podobnie jak Thomas. Oglądanie gry aktorskiej Roberta Redforda zawsze jest czystą przyjemnością, ale w wypadku Thomasa można mieć zastrzeżenia, aczkolwiek natury fabularnej – to zdecydowanie najmniej konsekwentnie zachowujący się bohater The Discovery. W pewnym momencie ma się wręcz wrażenie, że jego postępowanie zostaje zmienione tylko po to, aby umożliwić dalszy rozwój fabuły. Film wizualnie wypada bardzo skromnie, minimalistycznie, jak to było już wspomniane. Całą naukową część fabuły reprezentują różnego rodzaju urządzenia, podłączane do żywej lub zmarłej osoby. Poza tym przez ekran przewijają się mniej lub bardziej zrozpaczone osoby, które każdego dnia myślą, czy rzeczywiście warto umrzeć. Pod względem muzycznym jest równie subtelnie, czy wręcz skromnie, ale świetnie wpasowuje się w klimat filmu. The Discovery jest zdecydowanie dziwnym filmem, który właściwie ciężko jednoznacznie ocenić jako produkcję złą czy dobrą. Nie można odmówić twórcom kreatywnego podejścia do tak trudnego tematu, jakim jest kwestia naszego bytu po śmierci. W filmie starano się nie dotykać kwestii religijnych – skupiono się tylko i wyłącznie na czysto naukowej stronie życia po życiu, a wyjaśnienie tego, co dzieje się z nami potem, można uznać za ciekawe, albo wręcz przeciwnie – rozczarowujące.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj