„Pozostawieni”: sezon 2, odcinek 3 i 4 – recenzja
"Pozostawieni" na przestrzeni dwóch odcinków kontynuują wątki postaci, które zostawiliśmy pod koniec pierwszego sezonu, oraz wreszcie rozwijają akcję, której świadkiem byliśmy na początku drugiej odsłony.
"Pozostawieni" na przestrzeni dwóch odcinków kontynuują wątki postaci, które zostawiliśmy pod koniec pierwszego sezonu, oraz wreszcie rozwijają akcję, której świadkiem byliśmy na początku drugiej odsłony.
Pierwsze trzy odcinki drugiego sezonu serialu "The Leftovers" były szaloną przygodą. Trzy punkty widzenia, trzy historie, które w inny sposób odnosiły się do czasu po zakończeniu pierwszego sezonu przed rokiem. Historia Murphych świetnie zgrywała się z nowym życiem Garveyów, zaś ich przygody w jakiś sposób związane są z tym, co zobaczyliśmy w trzecim odcinku, czyli „Off Ramp”, którego głównymi bohaterami byli Tom i Laurie. To było oczywiście do przewidzenia, że bohaterka nie zostanie z Winnymi Pozostałymi, ale sposób na wykorzystanie swoich przeżyć jest całkiem ciekawy – zarówno jeśli chodzi o wyciąganie innych z tej grupy, jak i o pisanie książki.
„Off Ramp” świetnie kreuje kolejny aspekt świata po 14 października – ten, w którym ucieczka w duchowość czy religię jest pewnego rodzaju chorobą, od której trzeba się oderwać, uniezależnić. Widać to też w przypadku Toma, który poprzez długie obcowanie z Winnymi powoli chce stać się częścią ich grupy. Oczywiście, jak to u Lindelofa i Perrotty, sporo jest tu bólu, psychicznego cierpienia i dylematów. Czy na pewno to, co robię, jest słuszne? I - przede wszystkim - czy jest to prawdziwe? Jeden z tych dylematów zniknął wraz ze śmiercią św. Wayne’a – cały sezon stawiał pytania o to, czy jest on prawdziwym uzdrowicielem dusz, czy jedynie hochsztaplerem. W pewnym momencie sam bohater zaczął w to powątpiewać. Wydawać by się mogło, że wtedy wątek został zakończony w idealnym momencie – z masą niedopowiedzeń, ale z drugiej strony z klarownym przekazem. Na tym tle opowieść Toma i zakończenie trzeciego odcinka jest niejako karykaturą, choć przyznam, że piekielnie interesującą.
Najważniejsze jednak jest to, co obserwujemy w „Orange Sticker”, czyli kontynuacja tego, co spotkało bohaterów w pierwszych dwóch odcinkach. Niezwykłe jest to, jak twórcy pamiętają o swoich bohaterach, wymuszają na każdym z nich odpowiednie reakcje i non stop kreślą ich charakterystykę. Reakcja Nory na zniknięcie Kevina jest oczywista, choć całkiem zaskakująca, a przede wszystkim rewelacyjnie zagrana i zrealizowana. Jill, Matt czy John z każdą wypowiadaną kwestią opowiadają coś więcej o sobie. Nie mówiąc już o Patti, co do której dalej mam wątpliwości, czy jest wytworem wyobraźni Kevina, czy w jakiś dziwny sposób fizycznie jest obecna w tym świecie, choć byłoby to czymś kompletnie przekraczającym moją tolerancję, jeśli chodzi o wykreowany przez twórców świat. Tak czy inaczej, jej obecność znacznie bardziej pogłębia postać graną przez Justina Theroux i dodaje niesamowicie ciekawe pole do rozumienia jego motywacji… których nie rozumie sam bohater.
[video-browser playlist="756729" suggest=""]
Drugim najważniejszym wątkiem przewijającym się przez ostatni odcinek "The Leftovers" jest ponowne zniknięcie, które dotyczy trójki zaginionych dziewczyn. Dlaczego miałoby ono stać się akurat wtedy, gdy bohaterowie przyjechali do Jarden? I dlaczego tylko one? Wydaje się, że za dużo jest w tym przypadku, by mogło być to prawdziwe, a i sama obecność Kevina na „miejscu zbrodni” wygląda na wypuszczanie widzów w pole. Pewnie jednak Lindelof i Perrotta będą wierni myśli piosenki z czołówki i nigdy nie powiedzą, gdzie podziały się dziewczyny. Tak po prostu – „by tajemnica pozostała tajemnicą”.
To naprawdę dziwny sezon, znacznie bardziej dziwny od zeszłorocznej odsłony. W tamtym roku otrzymaliśmy świat, który dotknęła katastrofa, jednak znacznie mniej nadnaturalnych rzeczy nas spotykało. Twórcy raczej zakładali sidła na naszych bohaterów, a ci potrafili się z nich wydostać tylko i wyłącznie poprzez udowodnienie, że wszystko, co ich otacza, ma logiczne usprawiedliwienie. W świecie, który widzimy teraz, nic nie jest możliwe – za dużo przypadku, za dużo niewiadomych, za dużo pytań. Podstawowe, jakże wyświechtane pytanie „Gdzie oni się podziali?” zostało zastąpione masą mniejszych, lecz równie palących kwestii. Czy to się jeszcze zdarzy? Gdzie to się może zdarzyć? Dlaczego tak wiele osób jest pewnych, że dziewczyny nigdy nie wrócą? Skoro w Miracle nie dzieją się żadne cuda, to przecież nie powinno zdarzyć się także zniknięcie. Od bycia w niepewności widz bardziej lubi otrzymywać satysfakcjonujące odpowiedzi. Lindelof stawia nas przed bardzo wymagającą próbą cierpliwości.
Na szczęście "The Leftovers" wygrywani są w rewelacyjny sposób. Każda część obsady, może poza tą związaną z trzecim odcinkiem, jest rewelacyjna – od Christophera Ecclestona, Justina Theroux i Carrie Coon po Margaret Qualley i Ann Dowd. Każdy rewelacyjnie spisuje się w swojej roli, tworząc postać z krwi i kości. Zaskakuje mnie trochę Max Richter – do trzeciego odcinka skomponował motyw przewodni do wątków Laurie i Toma, choć nie jest on zachwycający. Reszta jego oprawy muzycznej to albo wykorzystanie starych utworów, albo ich lekko zmodyfikowane wersje. Przydałaby się w tym miejscu jakaś ciekawa suita. Udaje się natomiast scenarzystom budować niesamowite chwile między bohaterami. Szczególnie w „Orange Sticker” jest ich kilka – m.in. rozmowa z Kevinem i Patti na ulicy rewelacyjnie poprowadzona przez Theroux. Do tego dochodzą dwie ciekawie poprowadzone relacje: Jill z Michaelem oraz Kevina z Norą, która zwieńczona jest jedną z najbardziej romantycznych scen, jakie widziałem w telewizji. Scena z kajdankami skradła mi serce. Chcę takich jak najwięcej.
Poznaj recenzenta
Jędrzej SkrzypczykDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat