Samotność Anioła Zagłady. Adam - recenzja książki
Data premiery w Polsce: 17 czerwca 2024Przyglądamy się nowemu wydaniu postapokaliptycznej powieści Roberta J. Szmidta pt. Samotność Anioła Zagłady. Adam.
Przyglądamy się nowemu wydaniu postapokaliptycznej powieści Roberta J. Szmidta pt. Samotność Anioła Zagłady. Adam.
Robert J. Szmidt to weteran w polskiej literaturze postapokaliptycznej. Wystarczy wspomnieć jedną z najważniejszych i z pewnością najbardziej wyrazistych powieści z tego gatunku na rodzimym rynku – Apokalipsę według pana Jana. Wielokrotnie wznawiana literacka wizja polskiej postapokalipsy (właśnie ponownie przypomniana w nowej szacie graficznej przez REBIS) zachwycała rozmachem i pulpową, mocno amerykańską manierą kreacji, jakiej trudno szukać było (przynajmniej w tamtych latach) w rodzimej literaturze. A była zarazem mocno osadzona w polskiej mentalności. Jednak to nie ostatnie słowo Szmidta w postapo, bo kolejnym – jakże innym przykładem tego typu prozy – jest również świeżo wznowiona w Skarpie Warszawskiej powieść Samotność Anioła Zagłady. Adam.
Tym razem książka doczekała się znaczącego podtytułu Adam, co oznacza nic innego, jak od dawna wyczekiwaną kontynuację, którą autor zapowiadał już przy wydaniu powieści przez Rebis w serii Horyzonty zdarzeń. W międzyczasie zmienił wydawnicze barwy, przeszedł do Skarpy Warszawskiej, gdzie przyczółek znalazła też seria Szczury Wrocławia, wydawana dotąd przez Insignis, oraz dotąd nieopublikowana w pełni dylogia Samotność Anioła Zagłady. Pierwszy tom, Adam, w wersji odświeżonej kusi już sugestywną, naturalistyczną okładką z portretem głównego bohatera. Okładką, która przywoływać może skojarzenia choćby z kultową Aleją potępienia Rogera Zelaznego. Jednak podobieństwa te okazują się zupełnie chybione. Powieść Szmidta – w przeciwieństwie do prozy Zelaznego – cechuje przede wszystkim minimalizm. To swoisty teatr jednego aktora, co przekłada się na pewien specyficzny marazm powieściowej akcji. To typowa opowieść drogi, kiedy wybudzony z kriogenicznego snu operator bazy nuklearnej – współodpowiedzialny za zaistniałą, postapokaliptyczną sytuację – zmuszony jest przemierzyć całe Stany Zjednoczone, aby ratować życie. To samo w sobie zdawać się może paradoksem – w obliczu totalnej zagłady za wszelką cenę tak kurczowo trzymać się własnej egzystencji. Jednak to, co czyni człowieka człowiekiem, to właśnie ta nieodparta chęć przetrwania – pomimo beznadziei, pomimo przeciwności. Determinacja jest głównym katalizatorem zachowań głównego bohatera. Nie możemy mu odmawiać prawa do decydowania, do tego czysto ludzkiego przecież pragnienia, by trwać na przekór wszystkiemu.
Bardzo trudnego podjął się Szmidt zadania – napisać opowieść z wyłącznie jednym bohaterem, z jednostką zupełnie osamotnioną, pozbawioną choćby tak lubianego przez konwencję postapo zwierzęcego towarzysza. Odstępuje autor od wielu tendencyjnych gatunkowych trendów – jak przerysowane i często kiczowate, na wpół zdziczałe bandy, włóczące się po postnuklearnych pustkowiach. A takie założenia mamy choćby we wspomnianej Alei potępienia, filmowej Księdze ocalenia czy – last, but not least – kultowym Mad Maxie. Na zdegenerowanych mniej lub bardziej ostatkach ludzkości opierała się choćby Apokalipsa według pana Jana czy rozpasane Uniwersum Metro 2033 Dmitra Glukhovsky'ego (do którego i autor Samotności Anioła Zagłady dorzucił swoje trzy grosze).
Tutaj Szmidt odrzuca to wszystko (całe te możliwości kreacyjne) i zawęża opowieść do samotnej odysei pojedynczego rozbitka, który mierzyć się musi nie tylko z dojmującą samotnością, ale także z brzemieniem winy, jak na Anioła Zagłady przystało. Jest on wszak za własny tragiczny los w dużej mierze odpowiedzialny. Był przyczynkiem, katalizatorem inicjującym nuklearną katastrofę. Czy ma on tym samym prawo do życia? Do przetrwania? W końcu stąpa po popiołach tych, których – pośrednio – uśmiercił? Oczywiście może się to wydawać spłycaniem problemu, zbytnim cedowaniem odpowiedzialności systemu na jednostkę, jednak z perspektywy postaci takie rozterki zdają się naturalne i oczywiste – przynajmniej w zaistniałym status quo.
Fascynujące okazuje się śledzenie tej podróży. Zarówno w świecie realnym, rzeczywistym, postapokaliptycznym, jak i tym wewnętrznym, w którym Adam przepracowuje własne brzemię, poczucie winy i moralny kontekst osobistych poczynań. Proza to minimalistyczna, ale w swoim minimalizmie chwytliwa, potrafiąca zakleszczyć uwagę czytelnika na tak – zdawałoby się – skromnym zestawie kreacyjnym. Postawił Szmidt na zogniskowanie uwagi na jednostce w obliczu zagłady – w przeciwieństwie do wspominanej już Apokalipsy według pana Jana, w której „bawi” się modelowaniem postnuklearnego społeczeństwa. Ale dobrze na tym wychodzi.
Z racji zapowiedzianej już kontynuacji z dość oczywistym w podtekście podtytułem Ewa, nie będzie wielkim zaskoczeniem i spoilerem finał niniejszego tomu. Jest on zarazem zupełnie nowym otwarciem, kolejnym początkiem, ale i chwytliwą zmianą perspektywy. Czekam na kontynuację z niecierpliwością, bo Szmidt jest nad wyraz sprawnym, popkulturowym rzemieślnikiem. W klasycznych motywach potrafi rzeźbić rzeczy doprawdy interesujące. I cieszę się, że ta dylogia w końcu doczeka się kompletnego wydania. Czytelnikom się to po prostu należy.
Samotność Anioła Zagłady. Adam sprawdza się jako postapo – w swoim naturalistycznym minimalizmie, w surowości i kreacyjnej oszczędności. Ale sprawdza się też jako opowieść drogi, która zawsze opiera się na inicjacyjnej przemianie bohatera. Mamy moralną – by nie rzec egzystencjalną – ewolucję postaci. A zwieńczenie jest równie przewrotne, jak prawdziwe życie. I jest też swoista przestroga, by jednak nigdy się nie poddawać, bo nie wiemy, co może nam się jeszcze przytrafić.
Poznaj recenzenta
Mariusz WojteczekKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1975, kończy 49 lat
ur. 1945, kończy 79 lat