

Operacja: Soulcatcher to kino akcji o twardym komandosie, superbroni w rękach psychopaty i próbie uratowania świata. Brzmi banalnie, ale nic nie przygotuje Was na to, jak bardzo źle wypada to na ekranie. Dostajemy coś, co zawstydza wszelkiego rodzaju sztampowe kino klasy Z (do klasy B temu daleko!). Obcujemy ze wszelkimi schematami, odtwarzanymi po linii najmniejszego oporu. Nie ma tutaj żadnego pomysłu, by pobawić się gatunkowymi kliszami. Twórcą jest Daniel Markowicz, który już w filmie Plan lekcji pokazał, że chce tworzyć coś w stylu kina akcji klasy B w polskim wydaniu. Brawa za chęci, ale do tego naprawdę trzeba czegoś więcej niż nudne odtwarzanie schematów w nieciekawej jakości.
Na pewno plus należy się za próbę stworzenia czegoś innego w rodzimym kinie. Już Mateusz Rakowicz w Dniu Matki pokazał, że można diabelnie kreatywnie i pomysłowo obcować z gatunkowymi schematami, opowiedzieć historię zgodną z zasadami kina akcji, a do tego zachwycić realizacją. Niestety w Operacji: Soulcatcher nic nie działa. Odtwórczość tego filmu jest dostrzegalna na każdym kroku. Mamy irytujące rozwiązania scenariuszowe, brak pomysłu na postacie i – chyba najgorsze – przesadne traktowanie wszystkiego na serio. Nie ma tu za grosz dystansu, a powaga płynąca z ekranu wywołuje komiczne i złe wrażenie. By takie kino akcji trafiło do widzów, musi być jakaś wiarygodność w postaciach, w scenach akcji czy historii. Tutaj obserwujemy dość dziwaczne odtwarzanie scen, schematów i rozwiązań gatunku, bez głębszego pomysłu na to, jak to powinno razem działać.
Wspomniany Dzień Matki zachwycał realizacją scen akcji, a Operacja Soulcatcher jest pod tym względem filmem nieudanym. Strzelaniny są w miarę dobre, choć umiejętnego budowania nimi emocji i napięcia nie ma za grosz. Wychodzi tutaj kompletne niezrozumienie narzędzia, jakim są sceny akcji, które powinny mieć znaczenie dla historii, postaci i emocji. One tutaj po prostu są. Bohaterowie strzelają, a stawki emocjonalnej w tym w ogóle nie ma. Najgorzej jednak wyglądają sceny walk – brzydka choreografia i brak pomysłu. Czasem to wygląda to amatorsko w porównaniu do gatunkowego kina, z którym fani są dobrze zaznajomieni. Nie mogę odmówić starań, ale to wygląda jak chaotyczny zlepek scen, który odbiera przyjemność z seansu.
Zaskoczyła mnie jednak część audiowizualna. Zdjęcia to jedyna rzecz, która tutaj ma naprawdę dobrą jakość i odzwierciedla klimat wydarzeń. Widać pomysł operatora, który przekształcił się w coś ładnego dla oka. Poza tym – w odróżnieniu od wielu polskich filmów – nie ma problemu w usłyszeniu i zrozumieniu dialogów. To na pewno dla wielu widzów będzie zaletą.
Operacja: Soulcatcher to nieudana próba stworzenia w Polsce kina klasy B. Nie ma spójnej wizji ani pomysłu na ciekawą i emocjonującą fabułę. Jest nudno i często przesadnie wręcz cringe'owo. Twórcy nie rozumieją podstaw tworzenia rozrywki w tym gatunku. Tak się kończy dość mechaniczne odtwarzanie wszelkich schematów i stereotypów. To za mało nawet na solidne kino akcji.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można go znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/

