Sklep z jednorożcami - recenzja filmu
Na Brie Larson spadło ostatnio dużo negatywnych opinii, z czego sporą część stanowił paskudny, nieuzasadniony hejt. Właściwie ta feministyczna aktywistka i gwiazda kinowego hitu Kapitan Marvel musiała czuć się niedawno jak wielki worek treningowy, na którym każdy, kto ma tylko akurat ochotę, może się wyładować. Tym bardziej chciałoby się ocenić jej reżyserki debiut jak najbardziej pozytywnie. Jednak Sklep z jednorożcem, mimo że zawiera jedną scenę, którą z miejsca dodałam do panteonu ulubionych, to film o zmarnowanym potencjale.
Na Brie Larson spadło ostatnio dużo negatywnych opinii, z czego sporą część stanowił paskudny, nieuzasadniony hejt. Właściwie ta feministyczna aktywistka i gwiazda kinowego hitu Kapitan Marvel musiała czuć się niedawno jak wielki worek treningowy, na którym każdy, kto ma tylko akurat ochotę, może się wyładować. Tym bardziej chciałoby się ocenić jej reżyserki debiut jak najbardziej pozytywnie. Jednak Sklep z jednorożcem, mimo że zawiera jedną scenę, którą z miejsca dodałam do panteonu ulubionych, to film o zmarnowanym potencjale.
Kit (w tej roli sama Brie Larson) z pewnością nie należy do najszczęśliwszych osób. Nie dość, że wyrzucili ją ze szkoły artystycznej, to jeszcze dziewczyna nie ma ani przyjaciół, ani chłopaka. Kiedy pewnego razu, pogrążona w poczuciu bezsensu życia, leży na kanapie i ogląda telewizję, trafia na ofertę pracy. Naraz postanawia porzucić artystyczną ścieżkę i zająć się obsługą punktu ksero w dużej firmie. Nagle na biurku dziewczyny zaczynają pojawiać się tajemnicze zaproszenia, które w końcu kierują ją do tytułowego sklepu. Tam poznaje Sprzedawcę (Samuel L. Jackson), który zapewnia, że może spełnić jej marzenie z dzieciństwa – oferuje jej jednorożca.
Debiut Brie Larson z pewnością nie należy do zachowawczych i pokornych – aktorka, a teraz także reżyserka, postanowiła rzucić się od razu na głęboką wodę. W swoim wymarzonym i w pewnym stopniu autotematycznym obrazie, chciała bowiem połączyć kilka konwencji i tematów. I tak mamy baśniową, fantastyczną poetykę, pomieszaną z realistyczną, ubraną w szary kostium głównej bohaterki rzeczywistość. Najpierw widzimy na ekranie opowieść o poszukiwaniu własnego własnego ja i konieczności pokochania samego siebie, by zaraz dostrzec feministyczną próbę ukazania problemów funkcjonowania kobiety we współczesnym świecie. W tle z kolei pobrzmiewa trop interpretacyjny, na który zwróciła uwagę sama autorka, a mianowicie, że cała historią jest metaforą dotyczącą pokolenia millenialsów. Ludzi, którzy choć z pewnością grzeszą kreatywnością i talentem, często nie potrafią odnaleźć się w rządzonej przez schematy i zasady rzeczywistości. Do tego wszystkiego mamy na początku filmu nagrania z dzieciństwa samej Larson, wskazujące, że całość ma wydźwięk również autotematyczny. Magiczność miesza się z szarą rzeczywistością, uniwersalność z potocznością a komedia z dramatem. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że wszystkie te zabiegi są nieudolne.
Bo problem polega na tym, że autorka chciała pochwycić zbyt wiele byków za rogi. A rezultat jest taki, że nic tu do siebie nie pasuje i nie współgra ze sobą. Każdy kolejny temat, konwencja czy wątek są poprowadzone jakby w oderwaniu od pozostałych i stworzone tylko dla dodania kolejnego ciekawego elementu do całej historii. Co prawda, zabawnie to koresponduje z osobowością samej Larson, która ma tak wojowniczą naturę, że wydaje się, że chciałaby w jednej chwili zmienić cały świat. I jakkolwiek w życiu taka postawa jest godna pochwały, to w kinie nie za bardzo się sprawdza. Nie godzi się bowiem, żeby bohaterowie wygłaszali z prędkością karabinu maszynowego kolejne enigmatyczne myśli, z których każda wydaje się z innej parafii. Nie pasuje, żeby bohaterka, której każdy krok pozostawia za sobą ślad brokatu, nagle z taką łatwością wskakiwała w biurowy kostium. I wreszcie – nie o to chodzi w kinie, żeby wspomnieć o milionie tematów naraz, ale żeby rozwinąć ten jeden wybrany. A niestety Sklep z jednorożcami przypomina raczej korkową tablicę, do której autorka co chwilę przyczepia kolejną karteczkę, tworząc coś na wzór wielkiej mapy myśli. Wydaje się, jakby Larson postanowiła zrealizować wszystkie pomysły, jakie przyszyły jej do głowy, A trzeba było po prostu wybrać te najlepsze i ubrać je w dobry scenariusz.
Sam wyjściowy pomysł podoba mi się. Choć symbolika głównego motywu filmu jest prosta, a tytułowe jednorożce mają wyrażać właśnie dokładnie to, o co moglibyśmy je podejrzewać, to nie ma co się czepiać samej koncepcji, bo jest dosyć ciekawa. Gorzej z wszystkim, co towarzyszy pogłębieniu i realizacji tego pomysłu. Najpierw przez cały film bohaterowie atakują nas jakimiś tajemniczymi kwestiami, z których każda, podejrzewamy, mogłaby okazać się mądrością na miarę samego Coelho, by później w ostatniej scenie na ekranie ukazała się Kit i ze szczegółami objaśniła, jaki przekaz mamy wyciągnąć z tego wszystko. Żeby przypadkiem nikt się nie pogubił. I żadne jednorożce czy umazana farbą twarz głównej bohaterki nie są w stanie przełamać tej pretensjonalności, która nieustannie daje o sobie znać podczas seansu. Przekaz jest tutaj formułowany zbyt topornie i łopatologicznie, a przede wszystkim – jest do bólu przegadany. Za dużo ci bohaterowie mówią. Ich słowa miały być małymi-wielkimi mądrościami, a są sztuczne i męczące. Ale to nie jedyny problem tych ekranowych postaci. Pomijając może główną bohaterkę, która jest prawdziwym zlepkiem różnych, niepasujących zresztą do siebie osobowości, postaci wykreowane przez Larson są do bólu nudne i najczęściej zbudowane za pomocą dwóch cech. I tak mamy w filmie taką gwiazdę jak Samuel L. Jackson, który właściwe nie ma tutaj do zagrania niczego, oprócz bycia dziwnym.
Trzeba jednak przyznać, że Brie Larson nie bez powodu dostała w przeszłości Oscara - nawet tak źle rozpisaną postać aktorka potrafi uratować. Losy głównej bohaterki ogląda się bowiem ze względnym zainteresowaniem i sympatią – mimo że Kit jest tak niekonsekwentna w swoim zachowaniu i mówi zdecydowanie zbyt dużo niepotrzebnych rzeczy, Larson potrafiła wykreować tę postać z właściwą sobie lekkością. A jeszcze dodając do tego całą niesamowicie barwną i przyciągającą uwagę oprawę wizualną, klimat magiczności, który od czasu do czasu daje o sobie znać czy kilka (ale naprawdę zaledwie parę) zabawnych scen – film da się oglądać. Jest też w filmie jest numer muzyczno-taneczny, który zdecydowanie skradł moje serce i z pewnością jeszcze nieraz do niego wrócę. Ale chyba nie takiej, raczej gorzkiej niż słodkiej pochwały wobec swojego filmu oczekiwała Larson.
Sklep z jednorożcami to dowód, że choć Brie Larson wyszła z ciekawego pomysłu, to reżyserce zabrakło lekkości podczas jego realizacji. Debiutu tego nie zaliczam do totalnej katastrofy, ale też czuję, że wojowniczą aktorkę stać na dużo więcej. Z niecierpliwością więc będę czekać na jej kolejne filmy. Natomiast do tytułowego sklepu z jednorożcami raczej się już nie wybiorę.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Klaudia JeleśniańskaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat