Rick i Morty - sezon 5, odcinek 4 - recenzja
Data premiery w Polsce: 27 sierpnia 2016Twórcy serialu Rick i Morty postanowili przypomnieć widzom, że Morty mimo upływu lat i wielu szalonych przygód na koncie nadal jest zwykłym nastolatkiem.
Twórcy serialu Rick i Morty postanowili przypomnieć widzom, że Morty mimo upływu lat i wielu szalonych przygód na koncie nadal jest zwykłym nastolatkiem.
Już od samego początku Ricka i Morty’ego w sieci zaczęły krążyć głosy, że jest to serial wymagający naprawdę wysokiego IQ i tylko takie osoby będą w stanie w pełni docenić obecny w nim humor. Niektórzy pisali to zupełnie na poważnie, inni traktowali jako żart, ale jest w nim ziarno prawdy. Zdarzały się bowiem odcinki, w których przemycano coś więcej, a humor bywał dość subtelny. Najnowszy epizod to jednak zupełnie inna para kaloszy. Historia jest mało skomplikowana, podobnie zresztą jak obecne w niej dowcipy i popkulturowe nawiązania. Czy to źle? Niekoniecznie!
Morty po raz kolejny udowadnia, że jest po prostu zwykłym nastolatkiem, który często ulega swoim popędom, nie zastanawiając się nad ich konsekwencjami. Tym razem są one jednak wyjątkowo poważne, bo 14-latek doprowadza do stworzenia… zabójczych plemników, które planują podbić cały świat. Ich geneza jest nietypowa, bo zamieszani są w nią zarówno Morty, Rick, jak i… pewien sprzęt znajdujący się w klinice weterynaryjnej Beth. Tak, chyba możecie już domyślić się na tym etapie, do czego to zmierza. Sam odniosłem zresztą wrażenie, jakby początek był zrobiony celowo w taki sposób, by już na starcie zniechęcić do dalszego oglądania te osoby, którym coś takiego zwyczajnie nie odpowiada.
Prezydent Stanów Zjednoczonych wysyła bohaterów oraz, ku wyraźnemu niezadowoleniu Summer, swoich ultramęskich żołnierzy od zadań specjalnych na misję, której celem jest wyeliminowanie zagrożenia. Kulminacją całości jest wielkie starcie, w którym udział biorą główni bohaterowie, zmutowane plemniki, cyrkowcy, a nawet… rasa żyjących pod ziemią koni, które, a jakże, mają na pieńku z Rickiem Sanchezem.
Struktura Rickdepedence Spray jest prosta jak budowa cepa. Wszystko od początku zmierza do finału, który łatwo można przewidzieć. Prosty jest też humor rzucany przez twórców prosto w twarz widza. Żarty, podobnie jak w poprzednim epizodzie, są raczej monotematyczne, miejscami dość obleśne i sprowadzają się przede wszystkim do seksu, ale w moim odczuciu działały nieco lepiej niż w ubiegłym tygodniu. Duża w tym zasługa kilku onelinerów, które udało się zaserwować w takich miejscach, że wywoływały uśmiech zamiast uczucia mocnego zażenowania. Zdecydowanie nie był to szczyt tego, na co stać twórców serialu, ale jako typowy „filler” – czemu nie.
Poznaj recenzenta
Paweł KrzystyniakDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat