Rick i Morty: sezon 6, odcinki 7-10 (finał sezonu) - recenzja
Data premiery w Polsce: 27 sierpnia 2016Po krótkiej przerwie Rick i Morty powracają – a wraz z nimi szereg abstrakcyjnych przygód. Czy końcowe odcinki spełnią oczekiwania wobec finału 6. sezonu? Sprawdzamy.
Po krótkiej przerwie Rick i Morty powracają – a wraz z nimi szereg abstrakcyjnych przygód. Czy końcowe odcinki spełnią oczekiwania wobec finału 6. sezonu? Sprawdzamy.
Rick i Morty ponownie zagościli na HBO Max. Pod odsłoną 2. części 6. sezonu otrzymaliśmy 4 epizody, przepełnione jak zawsze zwariowanymi i odrealnionymi historiami. Jak zatem wypadają nowe odcinki tego przezabawnego serialu? Okazuje się, że całkiem nieźle, ale czy na pewno takiego rozstrzygnięcia sezonu oczekiwaliśmy?
Poprzeczka została zawieszona wysoko. Nie dziwota, że po świetnym wejściu w 6. sezon i równie fajnych następnych epizodach chciało się zobaczyć efektowny koniec. Jedno jest pewne, każdy z kolejnych odcinków spełnił swoje zadanie – był humor, dobra rozrywka i całkiem ciekawe przygody. A 7. epizod rozpoczął się od prawdziwej perełki, czyli zbioru wydarzeń z życia rodziny Smithów, które rzekomo już się wydarzyły. Ciąża Summer, pogrzeb Jerry’ego, a koniec końców widok Beth na elektrycznym krześle winnej tragicznej śmierci męża świetnie wprowadziły w charakterystyczny klimat. Choć już początek wydał się jednym wielkim absurdem, z każdą kolejną minutą wrażenie to się pogłębiało. Zwłaszcza gdy Rick i Morty musieli pokonać literackiego bohatera z innego wymiaru, a przy tym zmierzyć się z pozostałą gromadą zaskakujących postaci. Umiejętność przekroczenia granic owego absurdu nadana jednej z nich to dobry smaczek całości. Show i tak skradł kopiący tyłki Jezus. To było widowisko! Dla niektórych widzów z pewnością odcinek ten może okazać się przytłaczający, bo wiele się dzieje, a zawiłość wątków często odstrasza przy lekkiej rozrywce. Ale przecież doskonale znamy Ricka i Mortiego. U nich nie może być lekko i przyjemnie.
8. odcinek to fantastyczne połączenie wszystkiego. Zawarł w sobie nie tylko humor czy dobrą akcję, ale także chwile wzruszeń przy jednoczesnym zachowaniu komediowej konwencji. Oczywiście koniem napędzającym był bardzo ciekawy pomysł na fabułę. W epizodzie obserwujemy nagły atak przeróżnych antybohaterów z lat 90. na niczego nieświadomego Ricka. On sam nie rozumie, skąd taki obrót rzeczy, dlatego prosi o poradę doskonale nam znaną terapeutkę – doktor Wong. Tak naprawdę to dzięki niej widzimy świetnie nakręconą scenę pojedynku pomiędzy Jerrym a Siuśmajstrem – postacią, która używa moczu jako broni. W zasadzie to ojciec Summer, stający w jej obronie, solidnie złoił skórę antagoniście. Jerry wdający się w bójkę to prawdziwa wisienka tego odcinka. Co więcej, jest to jeden z epizodów, w których widzimy, jak Rick uzewnętrznia swoje emocje. Wrażliwość na samobójstwo czarnego charakteru, a także dalsze jego działania, to momenty, w których twórcy przypominają nam, że Rick Sanchez nie jest aż takim zgorzkniałym samolubem.
Jego dalszą metamorfozę zauważamy w 9. odcinku, w którym nagle staje się lepszym dziadkiem. Ten epizod to historia poświęcona Mortiemu. Można ją określić słowami: „od zera do bohatera”. Podobnie jak przy poprzednim epizodzie twórcy mieli ciekawy pomysł na fabułę. Zwłaszcza że poprowadził on do międzyplanetarnej, a przy tym niezwykle widowiskowej rzezi. Morty w tym wydaniu stał się królem Słońca, który najpierw zdobył przychylność rycerzy, a później wywołał krwawą wojnę planet Układu Słonecznego. Akcja przebiegała sprawnie i miała humorystyczne wstawki. Wątki wcale nie przytłaczały – niektóre z nich to prawdziwa gratka. Samo odcięcie genitaliów na znak poświęcenia rycerskiego, wokół czego zbudowano całą kulturę, to komiczny zwrot. I jeszcze to wyczekiwanie do ostatniej chwili, jak wybrnie z tego Morty, naprawdę robi klimat.
Przy finale na pewno ma się nadzieję na coś solidnego. Coś, co mogłoby wyrwać z fotela, zaszokować bombą fabularną, która wybuchłaby w ostatnich sekundach sezonu. Niestety 10. odcinek raczej taki nie jest. Oczywiście miecz z Gwiezdnych Wojen, który niesie zagładę, to mocne posunięcie i z pewnością bawiłoby porządnie, gdyby to nie był finałowy odcinek. Tak naprawdę prognoza na rozstrzygnięcie tego sezonu, czyli walka Ricka z jego śmiertelnym nemezis, się nie sprawdziła. Jednakże w końcu powróciliśmy do tej kwestii. A wszystko dlatego, że Morty, próbując uratować Ziemię, odkrył, iż jego dziadek zaszył się w podziemiach. Tak więc powróciliśmy do intryg Ricka. Wyjaśniło się, że dziadek w ostatnim odcinku podstawił w swoje miejsce robota, mającego spoufalić się z rodziną. Rzeczywiście twórcy obnażyli tutaj ważną treść, objaśniając tę rzekomą przemianę naukowca. Ale czy zasługuje to na miano ikonicznego zakończenia? Raczej nie. Szkoda, że nie postawiono na spotkanie z mordercą jego rodziny. Oczywiście sam w sobie odcinek jest dobry i fajnie się go ogląda, ale chciałoby się czegoś więcej. Tak czy tak Morty z prezydentem to burzliwy duet, który może ocalić wszystkich, ale też wyrządzić wiele złego.
Mieliśmy wielkie oczekiwania wobec 6. sezonu Ricka i Mortiego. Zaprezentowane odcinki z pewnością są ciekawe i na pewno warto się z nimi zapoznać. Jednak brakuje na samym końcu czegoś mocniejszego. Trzeba przyznać, że sezon jest jak najbardziej udany. Miejmy nadzieję, że kolejne odsłony podtrzymają dobry poziom.
Poznaj recenzenta
Kamila MarkowskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat