Palm Springs - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 12 lutego 2021Andy Samberg w komedii romantycznej kradnącym pomysł z Dnia świstaka. Czy to miało prawo się udać? Sprawdzamy.
Andy Samberg w komedii romantycznej kradnącym pomysł z Dnia świstaka. Czy to miało prawo się udać? Sprawdzamy.
Temat osoby, która utknęła w pętli czasowej i jest zmuszona nieskończoną ilość razy przeżywać ten sam dzień, była odgrywana wielokrotnie. Nikt jednak nie zrobił tego lepiej niż Harold Ramis w Dniu świstaka. Jest to film niemal perfekcyjny, więc trudno znaleźć szaleńca, który chciałby pokusić się o reboot. Wielu twórców starało się podejść inaczej do tego zagadnienia. Wystarczy przypomnieć chociażby Na skraju jutra z Tomem Cruisem czy horror Śmierć nadejdzie dziś. Nie dorównywały one komedii z Billem Mureyem, ale zostały zauważone i docenione przez fanów. Teraz do tej listy dochodzi kolejny tytuł, Palm Springs w reżyserii Maxa Barbakowa. Gdy poznajemy Nylesa (Andy Samberg) jest on już uwięziony w pętli tak długo, że nie pamięta, jak wyglądało jego życie przed nią. Jest zmuszony każdego dnia przeżywać ślub Talay (Camila Mendes), koleżanki jego dziewczyny, czyli imprezę, na której jest gościem. Jest otoczony obcymi mu ludźmi, którzy z biegiem czasu stają się mu bliżsi niż rodzina. Wie o nich wszystko: co lubią, z kim sypiają, jakie mają fetysze i tajemnice. Potrafi to wykorzystać, by jakoś urozmaicać sobie te skserowane dni. W przeciwieństwie do innych filmów z tego gatunku, nasz bohater dokładnie wie, co spowodowało zapoczątkowanie pętli, ale nie wie, jak ma się z niej wyrwać. Mało tego, nieopatrznie wciągną do niej niejakiego Roya (J.K. Simmons), który rozwścieczony mści się na nim w bestialski i sadystyczny sposób. Pewnego dnia dołącza do nich Sarah, siostra panny młodej. Dziewczyna również nie jest zadowolona z zaistniałej sytuacji i stara się znaleźć sposób, by wyrwać się z pętli, choć wydaje się, że jest to niemożliwe.
Palm Springs to komedia romantyczna z domieszką science fiction, udowadniająca, że miłość naszego życia możemy spotkać w najbardziej nieoczekiwanym momencie i sytuacji. Pokazuje także, choć chyba nie było to zamierzone, że by się w kimś zakochać, trzeba po prostu poświęcić czas na poznanie drugiej osoby. Scenariusz autorstwa Andyego Siara może i Ameryki nie odkrywa, ale jest za to bardzo świeżym podejściem do tematu zapętlonego życia. I co najważniejsze - jest zabawny, bez sięgania do rynsztokowego humoru. Fani Brooklyn 9-9 będą usatysfakcjonowani. Dużym plusem jest także miejscowa nieprzewidywalność historii. Z racji tego, że jest to komedia romantyczna, widz wie, jaki będzie końcowy rezultat, ale decyzje bohaterów i drogi, jakie obiorą, będą zaskoczeniem. Zresztą sam koncept, że oboje kochanków znajduje się w pętli, jest czymś nowym. Zazwyczaj tylko jeden bohater jest świadom tego, że dzień się powtarza i codziennie stara się rozkochać drugą osobę na nowo. Tym razem jest inaczej. Dwójka skazanych na siebie osób musi nauczyć się ze sobą żyć.
W filmach tego typu sukces nie zależy tylko od scenariusza, ale od chemii pomiędzy głównymi bohaterami. I tu dochodzimy do obsady, która została świetnie dobrana. Andy Samberg i Cristina Milioti tworzą parę doskonałą. Są przeciwieństwami, które w znakomity sposób uzupełniają się na ekranie. Widz z miejsca kupuje ich oboje. Rozumie emocje, jakie towarzyszą każdemu z nich i nie potrafi wybrać jednoznacznie jednej ze stron. Do tego dochodzi mistrzowski drugi plan w postaci J.K. Simmonsa, Tylera Hoechlina czy Meredith Hagner. Każde z nich kradnie scenę, gdy tylko się w niej pojawi. Co przy tak silnej parze prowadzącej wcale nie jest proste. Jedyne, czego mi brakowało, to lepszego wykorzystania postaci granych przez Camilę Mendes i Petera Gallaghera. Widząc ich w obsadzie, miałem nadzieję, że zagrają coś więcej niż tło dla całej opowieści. Liczyłem zwłaszcza na Mendes, która bardzo słabo wypadła w Groźnych kłamstwach od Netflixa i miała potencjalną okazję, by się zrehabilitować.
Palm Springs jest produkcją skierowaną do miłośników komedii romantycznych, którzy uważają, że już wszystko w tym gatunku widzieli i nic nie jest w stanie ich zaskoczyć. Fani twórczości chłopaków z The Lonely Island też będą zadowoleni. Ich zwariowanego poczucia humoru (możecie znać go z licznych teledysków czy skeczy dla SNL) nie da się podrobić. Do tego Andy Samberg udowadnia, że potrafi zagrać w komedii, unikając przerysowania i kopiowania ról z innych projektów. Nie oszukujmy się, dobrych komedii ostatnio mamy jak na lekarstwo, a nowa propozycja od Barbakowa jest niezmiernie miłym zaskoczeniem.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat