Preacher: sezon 4, odcinki 7 - 8 - recenzja
Preacher zbliża się powoli do końca, więc fabuła również nabiera rozpędu. Jednak tym, co najbardziej cieszy, są wykorzystane przez twórców motywy z komiksu, w wyniku czego serial stał się jeszcze bardziej szalony i absurdalny niż do tej pory.
Preacher zbliża się powoli do końca, więc fabuła również nabiera rozpędu. Jednak tym, co najbardziej cieszy, są wykorzystane przez twórców motywy z komiksu, w wyniku czego serial stał się jeszcze bardziej szalony i absurdalny niż do tej pory.
Im bliżej końca Preachera, tym oglądamy więcej szalonych wydarzeń, które na pewno nie wszystkim przypadną do gustu. Niemałe znaczenie na tolerancję absurdalnych i dziwacznych motywów ma znajomość komiksu, co potrafi zmienić perspektywę o sto osiemdziesiąt stopni. Do tego twórcy mieszają własne wymysły fabularne z wątkami z materiału źródłowego, co prowadzi do różnych reakcji wśród widzów. Nie wszystko w serialu działa dobrze, ale wciąż pod względem rozrywkowym i komediowym każdy znajdzie coś dla siebie i nie odwróci się od Preachera.
Najbardziej interesującym wątkiem siódmego i ósmego odcinka Preacher był ten związany z tytułowym bohaterem. Nasz kaznodzieja po upadku z samolotu był kuszony przez Fiore’a, aby zajął miejsce Boga i dowodził aniołami. Powrót tej postaci świetnie się sprawdził, ponieważ wprowadził trochę wesołości swoją napuszoną postawą i komentarzami. Poza tym dawno nie widzieliśmy tego anioła i sama jego obecność dostarczała świeżości odcinkom. Za jego sprawą również poznaliśmy kulisy opuszczenia przez Boga nieba, które niczym nie zaskakiwały, ale przynajmniej wypełniły luki fabularne. Za to już podstęp w postaci Świętego od Morderców ratującego Jessego mógł zaskoczyć, bo jego upiorna opowieść brzmiała bardzo w stylu tego złoczyńcy. Przy okazji przywołał atmosferę grozy, której w ostatnich odcinkach trochę w związku z nim brakowało.
Natomiast najważniejszym wydarzeniem w obu odcinkach związanym z Jessem była konfrontacja z Bogiem, na którą wszyscy widzowie czekali z niecierpliwością. Co prawda miała ona inny wydźwięk niż w komiksie, ale przede wszystkim wyjawiła prawdziwe oblicze Wszechmogącego, jako nie do końca miłosiernej postaci. Szkoda, że tej rozmowie zabrakło nieco większych emocji i pokazania potęgi gniewu Boga, ale w miarę trzymała w napięciu. Za to doczekaliśmy się ikonicznej sceny wygryzienia oka kaznodziei. Było to brutalne i równie niespodziewane, jak w komiksie. Cieszę się, że twórcom udało się zachować klimat tego spotkania, mimo zastosowania pewnych zmian.
Na pewno też podczas tych dwóch odcinków wyróżnił się wątek Herr Starra, który zdążył stracić swoją męskość, nogę, sutki i piękno. Widzowie, którzy nie czytali komiksu, pewnie zadawali sobie pytanie, czym ta postać sobie zawiniła, że twórcy tak go zamęczają, że aż bolało od samego patrzenia na niego. A prawie wszystkie te motywy pochodzą z materiału źródłowego i aż trudno uwierzyć, że odważyli się je nakręcić i tak wiernie przenieść na mały ekran. Mowa tu na przykład o kanibalach, którzy upichcili nogę Starra, a przy okazji również naprawili jego dolną część ciała w tak wymyślny sposób. Do tego twórcy dołożyli swoją cegiełkę w postaci próby samobójczej Wszechojca, aby chyba też mieć swoje szalone zasługi w tych torturach. Trzeba przyznać, że to już był szczyt czarnego humoru, który budzi mieszane uczucia. Z jednej strony ta ironia bawiła, a z drugiej było za dużo tego wydziwiania, jak na jeden odcinek mimo dość wysokiego poziomu zgodności z komiksem.
Najbardziej do gustu przypadły mi jednak sceny charakteryzujące się lżejszym humorem. Rozśmieszył mnie pies dingo uciekający przez odludzie z ocenzurowanym pyskiem, a także Starr, który wygrał konkurs talentów. Co ciekawe pozostawienie Pipa Torrensa grającego swoją nastoletnią wersję zadziałała na korzyść tym króciutkim retrospekcjom. Winą za ten stan rzeczy obarczam blond perukę, w której aktor wyglądał przezabawnie i groteskowo. W każdym razie jego oddanie i wierność Graalowi oraz cierpienie po stracie swojego piękna, zostało wynagrodzone przez Boga. Natomiast mam wątpliwości, czy twórcy wybrali dobry kierunek w rozwoju tego bohatera. Jednak łysina naznaczona blizną, okaleczone oko i zgorzkniałość Starra sprawiały, że był on znacznie ciekawszy i bardziej wyrazisty niż jako radosny pomocnik Boga. Jednak z ocenami musimy się wstrzymać do finału sezonu.
Z całej dwuodcinkowej historii najsłabiej prezentował się wątek Cassa i Tulip. Oczywiście to był dobry plan, aby odnaleźć Humperdoo i zemścić się na Bogu za śmierć Jessego. Ale ani starcie z Żydami, ani trzymanie na muszce Mesjasza nie powodowało żadnych emocji. Nawet „biblijna” scena z sarnami przez ślamazarność tego wątku nie bawiła. Nie każdy musi uważać tak jak twórcy, że Humperdoo to słodki, głupiutki chłopak, przy którym serce topnieje z rozkoszy. Już nie wspominając o przyprawianiu ludzi o mdłości i obrzydzenie. Jedynie prawdziwy wydawał się w ich historii smutek po stracie Jessego. Natomiast ciekawi, jak teraz potoczą się losy tych bohaterów po powrocie Custera. To bardzo ważny motyw, który częściowo pochodzi z komiksu, choć tutaj również twórcy inaczej podchodzą do tematu. Na pewno wątek zyska więcej dynamiki, bo Tulip z Cassem niestety, ale wynudzili nas przez te dwa odcinki.
Poza różnymi perypetiami głównych bohaterów nie można zapomnieć również o Hitlerze i Jezusie, którzy knuli za plecami Starra. Breakdance w wykonaniu Pana nawet bawił, choć ewidentnie twórcom brakowało oryginalniejszego pomysłu na tę dwójkę, która miała duży potencjał komediowy. Z kolei Hoover 2, którego krytykowałam za bezbarwność okazał się szpiegiem w szeregach Graala. To była niezła niespodzianka, która dawała nadzieję na interesujący obrót sytuacji. Ale tak szybko, jak pojawił się ten optymizm, tak równie prędko nas opuścił po błyskawicznym zlikwidowaniu tej postaci przez Featherstone. Może to i lepiej, ponieważ mało wyraziści bohaterowie nie mają racji bytu w tak niezwykłym serialu jak Preacher. Warto jeszcze zwrócić uwagę na Eugene’a, którego w tych dwóch odcinkach było jak na lekarstwo, ale końcówka epizodu wskazuje na to, że w końcu zabłyszczy, jak w komiksie!
Siódmy i ósmy odcinek Preachera, co prawda nie powalały na kolana humorem czy akcją, ale przynajmniej się nie dłużyły i zawierały elementy rozrywkowe, które mogły się spodobać. Cieszy też, że pojawiło się tak wiele odniesień do komiksu. Fabuła również nie stała w miejscu, dzięki czemu sprawnie zmierzamy ku finałowym momentom serialu. Oby nas nie rozczarowały!
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat