Shameless – Niepokorni: sezon 6, odcinek 12 (finał sezonu) – recenzja
Finałowy odcinek szóstej odsłony Shameless - Niepokornych z jednej strony uderza w nas elementami komediowymi, z drugiej zaś tragicznymi. Ten zabieg działa nadal zaskakująco dobrze, choć część z widzów zapewne chciałaby, by twórcy serialu zdecydowali się poprowadzić historię rodziny Gallagherów ku fabularnemu piekłu bądź niebu. Słowem: scenarzystom potrzeba więcej odwagi.
Finałowy odcinek szóstej odsłony Shameless - Niepokornych z jednej strony uderza w nas elementami komediowymi, z drugiej zaś tragicznymi. Ten zabieg działa nadal zaskakująco dobrze, choć część z widzów zapewne chciałaby, by twórcy serialu zdecydowali się poprowadzić historię rodziny Gallagherów ku fabularnemu piekłu bądź niebu. Słowem: scenarzystom potrzeba więcej odwagi.
Twórcom serialu w jakiś karkołomny sposób udało się sprawić, że przygody rodziny Gallagherów nawet po sześciu latach od amerykańskiej premiery wciąż potrafią i bawić, i doprowadzać do smutku. Shameless w minionym sezonie serwowali widzom całe spektrum emocji, w typowym dla siebie stylu tkwiąc nieustannie w swoistym rozkroku między komedią a tragedią. Finał szóstej serii miał w zamierzeniu zamknąć tegoroczną wędrówkę bohaterów w trakcie ślubu Fiony i Seana, który Frank określił przecież mianem „ważnego wydarzenia dla lokalnej społeczności”. Mogliśmy się jednak spodziewać, że wszystko pójdzie tak źle, jak to tylko możliwe. Scenarzyści w sprawdzony już sposób wybudzają w widzu nadzieję na lepsze jutro Gallagherów, by ostatecznie zagrać na naszych emocjach i pokazać, że rzeczywistość wcale nie jest tak cukierkowa. Wciąż i wciąż dajemy się na to nabrać, głównie z uwagi na niejednorodny charakter serialu. Mimo wszystko gdzieś z tyłu głowy pojawia się wrażenie, że bohaterowie serii nieustannie powracają do punktu wyjścia i z biegiem czasu brak jakichkolwiek postępów w ich osobistej historii przestanie działać. Co nie zmienia faktu, że Chicago Gallagherów dzisiejszej doby ma się zaskakująco dobrze.
Tytuł finału sezonu, Familia Supra Gallegorious Omnia!, to odwołanie do łacińskiego zwrotu Rodzina (Gallagherów w tym przypadku) ponad wszystko!, doskonale wpisującego się w wydźwięk odcinka. Większość z bohaterów przeszła bowiem w tym sezonie metamorfozę: Lip, dobrze rokujący student, skończył na odwyku; Ian, borykający się z chorobą, znalazł miłość i jeszcze pewną pracę; przepełniona słodyczą Debbie urodziła dziecko, doprowadzając najbliższych do furii emocjonalną huśtawką; Carl porzucił sprzedaż narkotyków, wybierając walkę o względy ojca swojego obiektu westchnień, a Kevin i Veronica przeszli z kryzysu związanego z opieką nad dziećmi w stronę postępowego trójkąta miłosnego ze Svetlaną. W tym całym miszmaszu jedynie dwoje bohaterów koniec końców pokazało, że wciąż drepczą w miejscu: Frank i Fiona. Piętno głowy rodziny odbiło się na wszystkich zwłaszcza w trakcie ceremonii ślubnej, która sama w sobie stała się upiorną wariacją na temat biblijnego „prawda was wyzwoli”. Widz po raz kolejny odniesie wrażenie, że brzemię rodziny Gallagherów nie pozwala jej członkom uwolnić się, wyjść na prostą i zawalczyć o lepsze życie. Być może najmocniej widać to w przypadku Lipa, najzdolniejszego z dysfunkcyjnej familii, który zatrważająco łatwo zaczyna replikować historię swojego ojca.
Jeśli coś nam w trakcie finałowego odcinka (i prawdopodobnie w całym sezonie) przeszkadzało, to z pewnością nie do końca wiarygodna, uparta postawa Debbie. Twórcy nadali tej postaci irytujący charakter celowo, jednak wydaje się, że w którymś momencie przedobrzyli i oglądanie na ekranie wątków z tą bohaterką poniekąd zaczęło męczyć. W naprawianiu życiowego położenia Iana czuć formę rekompensaty za jego scenariuszowe rozpisanie w poprzednich odsłonach serii, jednak niektórzy z nas wciąż będą tęsknić do wyrazistego i bezkompromisowego Mickeya. Na tym tle interesująco prezentuje się historia Carla, krok po kroku uczącego się odpowiedzialności, a jego swoistego rodzaju starcia z potencjalnym teściem stają się prawdziwą szkołą życia. Odkrywanie na nowo figury ojca determinuje również działania Lipa, który w tangu miłości i nienawiści z profesorem Youensem w końcu zdaje sobie sprawę z alkoholowego problemu.
Nieco niesmaku pozostawia także ekspresowe tempo rozbicia miłosnej przygody Fiony i Seana. Scenarzyści przez kilka odcinków decydowali się trzymać w rękawie (czy raczej w szufladzie) heroinę, by wyciągnąć ją niespodziewanie tuż przed ceremonią ślubną. Mamy tu więc uciekającego pana młodego, który absurdalnym „zadbaj o siebie” daje nogę z życia swojej ukochanej. To dziwi o tyle, że relacja pary w poprzednich odcinkach stawała się prawdopodobnie najsilniejszą zależnością łączącą dwoje zakochanych w całej historii serialu. Jest też jednak jasna strona takiego obrotu spraw: po raz kolejny nie możemy rozstrzygnąć, czy za życiowe niepowodzenia Fiony mamy winić wyłącznie ją samą czy też sposób jej interakcji z męskim otoczeniem. Współczucie dla bohaterki miesza się tu z trzeźwym oglądem sytuacji, a empatia widza walczy z szybkim przypominaniem sobie licznych błędów popełnionych przez kobietę prowadzącą dom rodziny Gallagherów. Jak meteor w tę familię ponownie uderza Frank, który w ostatnim odcinku serii spełnia funkcję i śledczego, i szczerego ojca, narkomana, zabójcy, szachującego biblijnymi cytatami mędrca czy wreszcie obiektu odreagowania negatywnych emocji. To właśnie on zamknął swe dzieci w swoistym potrzasku i upiornej wariacji na temat tytułowego Rodzina ponad wszystko!.
Sprawnie poprowadzona narracja odcinka, fabularne twisty i scenariuszowy miszmasz sprawiają, że z Gallagherami po raz kolejny trudno się rozstać. Pozostaje mieć nadzieję, że twórcy Shameless zdecydują się odważnie podejść do historii pierwszoplanowych postaci i konsekwentnie poprowadzić je w stronę wzlotu lub upadku. Jak do tej pory bohaterowie zataczają bowiem emocjonalne koła, a uważny widz gdzieś po drodze może zdać sobie z tego sprawę i przewidzieć bieg zdarzeń. Pomimo tego typu zabiegów historia rodziny Gallagherów wciąż pozostaje znakomitą odtrutką na zupełnie oderwane od rzeczywistości serie telewizyjne, uderzające w publikę swoim lukrowanym przekazem. Tutaj w końcu nikt nie jest już „niepokorny”; dojrzewają bohaterowie, a my wraz z nimi, systematycznie zdając sobie sprawę, jak szybko mija wiek niewinności. Zanim jednak ostatecznie przeminie, dysfunkcyjna rodzina z południowego Chicago może nas jeszcze pozytywnie zaskoczyć.
zdjęcie główne: materiały prasowe / Showtime
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1996, kończy 28 lat
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1937, kończy 87 lat
ur. 1982, kończy 42 lat