Shadow Force – recenzja filmu
Są takie filmy, które nie do końca wiedzą, czym chcą być. Shadow Force w reżyserii Joe Carnahana jest takim właśnie przypadkiem.
Są takie filmy, które nie do końca wiedzą, czym chcą być. Shadow Force w reżyserii Joe Carnahana jest takim właśnie przypadkiem.

Shadow Force to dziwaczna mieszanka kina familijnego – z Małymi agentami na czele – oraz elementów znanych z filmów o Jasonie Bournie, Jamesie Bondzie, Łosiu i Superktosiu czy Panu i Pani Smith. W tej nieudolnej próbie nadania produkcji własnej tożsamości przeplatają się ze sobą skrajnie różne tony: od cięższego, poważniejszego klimatu po lekkość momentami przypominającą sitcom o rodzinie. W jednej chwili bohaterowie radośnie śpiewają piosenkę w samochodzie, a później rodzice ukrywają dziecko w opancerzonym bagażniku i walczą o przetrwanie w starciu z uzbrojonymi przeciwnikami. Mogłoby się wydawać, że ktoś pokombinował i być może stworzył coś na wzór Rodzinki Addamsów, ale w klimatach szpiegowskich. Owszem, brzmi to ciekawie, ale w tym przypadku nie udało się tego właściwie wykorzystać na ekranie. Ta różnorodność okazuje się bowiem wybuchowa – ale nie w pozytywnym sensie. Całość rozlatuje się w rękach reżysera i pozostawia widza zdezorientowanego. Shadow Force to jak kilka filmów upchniętych w jeden, a żaden z nich nie jest dostatecznie dobry.
Problematyczna reżyseria to jedno. Aktorzy, z których każdy zdaje się grać w zupełnie innym filmie – to drugie. Być może największym problemem jest sam scenariusz. Napisany został przez Carnahana, ale we współpracy z Leonem Chillsem, który nie ma szczególnie imponującego dorobku (chociaż znajdują się w nim dwa całkiem nieźle oceniane seriale: Spinning Out i Dzicz). I faktycznie, jak przyjrzymy się strukturze Shadow Force, to można mieć wrażenie, że całość wygląda trochę jak serialowy procedural, który został upchnięty w ramy pełnego metrażu i skierowany do różnorodnej wiekowo grupy odbiorców.
Wydaje mi się, że to jeszcze nie jest film pisany przy pomocy ChataGPT, chociaż czasami może się tak wydawać. Całość otwiera jakiś przypadkowy cytat o rodzinie, później niektóre sceny przypominają niezależny film artystyczny, a zaraz potem historia dość radykalnie zmienia się w kino szpiegowskie ze średnimi scenami akcji. Zwykle naprawdę trudno sprawić, by film płynnie przechodził między konwencjami i pozornie niepasującą do siebie stylistyką. Twórcom Shadow Force nie udało się to w pełni. Wspomniany scenariusz sprawia wrażenie niezwykle generycznego.
Bohaterami są Kyrah (Kerry Washington) i Isaac (Omary Sy), byli liderzy tajnej, międzynarodowej jednostki Shadow Force, którzy złamali zasady, gdy się w sobie zakochali. Para postanowiła odejść z zespołu, by wychowywać syna o imieniu Ky (Jahleel Kamara). Ich dawny szef, Jack Cinder (Mark Strong), poczuł się zdradzony i postanowił wypłacić nagrodę za eliminację byłych podwładnych. Rodzina cały czas się ukrywa – rozdziela się i doprowadza nawet do sytuacji, w której Isaac samotnie wychowuje dziecko.
Omar Sy i Kerry Washington tworzą zgrany, przyjemny duet – dobrze sprawdzają się w scenach akcji, ale zabrakło pomysłu, który wyróżniłby ich na tle innych, podobnych par. Ich relacja jest do bólu schematyczna i przewidywalna, choć momentami bywa urocza. Podobnie – choć już bez tej ostatniej cechy – wypada czarny charakter grany przez Marka Stronga. To typ antagonisty, którego aktor mógłby zagrać obudzony o trzeciej nad ranem, bez żadnego przygotowania. Paradoksalnie największym atutem filmu okazuje się młody Jahleel Kamara. Jest zabawny, ma najlepsze teksty i czuje się przed kamerą jak ryba w wodzie. To nie tak, że fabularnie pełni jakąś istotną funkcję, bo film pod tym względem ma mało do zaoferowania, ale chłopak wprowadza chociaż trochę życia.
Co właściwie można powiedzieć o fabule? Kiedy nie oglądamy tej rodzinnej ucieczki, pojawiają się wątki jakby wyjęte z innego filmu, szczególnie jeśli chodzi o postać graną przez Da'Vine Joy Randolph. Ma ona problemy ze swoim partnerem, ale momentami wypada to groteskowo (niczym Zespół R z serii Pokemon). Potem wchodzi Cinder, złoczyńca żywcem wyjęty z kreskówki o szpiegach z lat 60. Oferuje tak śmiesznie niską nagrodę, że nawet początkujący łowca głów z Johna Wicka by się tym nie zainteresował. Wszystko to pozbawione jest sensu, stawki i jakiegokolwiek napięcia. Od początku wiadomo, że bohaterom nie może stać się krzywda, a obecność dziecka automatycznie zmienia ton na coś, co udaje kino rodzinne. W efekcie nie wierzymy ani w konflikt, ani w świat, a już najmniej – w sam film.
Shadow Force nie ma wiele do zaoferowania także pod kątem akcji. Sceny pojedynków są w najlepszym razie przyzwoite, ale – jak już wspomniałem – brakuje w nich napięcia. Jedyny moment, kiedy faktycznie czuć było stawkę i jakiekolwiek emocje, to wspomniany pościg z dzieckiem w opancerzonym bagażniku. Jest kilka lepszych scen rozmów między postaciami, ale to za mało. Jeśli miałbym wybrać, czy film ten powinien być w całości sitcomem, czy kinem sensacyjnym, zdecydowanie wybrałbym to pierwsze. Bo w tym drugim aspekcie radzi sobie najgorzej.
Poznaj recenzenta
Dawid Muszyński



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1978, kończy 47 lat
ur. 1977, kończy 48 lat
ur. 1976, kończy 49 lat
ur. 1989, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 45 lat

