Servant: sezon 3 - recenzja
Servant to serialowy ewenement. Mamy już za sobą trzy sezony, a opowieść wciąż jest w punkcie wyjścia. To tylko jeden z problemów tego formatu.
Servant to serialowy ewenement. Mamy już za sobą trzy sezony, a opowieść wciąż jest w punkcie wyjścia. To tylko jeden z problemów tego formatu.
Swojego czasu serial Zagubieni zbierał baty za to, że całą formułę opierał na enigmach i tak naprawdę nie dążył do żadnych odpowiedzi i konkluzji. Co w takim razie można powiedzieć o Servant, który od pierwszych odcinków nie wyjaśnił praktycznie nic? Kim jest Leanne i gdzie leży źródło jej mocy? Jakie cele ma sekta, z której uciekła? Czego chce od Turnerów? Co tak naprawdę stało się z Jericho? Wszystkie te kwestie wałkowane są już od wielu odcinków, ale nie czuć nawet najmniejszego progresu. Twórcy przy każdej możliwej sytuacji akcentują „tajemniczą tajemniczość” toczących się wydarzeń. Większość scen ma zadanie sugerować, iż bohaterowie znajdują się w epicentrum mroku. Co jednak z tego, jeśli do niczego to nie zmierza. Cierpi na tym opowieść, która już dawno przestała być interesująca. Jak mamy się zaangażować w fabułę, jeśli co odcinek dostajemy praktycznie to samo?
Powyższe argumenty dałoby się skontrować twierdzeniem, że w Servant nie chodzi o opowiadanie historii, a o budowanie klaustrofobicznej atmosfery. Można mieć wątpliwości, czy to było celem twórców serialu, ale jeśli nawet, to i na tej płaszczyźnie produkcja ponosi porażkę. Czy w przeciągu całego trzeciego sezonu pojawiały się ciarki na plecach? Czy podczas seansu ktoś poczuł grozę, lęk lub zaniepokojenie? Ciężko o takie emocje, gdy śledzimy wydarzenia rodem z opery mydlanej. W najnowszej serii Servant nie jest już horrorem, a raczej produkcją starającą się zbudować pewien rodzaj psychologicznego napięcia. Niestety, twórcom zabrakło kunsztu, żeby pójść w ślady Romana Polańskiego. Gdy historia toksycznych relacji między ludźmi pozbawiona zostaje psychologicznej głębi, zachodzi ryzyko powierzchowności. Tak się niestety dzieje w trzecim sezonie Servant, a motywy nadprzyrodzone tylko pogarszają sytuację. Jeśli nie można czegoś wytłumaczyć za pomocą historii ugruntowanej w naszej rzeczywistości, wprowadza się ezoterykę, której prawa logiki się nie imają.
Co w takim razie istotnego dzieje się w trzecim sezonie Servant? Zmienia się środek ciężkości w rodzinie Turnerów. W połowie sezonu to Leanne przejmuje lejce i zaczyna kontrolować sytuację. W opozycji do niej staje Dorothy, która finalnie przegrywa, a symbolem jej porażki jest spektakularny wypadek w ostatnim odcinku. Niestety, zmiany w rodzinie Turnerów są jedynie pozorne i mają na celu ponowne zakwestionowanie moralności Leanne. Znów nie jesteśmy pewni, czy niania stoi po stronie dobra, czy zła. Przez pierwszą część serii Leanne jest niczym zlęknione zwierzę, a Dorothy odgrywa rolę jej matki. Później pod wpływem kilku mało wiarygodnych wydarzeń sytuacja się zmienia. W przeciągu chwili Leanne staje się główną rozgrywającą, a Dorothy balansuje na granicy zdrowia psychicznego. Okazuje się, że niania, kiedy tylko chce, może przemienić Jericho z powrotem w lalkę. Ma więc nad rodziną władzę absolutną. Trudno zrozumieć więc Dorothy starającą się pozbyć niani lub uciec przed nią. Leanne w każdej chwili może przecież przemienić chłopca ponownie w przedmiot, czym zmusi panią Turner do powrotu.
Ciężko w tym wszystkim szukać sensu. Jeśli coś nie spina się logicznie, twórcy korzystają z ezoteryki i chowają się za tajemnicami. Bardzo szybko drugi plan zlewa się z tłem, a historia koncentruje się jedynie na relacjach Leanne i Dorothy. Cierpią na tym postacie, które w poprzednich sezonach odgrywały istotne role. Dotyczy to zarówno Juliana, jak i Seana, o pozostałych bohaterach już nawet nie mówię. Mąż i brat Dorothy w trzecim sezonie praktycznie nie istnieją. Orbitują wokół dwóch głównych bohaterek, wtrącając tu i ówdzie swoje pięć groszy, ale bez znaczącego wpływu na to, co najważniejsze. Na dalszy plan zeszła również wizytówka serialu, czyli tzw. food porn. Na tym etapie motyw gastronomiczny pasuje do opowieści jak pięść do nosa. Można odnieść wrażenie, że momentami twórcy na siłę wprowadzają segmenty jedzeniowe. Tylko po to, żeby zachować namiastkę, tego, co tak bardzo spodobało się widzom w pierwszym sezonie.
Servant wciąż jest produkcją świetnie zrealizowaną. Technicznie nie ma się do czego tu przyczepić, a odcinki takie jak ten festiwalowy to prawdziwe wizualne perełki. Powyższe nie jest w stanie jednak ocalić serialu przed porażką. Scenarzyści wciąż eksplorują te same tajemnice. Na przestrzeni kolejnych serii straciły one atrakcyjność i ich wyjaśnienie nie jest już tak interesujące, jak na początku. Niestety, serial po drodze zgubił styl. W trzecim sezonie nie uświadczymy ani groteskowego humoru, ani estetyki horroru. Twórcy tu i ówdzie próbują nas kokietować takimi elementami, ale jest to raczej siódma woda po kisielu, aniżeli coś autentycznego i działającego poprawnie na płaszczyźnie gatunkowej. Ciekawe, czy twórcy zaprezentuj ą w finale satysfakcjonującą konkluzję. Jeśli wyjaśnienie tajemnic Jericho i Leanne nie będzie zadowalające, część widzów z pewnością poczuje się wodzona za nos i oszukana.
Poznaj recenzenta
Wiktor FiszDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat