Ród smoka: sezon 2, odcinek 5 - recenzja
Data premiery w Polsce: 15 lipca 2024Po dobrym 4. odcinku nadeszła kolej na uspokojenie akcji. Czy twórcy mieli pomysł, jak wykorzystać ten czas?
Po dobrym 4. odcinku nadeszła kolej na uspokojenie akcji. Czy twórcy mieli pomysł, jak wykorzystać ten czas?
Po dobrym 4. odcinku, w którym akcja posunęła się znacznie do przodu i wiele się działo, nadeszła pora na jej uspokojenie i i pokazanie konsekwencji minionych wydarzeń. Nawet w trakcie emisji Gry o tron takie odcinki może nie cieszyły się szczególną popularnością, ale dzięki ciekawej fabule i dobrym dialogom były w stanie się obronić i pogłębić to, co działo się przed nimi. Niestety Ród smoka udowadnia po raz kolejny, że do Gry o tron wiele mu brakuje.
Król uzurpator Aegon żyje. Co prawda przypomina bardziej pizzę, którą ktoś zostawił w piekarniku i o niej zapomniał, ale nadal oddycha, co raczej nieszczególnie podoba się jego bratu, Aemondowi. Ten jednak nie ma wielkich powodów do narzekania. Został księciem regentem, który pod nieobecność brata będzie zarządzać Siedmioma Królestwami. Scena, która do tego doprowadziła, była moim zdaniem całkiem ciekawa. Mam mieszane uczucia, co do reakcji Alicent na jej przebieg. Czy naprawdę nie spodziewała się, że ci sami ludzie, którzy stwierdzili, że Rhaenyra nie powinna być królową z powodu tego, że jest kobietą, teraz pozwolą jej przejąć władzę w Siedmiu Królestwach? Widać, że jej pozycja została bezpowrotnie zachwiana, podobnie do światopoglądu. Zrozumiała w końcu, jakimi ludźmi się otoczyła. Wydaje się tym wszystkim przytłoczona, ale trudno jest nie myśleć, że po trosze dostała po prostu za swoje. Nawet ser Criston Cole się od niej odwrócił mimo bycia jej kochankiem. To jednak było nieuniknione zważywszy na to, że ich relacja opierała się raczej na desperacji. Z kolei sam wybór Aemonda jest rozsądny pod wieloma względami, a argumenty stojące za nim zostały odpowiednio przytoczone. Trwa wojna. To wojownik powinien poprowadzić Zielonych do walki.
Brakowało mi po stronie Zielonych więcej reakcji poszczególnych postaci na to, co stało się z Aegonem. Tym bardziej, że jego krótka scena z matką, gdy w trakcie jej wyjścia niemal ją wzywa do siebie poruszyła serce, nawet jeśli sam uzurpator nie był postacią, którą łatwo polubić. Udowadnia jednak, że wszystko to zrobił, aby sprostać oczekiwaniom swojej rodzicielki wbrew temu, że powiedziała, że nie ma ich wcale. To w pewien sposób tragiczna postać, nawet jeśli nielubiana. O wiele lepiej zostało to ukazane po stronie Czarnych, gdzie śmierć Rhaenys była szeroko dyskutowana. Znalazło się też miejsce dla emocji. Szczególnie podobała mi się pod tym względem rozmowa Baeli ze swoim dziadkiem, Corlysem. Oboje stracili bliską osobę, ale ich podejście do radzenia sobie z żałobą jest kompletnie inne. Podobało mi się, że Baela wzięła sprawy w swoje ręce i przemówiła dziadkowi do rozsądku. Natomiast kwestia dziedzictwa Driftmark jest nadal nierozstrzygnięta z powodu jej odrzucenia propozycji Władcy Przypływu.
Helaena jest nadal niewykorzystana. Ktoś może powiedzieć, że w książkach jej rola była znikoma i zgodziłbym się z tym. Niemniej równie znikoma była rola Alicent, której wątek jest z kolei sztucznie przedłużany. Z tego powodu trudno jest mi przymknąć oko na to, że praktycznie nie dostajemy żadnej sceny z nią i Aegonem czy Aemondem po tym, co się stało. Dwie krótkie przebitki i jedno wypowiedziane zdanie nie załatwia sprawy w tym kontekście. Tym bardziej, że udało się znaleźć czas na bardzo ładną zresztą scenę między Rhaenyrą a Baelą, gdzie wspólnie wspominały poległą Rhaenys.
Kiedy po raz pierwszy w tym sezonie odwiedziliśmy Harrenhal z perspektywy Daemona, niezwykle się ucieszyłem. Tamta sekwencja była pięknie nakręcona, ciekawa i angażująca. Harrenhal to jedno z ciekawszych miejsc w Siedmiu Królestwach i tym bardziej mnie smuci, że w ciągu tych paru odcinków tak bardzo mi zbrzydło. Gdy w Grze o tron krytykowano nagłe zniknięcie Brana na cały sezon, wiele osób protestowało. Po kolejnych scenach z Daemonem uważam, jednak, że to nie takie złe rozwiązanie. Mam wrażenie, że twórcy bardzo chcieli wykorzystać niezaprzeczalny talent Matta Smitha i dlatego dali mu więcej do roboty niż to potrzebne, ale jednocześnie jest on niezwykle marnowany. W tym odcinku nie powiedziano nam nic nowego o Księciu Łotrzyku. Nadal tak samo twierdzi, że lepiej się nadaje do rządzenia Siedmioma Królestwami od Rhaenyry, choć jego wiara w nią została zachwiana z powodu jednej kłótni. Podoba mi się natomiast, że udowodniono mu dość prędko, że królem byłby co najwyżej miernym, bo nie kontroluje nawet ludzi, którymi w teorii włada. To kolejny dowód na to, że podczas wielkich konfliktów mniejsze rody będą i tak próbowały robić swoje, zasłaniając się przy tym wojną. Ta jedna łyżeczka miodu nie zmienia faktu, że jest to wątek na siłę wydłużony, przeciągnięty, a teraz również oparty na kontrowersji. Scena z matką Daemona była niepotrzebna, nic nie wniosła i miała jedynie za zadanie w tani sposób zszokować widza. Wszystko, co zostało podczas niej przekazane, mogło paść bez konieczności wciskania tam na siłę seksu. Podejrzewam, że zabieg był taki, aby jeszcze bardziej pokazać cechy wspólne Daemona i Aemonda, którzy cierpią wewnętrznie z powodu tego, że urodzili się jako drudzy i nigdy nie dostąpili zaszczytu zostania królem. Ma to na celu podbudować ich rywalizację i nieuniknione starcie na polu bitwy. Żałuję jednak, że dzieje się to kosztem cennego czasu ekranowego, który dałoby się poświęcić na inne wątki i postaci. Może nie raziłoby to tak bardzo gdyby odcinków było więcej, ale tak nie jest. Nadal ciekawie wypada Alys Rivers, wiedźma z Harrenhal, która zdaje się być zielonym jasnowidzem, czyli osobą zdolną do przewidywania przyszłości i znajomości ludzkich snów. Ta postać nieustannie gnębi Daemona kolejnymi słusznymi uwagami, z którymi ten sobie nie radzi. W nieszczęsnym wątku Harrenhal jest to osoba, która zapewnia najwięcej rozrywki i ciekawych scen, nawet jeśli są one pokłosiem niezrozumiałych decyzji twórców.
Zieloni po ostatniej bitwie dochodzą do siebie i zbierają siły. Czarni jednak nie śpią i przygotowują się do kolejnych kroków. Bardzo mi się podobało, że w końcu podkreślono dyplomatyczne umiejętności Jace'a. Co prawda nie były to dialogi na poziomie Gry o tron, a wszystko przebiegło dość łatwo, ale lepszy rydz niż nic. Udało mu się przekonać już wielu lordów do pomocy swojej matce. Rhaena również nie próżnowała, a my przez moment mieliśmy okazję zobaczyć Orle Gniazdo, co było fajnym smaczkiem.
Interesujący wątek zapowiada się w Smoczej Przystani. Pod nieobecność Otto Hightowera niewiele zostało z rozsądku i sprytu Zielonych. Paradowanie z uciętą głową smoka, gdy samemu się je reprezentuje na swoich flagach nie było najmądrzejszym rozwiązaniem. Ludzie nie wiwatowali z powodu zwycięstwa swojego króla, a raczej gardzili takim podejściem do tych świętych niemalże bestii. Głód w Królestwie się wzmaga, a nastroje społeczne lecą na łeb na szyję. Lud zaczyna się buntować przeciwko własnemu władcy i coraz mniej rozumie poczynania korony. Nie umyka to uwadze Mysarii, która słusznie sugeruje Rhaenyrze, że wojnę można toczyć na wiele sposobów. Wysłanie służki do Królewskiej Przystani sugeruje, że Czarni mają zamiar podburzyć bardziej tłum, by ten zwrócił się przeciwko swojemu władcy. To ciekawe i sprytne rozwiązanie. Mieliśmy też okazję lepiej poznać Hugh Młota, który wraz ze swoją rodziną próbował uciec z miasta, co ostatecznie się nie udało. Mam wrażenie, że serial skorzystałby jednak, gdyby twórcy zdecydowali się, czy chcą lepiej przedstawić tego bohatera nim stanie się istotniejszy. W tym momencie dostaliśmy z nim kilka mniejszych scenek, ale to nadal postać zagadka.
Rhaenyra z kolei ma sporo zmartwień na głowie. Daemon nadal nie odpowiada na listy i coraz bardziej podejrzewa, że mógł się od niej odwrócić. Obawia się również, że zrobią to pozostali jej sojusznicy jeśli ta nie będzie wystarczająco silna. Aegon mocno ucierpiał i stracił smoka, ale Vhagar to nadal największe zagrożenie, na które nie ma rozwiązania. Zaproponował je dopiero Jace, który wyrasta na jedną z najrozsądniejszych postaci po stronie Czarnych.
Gra o tron w trakcie przestojowych odcinków, jak ten miała przewagę w dwóch aspektach. Po pierwsze rozmach był znacznie większy i nawet jeśli nie działo się nic na Północy, to mogło się dziać na Południu. Po drugie w Grze o tron dostaliśmy wiele znacznie bardziej wyrazistych, charyzmatycznych postaci, które potrafiły udźwignąć na barkach przegadane i teoretycznie "nudne" odcinki. W Rodzie smoka brakuje jednego i drugiego, a krótszy sezon nie pomaga w odpowiednim rozdysponowaniu czasem na poszczególne wątki. W efekcie dostaliśmy odcinek przestojowy, który w żółwim tempie poruszył akcję, a jednocześnie nie poświęcił czasu na odpowiednie ukazanie konsekwencji zdarzeń z poprzedniego odcinka. Pozostaje mieć nadzieję, że to ostatni taki odcinek tego sezonu, bo po czterech odcinkach, które prowadziły do pierwszego starcia, znów twórcy zaciągają ręczny, a do końca pozostały ledwie trzy odcinki.
Zobacz także:
Poznaj recenzenta
Wiktor StochmalDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1964, kończy 60 lat
ur. 1973, kończy 51 lat
ur. 1977, kończy 47 lat