Poldark – Wichry losu: sezon 3, odcinek 9 (finał sezonu) – recenzja
Ostatnie tygodnie minęły błyskawicznie – oto ponownie nadszedł czas rozstania z bohaterami serialu Poldark – Wichry losu. Szkoda tylko, że finał jest mało… finałowy.
Ostatnie tygodnie minęły błyskawicznie – oto ponownie nadszedł czas rozstania z bohaterami serialu Poldark – Wichry losu. Szkoda tylko, że finał jest mało… finałowy.
Na początku małe sprostowanie – byłam święcie przekonana, że odcinków sezonu 3 jest tyle samo, co w przypadku serii drugiej, czyli 10. A tu twórcy zrobili widzom niespodziankę, kończąc sezon na mało standardowej liczbie epizodów. Co ciekawe, sezon 1 składał się z 8 odcinków, więc ciężko tu mówić o jakiejkolwiek konsekwencji. Tym samym seans finałowego odcinka jako wstęp do dłuższej historii byłby znakomity, lecz kiedy okazuje się, że to naprawdę koniec… trudno kryć rozczarowanie. Nie ma jakiegoś szczególnego cliffhangera, jak w przypadku trzymającego w napięciu finału sezonu 1. Dobrze jednak, że kontynuacja Poldark na pewno powstanie.
Początek jest naprawdę ciekawy – Prudie w towarzystwie Tholly’ego Tregirlsa w niesamowitym akcie paniki wywrzaskuje światu, a raczej okolicznym mieszkańcom, że w końcu Francuzi postanowili opuścić swoje wody terytorialne, aby połasić się na angielskie ziemie. Na tym jednak się cała akcja kończy. Francuskie statki rozpływają się niczym w mgle, a to oznacza, że Ross, a raczej kapitan Ross znów musi przedzierzgnąć się w pierwszej klasy żołnierza. Bronić się przed potencjalnym najeźdźcą trzeba, a mały oddział Poldarka robi, co może, aby stanąć na wysokości zadania. I tutaj pada zarzut – zbieranina, którą dowodzi Ross wygląda po prostu skromnie, a Dwight Enys i Zacky Martin pasują do niej, jak kwiatek do kożucha. Poldark wywrzaskujący rozkazy do zaledwie kilkunastu ludzi, nieposiadających jakichkolwiek mundurów wypada wręcz śmiesznie. Można się zastanawiać, czy taka garstka marnie przeszkolonych żołnierzy obroniłaby kogokolwiek, czy też po prostu twórcy serialu uznali, że więcej statystów im nie trzeba. Zresztą, jak się okaże później, to nie Francuzom będzie groził główny bohater.
George Warleggan – nareszcie! – pokazuje swoje drugie, tak umiejętnie skrywane oblicze. Od tygodni pan i władca Trenwith coraz bardziej widza nudził, stając się bohaterem zupełnie jednowymiarowym. Jego uczucie do Elizabeth zawsze było jednak autentyczne i to w zasadzie jego jedyny pozytywny aspekt – jeżeli kocha, to szczerze. Cóż z tego, skoro to jednakże miłość chorobliwie przepełniona zazdrością, w którą wlicza się śledzenie żony czy ogromny brak zaufania. Podkopana pewność siebie przez ciotkę Agatę objawia się u George'a omijaniem rodziny szerokim łukiem, jednak Elizabeth postanawia iść za radą Rossa i przysiąc, że Valentine to syn Warleggana. Krzywoprzysięstwo to coś nowego – widzowie na pewno uznają Elizabeth za znakomitą aktorkę, która dla ratowania swojego małżeństwa posuwa się aż do kłamania pod przysięgą. Zobaczenie jednak, jak George płacze, błagając o wybaczenie żony – bezcenne. Kontynuacją tej sceny jest moment na plaży, kiedy wciąż wyraźnie wzburzonego Warleggana znajduje Ross. Jedno zdanie, jedna uwaga, że wiara to piękna rzecz, wypowiedziane przez Poldarka znów podkopuje morale jego największego wroga. Znakomita scena, kiedy tych dwóch tak skrajnie różnych bohaterów, nieznoszących się przecież, jest w stanie spokojnie koło siebie stać, a Ross, cóż, nawet się uśmiecha. Co kryje się za tym uśmiechem, wiemy wszyscy.
Tymczasem Demelza daje się w końcu skusić młodemu, wkrótce ślepemu Hugh Armitage’owi, choć czy oddaje mu się całkowicie – ciężko powiedzieć, a nawet koniec odcinka nie rozwiązuje naszych wątpliwości. Czy to jednak ważne? Ross nie może zadawać pytań, nie możemy i my. Najistotniejsze jest, że zaufanie Demelzy do Rossa już prawie nie istnieje… Choć, kto wie – Demelza ostatecznie wraca do Nampary, podejmując być może najważniejszą decyzję w swoim życiu. Podobnie jak Ross w najlepszej scenie odcinka, czyli finałowej potyczce zbuntowanych wieśniaków z oddzialikiem kapitana Poldarka. Po raz kolejny stosowany jest zabieg, pokazujący alternatywną wersję wydarzeń. Oczami Rossa widzimy, co stałoby się, gdyby stanął za prawem. Czasem jednak trzeba owym prawem zająć się tam, gdzie jego miejsce – w parlamencie. Kilkusekundowa zapowiedź przyszłego sezonu nie rozwiewa złudzeń. Poldark decyduje się w końcu na objęcie urzędu, możemy więc spodziewać się sporej zmiany scenerii w przyszłych odcinkach.
Nie wolno zapomnieć o innych ważnych wydarzeniach z finałowego odcinka, które dotyczyły jednak zupełnie innych osób. Wątek Rowelii i Osborne’a Whitwortha okazał się całkiem niezłym, komediowym fragmentem całego sezonu. Kto wie, może i sprytna pannica rzeczywiście jest w ciąży, ale sposób, w jaki zagrała na nosie pastorowi jest wręcz bezbłędny. Wydojenie go z pieniędzy z pomocą bibliotekarza (wbrew pozorom całkiem niebezpieczny człowiek!) plus list do arcybiskupa okazują się lekiem na całe zło. To zapewne ostatni raz, kiedy dane było widzom zobaczyć Rowellę, ponieważ nie wydaje się, że jest tu cokolwiek więcej do dodania. Za to możemy być pewni jednego – zarówno Morwenna i Drake Carne nie poddadzą się tak łatwo. Morwenna pokazuje w końcu, że pod miłym i delikatnym usposobieniem skrywa się kobieta zdolna do wszystkiego, co tylko się jej chwali, zważając na jej straszne pożycie małżeńskie z Whitworthem.
Trzeci sezon kończy się zaledwie małym trzęsieniem ziemi – poza decyzją Rossa o zostaniu politykiem, tak naprawdę nic się nie zmieniło. Dodano trochę dramaturgii całości, lecz jako finał dziewiąty odcinek rozczarowuje. To był sezon przepełniony dramatyzmem, za który tak widzowie uwielbiają Poldark, nie zabrakło jednak dłużyzn, których równie dobrze mogłoby nie być. Mimo wszystko oglądanie tego serialu wciąż sprawia sporo przyjemności – nie wszystko dobrze się kończy, ale tak to już jest w życiu…
Źródło: zdjęcie główne: BBC
Poznaj recenzenta
Karolina SzenderaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat