Parker 4: Jatka: Mordercze zabawy w lunaparku – recenzja
Data premiery w Polsce: 2 listopada 2015Jaka szkoda, że w polskim tytule czwartej i jak na razie ostatniej z powstałych komiksowych adaptacji powieści Richarda Starka znika efektowny neologizm z oryginału - Slayground. U nas jest to raczej prosta, choć treściwa Jatka, która niestety nie przynosi skojarzeń z wyjątkową scenerią fabuły najnowszej opowieści o Parkerze.
Jaka szkoda, że w polskim tytule czwartej i jak na razie ostatniej z powstałych komiksowych adaptacji powieści Richarda Starka znika efektowny neologizm z oryginału - Slayground. U nas jest to raczej prosta, choć treściwa Jatka, która niestety nie przynosi skojarzeń z wyjątkową scenerią fabuły najnowszej opowieści o Parkerze.
Czwarty tom Parkera jest wyraźnie chudszy od poprzednich, ale to nie znaczy, że mniej ciekawy - jest krótko, ale intensywnie. Historia zaczyna się trochę nietypowo, na pierwszy rzut oka można by rzec, że od jej finału. Główny bohater i jego towarzysze są tuż po udanym skoku na furgonetkę. Uciekają autem z miejsca przestępstwa, pojawiają się nerwy, zawodzenie syren, a i sama, zimowa aura nie sprzyja szybkiej jeździe. W pewnym momencie kierowca skręca za mocno, auto wpada w poślizg i dachuje. Z wypadku cało wychodzi jedynie Parker. Zabiera ze sobą worek z pieniędzmi i pieszo rusza w dalszą drogę. Nie zna dobrze miasta, ale los sprawił, że wypadek miał miejsce w pobliżu ogrodzonego wysokim murem lunaparku, nieczynnego z powodu zimowej pory roku. Parker, chcąc przeczekać zamieszanie, przedostaje się na teren obiektu przez główną bramę. Pech chciał, że zostaje zauważony przez grupkę mężczyzn. Jeszcze większym pechem jest, że tymi mężczyznami okazują się być trzęsący miastem gangsterzy, którzy właśnie przeprowadzają deal ze skorumpowanymi gliniarzami. Po doniesieniach o niedawnym rabunku cała grupa składa wszystko do kupy i już wie, kim najprawdopodobniej jest tajemniczy uciekinier. Od tego momentu rozpoczyna się zaplanowane spontanicznie, acz z precyzją polowanie na Parkera, ukrywającego się w Fun Island - miejscu letnich rodzinnych zabaw. Kolejny pech jest tym razem po stronie polujących - po prostu nie zdają sobie sprawy, z jakim rodzajem drapieżnika mają do czynienia.
To tak naprawdę dopiero początek niezbyt długiej fabuły, wprowadzenie do tytułowej jatki w wesołym miasteczku (stąd slayground - od slay oraz playground) i jednocześnie wspaniała okazja dla autora albumu, Darwyna Cooke'a, do artystycznej zabawy. Dlatego też dostajemy choćby to, co tak cieszyło oczy i inteligencję odbiorcy w drugiej części komiksu, Firmie - przerywniki w postaci niespodziewanych wstawek, które ponownie kojarzą się z najlepszymi momentami klasycznych filmów gangsterskich spod ręki Martina Scorsese. Bawiący się formą Cooke udostępnia czytelnikowi mapkę i przewodnik po Fun Island, a na kilku planszach umiejscowionych w kolejnych atrakcjach lunaparku obserwujemy, jak Parker zastawia zmyślne pułapki. To w ogóle album w pewnym stopniu przełomowy dla naszej percepcji bohatera. Po raz pierwszy widzimy go w sytuacji, której nie jest w stanie w pełni kontrolować - jest osaczony i przez to może wydawać się, że będzie tu pełnił raczej rolę myszy, a nie kota. Momentami trochę tak jest, ale w tej konfrontacji Cooke decyduje się pokazać nam coś więcej, a mianowicie złoczyńcę o duszy artysty z namiastką geniuszu. W poprzednich tomach to Parker rozdawał karty, planował, przygotowywał niczym doświadczony rzemieślnik, znający na wskroś swój fach. Tym razem musi improwizować, musi nagle użyć przede wszystkim wyobraźni, której w starciu z bohaterem pozbawieni są uczestnicy polowania, od początku liczący na prostą zdobycz.
To starcie jest niezwykle efektowne i fabularnie, i rysunkowo - Darwyn Cooke ponownie stanął na wysokości zadania. Jak zwykle podczas pracy przy każdym z poszczególnych tomów Parkera używa nie tylko cartoonowej kreski, ale też posługuje się innym odcieniem koloru - tym razem jest to rodzaj matowej, morskiej zieleni, która ma oddawać warunki atmosferyczne, odczucia bohatera i jego trudną sytuację. Mamy również niespodziewany bonus w postaci kilkunastostronicowego dodatku na końcu albumu - to krótka, acz równie intensywna co Richard Stark's Parker: Slayground historia, zatytułowana Siódmy i zaprezentowana w mocnym, pomarańczowym odcieniu. To opowieść o rozgrywanej w scenerii budowanego wieżowca pogoni Parkera za osobnikiem, który przypadkowo wplątał się i strasznie namieszał w głównej intrydze. Te kilkanaście stron to już prawdziwy majstersztyk czarnego kryminału, w wielkim skrócie, ale wyjątkowo przejrzyście opowiadający fabułę całej, tak samo zatytułowanej powieści o Parkerze. Oddać na tak niewielkiej liczbie plansz złożoność fabuły książki, razem z jakże czytelną tu intrygą, pełną uczuć zemsty, strachu i wyrachowania, a przede wszystkim ukazać płynnie przypadkowość następujących po sobie wydarzeń - do tego trzeba twórcy z piekielnym wręcz talentem. Aż szkoda, że na kolejną komiksową opowieść o Parkerze przyjdzie nam tym razem poczekać dużo dłużej.
Poznaj recenzenta
Tomasz MiecznikowskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1998, kończy 26 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1949, kończy 75 lat
ur. 1970, kończy 54 lat