Riverdale: sezon 2, odcinek 2 – recenzja
Ciężko jest opisać tę dziwną satysfakcję, jaką sprawia oglądanie każdego kolejnego odcinka Riverdale – z jednej strony takie to niepoważne w ten teen-dramowy sposób, z drugiej zaś... hipnotyzujące. Tym bardziej szkoda, że w stosunku do sezonu 1. czuć tu nieco więcej zgrzytów.
Ciężko jest opisać tę dziwną satysfakcję, jaką sprawia oglądanie każdego kolejnego odcinka Riverdale – z jednej strony takie to niepoważne w ten teen-dramowy sposób, z drugiej zaś... hipnotyzujące. Tym bardziej szkoda, że w stosunku do sezonu 1. czuć tu nieco więcej zgrzytów.
Riverdale od początku oferowało dość interesujące i niejednoznaczne postacie – niejednoznaczne może nie w ten zanadto wielowarstwowy, ale na pewno często zaskakujący sposób. Zacznijmy więc właśnie od tego, co w serialu zgrzyta najmniej: dotychczas niemal w każdym odcinku mieliśmy możliwość dowiedzieć się o kimś z bohaterów czegoś nowego. Tak samo jest również w Nighthawks. Jug kolejny raz udowadnia, że w razie czego nie obawia się poprosić o wsparcie Węży – i to jest fajne, kreujące ogromny potencjał na rozwój postaci, wywołanie przyszłych dramatów i sytuacji, których chłopak mógłby żałować... albo i nie. Betty – od czasów Dark Betty – nie ukazywała za bardzo swojej drugiej natury, ale jej bezwzględność i posunięcie się do szantażu przypomniały, że siedzi w niej dużo więcej niż dobrotliwa, zawsze pomocna i troskliwa blondynka. Państwo Lodge, którzy ze szczerością mają wspólnego tyle, co Cheryl z pokorą, również dodają sporo do atmosfery – Mark Consuelos grający Hirama, ojca Veroniki, jest świetny: potrafi być ujmujący i przekonujący, choć w rzeczywistości wciąż rozgrywa wszystko po swojemu. Postać prawniczki Węży, choć pojawiła się tylko na chwilę, również schowana jest za maską – wiadomym jest, że wkrótce się zza niej wyłoni, ukazując coś, jak sądzę, naprawdę interesującego. Można tak wymieniać, ale niemal każda z postaci dodaje coś od siebie, i choć gromada głównych bohaterów wydaje się być złożona z tych najnormalniejszych i najbardziej pozytywnych postaci, każdy w końcu zaskakuje. Doceniam. Mam natomiast problem z Archiem. Wydaje mi się, że w tym sezonie wypada on, póki co, najsłabiej – i nie mam tu na myśli samego aktora (który nieraz naprawdę daje radę), ale tego, w jaki sposób bohatera rozpisali scenarzyści. Motyw z lekkim obłędem i strachem po incydencie w Pop's ma sens – jednak te ciągłe, kilkukrotnie powtarzające się retrospekcje z krwią i zamaskowanym mężczyzną, nieustanne przypominanie widzowi, że Archie bez przerwy o tym myśli (dwa razy by wystarczyły, serio) stają się irytujące, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że poza walką z przywidzeniami i przerażeniem chłopak naprawdę nie ma w serialu nic do roboty. Sięgnięcie po narkotyki i zakup broni są, owszem, dość ciekawym motywem (ten dobry, prosty chłopak, udręczony do tego stopnia, by wyciągnąć rękę po takie środki), niemniej ukazanie całej ścieżki tej lekkiej paranoi Andrewsa jest frustrujące i nużące.
Atmosfera tajemnicy, którą owiane są niektóre postacie, działa znakomicie, jest jednak zbyt często rozpraszana naprawdę (a może pozornie?) niemającymi znaczenia wstawkami. Wyeksponowanie pomniejszych wątków czy obecnych relacji między bohaterami zajmuje nieco zbyt wiele czasu; fabuła i główny wątek niemal się nie rozwijają. Jasne, to dopiero dwa odcinki, a ten sezon będzie miał ich jeszcze ze 20, jednak nie usprawiedliwia to hamowanej co i rusz akcji, w sposób zauważalny zwłaszcza na tle poprzedniego sezonu. I choć zakończenia odcinków są dość mocne i sugerują przeniesienie się z klimatów w stylu „rozwiążmy tajemnicę” do rejonów wręcz teen slasherowych, to jednak nie wystarcza, bo przez cały odcinek atmosfera związana z zabójcą siada. Tropy też są – póki co – zbyt wątłe, żeby widzowi chciało się snuć teorie na temat tożsamości mordercy (której ujawnienie, mam nadzieję, okaże się naprawdę czymś szokującym... albo chociaż odbędzie się w wyjątkowo emocjonujących okolicznościach).
Bez zarzutu, jak zwykle, sprawują się obraz i brzmienie. Po tych sugerujących Carpentera wstawkach muzycznych z zeszłego tygodnia (które były, swoją drogą, całkiem udane), w 2. odcinku wracamy do luźniejszych brzmień i dobrze dopasowanych piosenek. Co do obrazu i scenografii... Mógłbym długo rozpływać się nad tą nieco romantyczną, nieco gotycką, a nieco wręcz wampiryczną otoczką rodziny Blossom. Oranżeria, w której Cheryl wraz z matką przyjęły Jugheada i Betty była niczym wyrwana z jakiejś changelingowej opowieści ze Świata Cieni. Podobnie strona wizualna ostatniej sceny (tak, TEJ sceny): oświetlenie, kadry... W Riverdale obraz nieraz aspiruje do rangi małego arcydzieła – w tej dziedzinie dostrzegam stały postęp.
Naprawdę chciałbym, żeby Riverdale nabrało tempa – jeśli nie w głównym wątku, to w czymś innym, konkretnym, co tymczasowo wysunie się na pierwszy plan. Liczę też na to, że dalsze poczynania Archiego okażą się bardziej angażujące. Do reszty ciężko mi się przyczepić, mimo to czuję, że całość kompozycji odcinka sytuuje się nieco niżej, niż poziom większości epizodów sezonu 1-go. Cóż, jeszcze sporo przed nami. Czekam z niemałym zainteresowaniem.
Swoją drogą – Archie rozwieszający ulotki z wizerunkiem... głowy w kominiarce i zapytaniem „have you seen this man?”. Naprawdę?
Poznaj recenzenta
Michał JareckiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1969, kończy 55 lat