Ojcostwo – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024Ojcostwo to netflixowy dramat, który pokazuje zupełnie inną stronę Kevina Harta. Znany z żartów na temat własnego życia rodzinnego aktor realizuje się w roli samotnego ojca. Jak wierzyć w powodzenie skomplikowanej sytuacji, kiedy bliscy mówią na głos, że wątpią?
Ojcostwo to netflixowy dramat, który pokazuje zupełnie inną stronę Kevina Harta. Znany z żartów na temat własnego życia rodzinnego aktor realizuje się w roli samotnego ojca. Jak wierzyć w powodzenie skomplikowanej sytuacji, kiedy bliscy mówią na głos, że wątpią?
W filmie Ojcostwo znany komik (Kevin Hart) wciela się w rolę pogrążonego w żałobie ojca, który po stracie żony musi sam wychowywać nowo narodzoną córkę. Film ma za zadanie pociągnąć za serce (i kanały łzowe), opowiadając historię głównego bohatera, który uczy się poruszać po życiu dotkniętym nagłą stratą. Czy Hart nadaje się do tej roli? Cóż, jest on z pewnością lepszy niż to, co można by sobie wyobrazić, jeśli jesteśmy zaznajomieni z jego pracą. To też sprawia, że film jest o wiele bardziej oglądalny, niż na to zasługuje.
Ojcostwo zaczyna się jak prawdziwy wyciskacz łez. Otwieramy film na pogrzebie kobiety, która zmarła wkrótce po porodzie, pozostawiając zdruzgotanego wdowca. To strasznie bolesne założenie, które staje się jeszcze smutniejsze dzięki krótkim retrospekcjom dni, kiedy życie tej rodziny wyglądało na pełne radości i obietnic. Trudno nie wzdrygnąć się, kiedy rzeczywistość wraca do normy i ponownie zostajemy z Mattem (Kevin Hart) mierzącym się z podwójnym strachem: świeżego żalu i nowego rodzicielstwa. Już na początku staje się jasne, że nikt z otoczenia bohatera nie ma żadnego znaczącego doświadczenia ze śmiercią. Przyjaciele zmieniają temat, rodzina chce skupić jego uwagę na czymś innym, a szef niezręcznie próbuje się zaangażować, porównując śmierć 99-letniego krewnego do śmierci małżonki w kwiecie wieku.
Prawdę mówiąc, nie trzeba jednak długo czekać, aby film osiągnął znacznie łagodniejszą równowagę emocjonalną. Reżyser Paul Weitz odpiera pokusę zbyt mocnego pochylenia się nad śmiechem lub łzami. W rezultacie powstała produkcja, która z jednej strony jest niemal bezlitośnie przyjemna, a z drugiej w dużej mierze nie zapada w pamięć. I tutaj zaczynają się schody, bo mam mieszane uczucia po obejrzeniu tego dramatu. Fabuła i sam pomył realizacji nie jest jakiś odkrywczy. Taki przebieg akcji widzieliśmy już co najmniej kilka razy, co też czyni każdy nowy, wplatany wątek przewidywalnym. Oglądamy, ale nie jesteśmy zaskoczeni czy podekscytowani. Bardziej znużeni. Bywały momenty, w których zdarzyło mi się uśmiechnąć nawet wtedy, kiedy przewidziany był płacz...
Cała fabuła nabiera groteskowego tempa przez liczne żarty sytuacyjne, np. na pogrzebie żony głównego bohatera. Nie jest to złe podejście do tematu, bo można robić miszmasz, ale często przez takie zabiegi następuje przerost formy nad treścią i wydaje mi się, że tu leży szkopuł. Film ma potencjał, ale warto wybrać jeden kierunek, którym chcemy podążać (biorąc pod uwagę tematykę filmu). W przeciwieństwie nikt nie będzie brał na poważnie sceny, która z pozoru wydaje się zabójczą udręką bohatera, pełną łez i cierpienia, ale okazuje się tą kolejną prześmiewczą (np. zmiana pampersa na cmentarzu).
Kevin Hart ma przyczepioną łatkę komika i „klauna” od tylu lat, że trudno jest spojrzeć na niego z innej strony. Wszystko, co robi, jest po prostu przekomiczne, włączając w to jego mimikę i (powiedziałabym, że w tym przypadku) biedną grę aktorską - na przykład w trakcie płaczu. Obecnie smutne i poważne role mu nie pasują. Przynajmniej według mnie. W momencie, kiedy rzucał dowcipem lub sarkastycznym tekstem, dynamika filmu stawała się zupełnie inna, ale to też głównie przez to, że jako widz czułam swobodę i wiarygodność wypowiadanych słów. Są chwile, kiedy jego występ jest po prostu wymuszony. Anthony Carrigan i Lil Rel Howery, którzy grają zabawnych kumpli naszego bohatera, cierpią na tym chyba najbardziej. Są zdolnymi aktorami, ale niestety muszą pracować na granicy cringe'u. Podczas gdy inni aktorzy, w tym Alfre Woodard, DeWanda Wise, Paul Reiser i Frankie Faison, radzą sobie znacznie lepiej, żaden z nich nie jest w stanie naprawdę się wyróżnić.
Ogromnym plusem jest spojrzenie na rodzicielstwo ze strony ojców. I to kwestia, która najbardziej mnie urzekła i zapadła w pamięć. Bo wszędzie są mamy. Nie tatusiowie, a mamusie. Ojcostwo pokazuje, jak niskie są społeczne oczekiwania wobec męskiej reprezentacji rodziców. Kiedy na początku znajomi i rodzina Matta wątpią w jego zdolność do samotnego wychowywania Maddy, automatycznie rozumiemy, że jego zmarła żona Liz (Deborah Ayorinde) nie spotkałaby się z takim samym sceptycyzmem, gdyby role się odwróciły. Zwątpienie, ciągłe poddawanie próbom w nowej sytuacji, walka ze sobą i sprzeciwem innych to aspekty, z którymi musiał zmierzyć się główny bohater. Sam pomysł jest znakomity. Pomimo utraty ukochanej i zdarzeń losu, braku wsparcia i osobistych rozterek jako ojca i mężczyzny (nawet ze strony bliskich), aktor udowadnia sobie i innym, że nic nie jest proste, ale jak się chce, to można. Droga jest długa i kręta, czasem niesamowicie brutalna, bo społeczeństwo zadaje pytania. Gdziekolwiek nie pojawi się główny bohater, obcy ludzie pytają, gdzie jest mama Maddy, próbują odciągnąć go od zebrań rodziców, bo nie może być we właściwym pomieszczeniu (ze względu na to, że jest ojcem) albo martwią się o brak kobiecego wzorca dla córki. Zatem dyskryminacja to kwestia, z którą Matt ma do czynienia na co dzień.
Najmocniejszą wizualną wskazówką w dramacie jest scena na placu zabaw, kiedy córka głównego bohatera się zraniła. Ujęcie otwierające ujawnia, że została zabrana do tego samego szpitala, w którym zmarła jej matka. Matt uważa, że nie jest to zbieg okoliczności. Widzi w tym potencjalnie katastroficzny omen, a prosta wizualna paralela pomiędzy dwoma ujęciami szpitala natychmiast przekazuje ten sam strach widzom.
To nie wina filmu, że społeczeństwo nadal uważa kompetentnych, troskliwych tatusiów (takich jak Matt) za anomalie. Produkcja pośrednio wzmacnia ten punkt widzenia poprzez pozycjonowanie Matta jako jedynego i niepowtarzalnego w swoim oddaniu córce. Ojcostwo sprawdza się doskonale jako słodka, mała celebracja więzi rodzinnej, pięknego życia, które zbudowali razem na gruzach tragedii. Pomimo to eksploracja samego ojcostwa jest tak głęboka jak kartka z okazji Dnia Ojca z pierwszego, lepszego sklepu.
Ojcostwo to film, który jest banalnie poprawny, momentami dosyć zabawny i po prostu cringowy.
Poznaj recenzenta
Sylwia ChełkowskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat