Shameless – Niepokorni: sezon 7, odcinek 11 – recenzja
Przedostatni odcinek Shameless w tym sezonie dostarcza niezłej rozrywki i jakimś cudem sprawia, że żadna postać nie irytuje, co ostatnio było normą.
Przedostatni odcinek Shameless w tym sezonie dostarcza niezłej rozrywki i jakimś cudem sprawia, że żadna postać nie irytuje, co ostatnio było normą.
Najbardziej pozytywne wrażenie pod tym względem pozostawia Debbie. Ta bohaterka chyba już odzyskała inteligencję, którą posiadała parę serii temu. Zwrócenie uwagi Lipowi, pomoc Fionie i brak narzekania po sprzedaży pralni – to się naprawdę ceni, szczególnie gdy przypomnimy sobie, co wyrabiała przez ostatnie sezony.
Zresztą Lip też wziął się za siebie, co działa na jego korzyść. Znów jest fajną postacią. Brad – czyli osoba, której Lip się zwierzył – był trochę sztucznie wprowadzony do fabuły. Jego zniknięcie z ekranu przypomniało motyw odejścia tajemniczego mistrza po zainspirowaniu głównego protagonisty w jakiejś produkcji superbohaterskiej, ale dobrze, iż ktoś taki się pojawił, chociaż można było lepiej go wprowadzić do serialu.
Scenarzyści dali oglądającym odpocząć od problemów ze Svetlaną. Kevin i Veronica próbują poukładać sobie życie, więc Ball szuka nowego zajęcia, co świetnie rozluźnia atmosferę. Znów przygody mężczyzny są takim comic relief w porównaniu do reszty odcinka. Motyw z pracą w klubie dla gejów ma ogromny potencjał. Trzeba tylko trzymać kciuki, aby w tym wypadku twórcy nie zechcieli powrócić do statusu quo i magicznego odzyskania Alibi. Prawdopodobna wydaje się też opcja z częstą zmianą miejsca pracy przez Kevina. Biorąc pod uwagę, jak barwną jest postacią, to też mogłoby się sprawdzić.
W Happily Ever After świetnie zagrał, co najwyżej poprawny poprzednio, związek Iana i Mickeya. Chciałem, żeby zeszłotygodniowy epizod stanowił finał dla tej pary, ale może dobrze, iż tak się nie stało. Scenarzyści mieli pomysł na zakończenie związku tej dwójki. Przy okazji zostawili sobie furtkę na powrót Milkovicha do Shameless (o ile kolejny sezon powstanie). Fani tej dwójki dostali wszystko, czego mogli oczekiwać: odrobinę akcji, typowych odzywek Mickeya, głębokiej rozmowy oraz pokazu wzajemnej troski o siebie. Finał wątku był na szczęście satysfakcjonujący. Jeżeli mógłbym się do czegoś przyczepić, to do zbyt wrażliwego Milkovicha, ale tę jego część widzowie zdążyli poznać od 5. sezonu, a emocjonalne sceny z tego odcinka to tylko konsekwencja jego rozwoju, lecz mimo wszystko wylewny Mickey nie jest tak fajny, jak typowy Mickey.
O ile Fiona w tym odcinku również nie denerwowała i zachowywała się racjonalnie (przynajmniej względem rodziny), to nie mogę powiedzieć, by podobał mi się sposób, w jaki jest ostatnio kreowana. Przypadkowo udaje jej się zarobić na pralni, poznaje przystojnego gościa, uprawiają seks po czym on proponuje jej sprzedaż kamienicy. Tak po prostu. I nawet Lip ją w tym popiera, bo przecież z poprzednią inwestycją tak świetnie sobie poradziła. Nikt nie zdaje się zauważać, jak wielkie szczęście miała Fiona, że udało jej się zarobić takie pieniądze na upadającej pralni (jest to wspominane, ale jakby ignorowane). Do tego zamiast oszczędnie i rozważnie podchodzić do kwestii finansów, dziewczyna kupuje samochód, ładując się w kolejne wydatki. Chociaż w tym momencie wymagam pewnie za dużo realizmu od telewizyjnego serialu, przecież samochody rzadko są przedstawiane w nich jako ogromne obciążenie dla domowego budżetu.
Za największe gwiazdy Happily Ever After trzeba jednak uznać starszyznę Gallagherów. Ten odcinek to hołd złożony Monice, która już raczej na dobre pożegnała się z produkcją. Od początku do końca seansu para pokazywała wszystko to, za co ich polubiliśmy. A scena ślubu i cios wymierzony w żonę to naprawdę mistrzostwo w wywoływaniu śmiechu oraz zmieszania u widza. Była też piękna symbolika, gdy prawie cała rodzina bawiła się wspólnie i aż się prosiło o jakąś tragedię. Ta przedstawiona została w sposób sztampowy; nie wywoływała zbyt wielkich emocji, gdyż śmierć ukochanej Franka była raczej nieuchronna (można było co najwyżej założyć, że dojdzie do niej w finale serii). Tylko sceny wmieszane między ujęciami zgonu matki okazały się średnim pomysłem. O ile pokazywanie Iana miało jeszcze sens, tak pożegnanie z Ettą nie posiadało tego ładunku emocjonalnego – widzowie nie zdążyli zżyć się z tą postacią.
Reasumując, Shameless przed finałem ogląda się dobrze. Na wszystkich bohaterów da się patrzeć, niektórzy wracają na dobrą drogę, choć dostają za mało czasu antenowego, by przejść sensowną przemianę (patrzę na ciebie, Lip), niektórzy świetnie bawią (Kevin), a niektórzy irracjonalnie kreowani są na ogarniętych ludzi sukcesu (Fiona). Finał zapewne nie dostarczy żadnych zaskoczeń. O cliffhangerze nie może być mowy (bo to nie w zwyczaju tej produkcji, bo powrót wciąż jest niepewny), a ostatni akt siódmego sezonu Shameless będzie należał do Franka, przynajmniej powinien. Stracił w końcu miłość swojego życia.
Poznaj recenzenta
Mateusz TutkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat