Preacher: sezon 1, odcinek 6 – recenzja
Widać, że po dwóch nudniejszych odcinkach Preacher wraca na dobre tory z samego początku sezonu. Otwierająca sekwencja z motelu była chyba najlepszym momentem w całym serialu, a pozostałe fragmenty dają nadzieję na widowiskowe zwieńczenie serii.
Widać, że po dwóch nudniejszych odcinkach Preacher wraca na dobre tory z samego początku sezonu. Otwierająca sekwencja z motelu była chyba najlepszym momentem w całym serialu, a pozostałe fragmenty dają nadzieję na widowiskowe zwieńczenie serii.
Nareszcie! - wykrzyknąłem po pierwszych piętnastu minutach Sundowner. Rozwałka w motelu była czymś, na co czekałem od dobrych kilku odcinków. Skondensowano w tym fragmencie wszystko, co najlepsze w Preacherze. Mamy brutalność, humor i akcję, a wszystko podlane dużą dawką abstrakcji. Reszta odcinka także stała na wyższym niż ostatnio poziomie. Mniej czasu poświęcono tu niepotrzebnym "wypełniaczom", zamiast tego mamy wrażenie, że każda scena prowadzi do czegoś większego, a fabuła zaczyna się coraz mocniej klarować.
Początek odcinka Sundowner pokazał, jak wielki potencjał drzemie w tym serialu. Po krótkim wyjaśnieniu, czym jest znajdujący się w kaznodziei twór, czyli Genesis, otrzymujemy akcję w czystej postaci. Dodając do tego absurd całej sytuacji replikujących się ciał i abstrakcyjny humor, widz otrzymuje czystą, niecenzurowaną rozrywkę. Próbujący zabić Jessego Serafin mocno przypominał znanego z filmów Terminatora, co tylko podkreślało groteskowy charakter tych scen. Tego właśnie potrzebował Preacher.
Po wstępie z masakrą w roli głównej tempo oczywiście spada, ale akcja idzie sprawnie w dobrym, konkretnym kierunku, czego ostatnio brakowało. Wątek Tulip wyraźnie pokazuje, jak silnym uczuciem darzy ona Jessego, Cassidy dowiaduje się o ich relacji, a Burmistrz postanawia zatuszować zbrodnię. Znowu sporo uwagi poświęcono Eugene'owi, który po wybaczeniu mu win zyskał akceptację kolegów ze szkoły. Może jest to dość prosto opowiedziane i mocno przewidywalne, ale na tym przykładzie doskonale widać celowość tego zabiegu.
Syn szeryfa nie chce wybaczenia, bo nie uważa, że na nie zasługuje. Dyskusja z kaznodzieją świetnie równoważyła się z lekkim i dającym frajdę początkiem. Pojawia się tu element moralnych i religijnych rozważań, których do tej pory brakowało. Jesse chce na siłę zbawić wszystkich mieszkańców Annvile, nie dając im szans na decyzję czy wolną wolę. Zagłębiamy się dzięki temu w psychikę kaznodziei, który na dobre zachłysnął się swoją mocą. Nie do końca wiadomo, czy jest to zasługa Genesis, czy jego własnych aspiracji.
Dla mnie był to chyba najlepszy odcinek, biorąc pod uwagę Jessego, którego postać mocno mnie rozczarowała. Tym razem mamy tu wyrazistego bohatera, którym targają silne, wewnętrzne dylematy. Widać, że napędzają go one w niezbyt dobrym kierunku, ale serial może tylko na tym zyskać. Martwi jednak nierówność przedstawiania młodego Custera i niestety gra aktorska Dominica Coopera, która potrafi irytować.
W odcinku tym pojawiły się także dwa wyraźne smaczki dla fanów komiksów. Jednym z nich był tatuaż na plecach Jessego, który zrobił przez "złą, starą kobietę", a także naklejka na drzwiach szkolnej szafki Eugene'a. Niby niewielka rzecz, ale cieszy, szczególnie że dostrzec można tu sporą dbałość o szczegóły. Wróciły też odwołania do popkultury w postaci świetnego tekstu Cassidiego o Genesis: "Like the bloody band?".
Po dwóch gorszych odcinkach znowu dostaliśmy rozrywkę w czystej postaci, a całość oglądało się po prostu dobrze. Daje to nadzieję, że Preacher będzie już tylko lepszy, choć wciąż martwi wszechobecny chaos. Widać, że serial ruszył w dobrym kierunku i wątki coraz mocniej się klarują. Nam pozostaje czekać na dalsze losy bohaterów, a te zapowiadają się wyjątkowo ekscytująco.
Źródło: zdjęcie główne: AMC
Poznaj recenzenta
Bartosz GajewskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat