SMILF: sezon 1, odcinek 3 i 4 – recenzja
SMILF małymi kroczkami idzie do przodu, a w kolejnych odcinkach przemycane są coraz ważniejsze treści. Wypada to całkiem dobrze, a seans jest angażujący.
SMILF małymi kroczkami idzie do przodu, a w kolejnych odcinkach przemycane są coraz ważniejsze treści. Wypada to całkiem dobrze, a seans jest angażujący.
Kolejne odcinki serialu SMILF zbudowane są według konkretnej myśli przewodniej, czego do tej pory nie było szczególnie widać. Co ważne, są to myśli dość istotne, a w wirze wydarzeń bohaterowie prezentują postawy, jakie względem nich przybierają. Mamy tu motyw molestowania kobiet i traktowania ich wyłącznie przez pryzmat cielesności, a także motyw religii i wątpliwości związanych z wiarą. Dodaje to odcinkom nieco poważniejszego wydźwięku i tym samym sprawia, że również poważniej można do nich podejść.
Bridgette zdążyła już nas przyzwyczaić do swoich niezaspokojonych żądz – w końcu wokół seksu kręci się cały ten serial. Nie było zatem szczególnym zaskoczeniem, że w kolejnych odcinkach powracają wizje, fantazje, czy same akty płciowe. W porównaniu do epizodu pilotowego, ich liczba pozostaje zredukowana, na czym – podobnie jak w zeszłym tygodniu – odcinki bardzo korzystają. Mamy więcej czasu na zapoznanie się z aktualną sytuacją bohaterów czy wsłuchanie w ich dialogi – choć część z nich obfituje w przekleństwa, da się z nich wynieść pewne postawy, a nawet morały, jakie prawią poszczególne postaci. Pozytywnie oceniam tu samą Bridgette, która prezentuje zazwyczaj inne stanowisko niż ludzie z jej otoczenia, a mimo to potrafi przyjąć każdy argument ze spokojem. Wyjątkiem może była spontaniczna decyzja Rafiego o zorganizowaniu chrztu dla Larry'ego, ale umówmy się – która matka nie zareagowałaby gwałtownie, gdyby o czymś tak istotnym postanowiono za jej plecami?
Trzeci odcinek serialu był kontynuacją desperackich poszukiwań pracy przez Bridgett – otwierająca scena wyginania się pod prysznicem to kwintesencja żałosności jej losu, o czym doskonale wie również ona sama. Niemniej, zdeterminowana kobieta nie zamierza się poddawać, co jest cechą wzbudzającą sympatię – Bridgette nie da się wyprowadzić z równowagi byle czym i zrobi wszystko, by zapewnić byt sobie i swojemu synowi. W odcinku numer cztery zaszła jednak pewna radyklana zmiana, a priorytety dziewczyny zmieniły się pod wpływem nieprzyjemnego doświadczenia w barze – gdy nowopoznany facet zaczął ją obmacywać, jej postawa zupełnie się zmieniła. Teraz mamy do czynienia z kobietą, która przede wszystkim pragnie zademonstrować równość płci. Nawiasem mówiąc, scena z macającym mężczyzną postrzegam jako bardzo przykrą – w obliczu coraz szerszego uśmiechu na twarzy zajętej rozmową Bridgette, która – zdaje się – miała już duże nadzieje na rozwinięcie tej znajomości, upadek na ziemię był naprawdę bolesny. Zarówno dla niej, jak i dla widza - mi autentycznie zrobiło się smutno.
W odcinku numer 4 mamy zatem wielki bunt ze strony dziewczyn i realizację ich postanowienia o zostaniu mężczyznami, choćby na jeden dzień. Bridgette, Nelson i Eliza zapisują się na katorżniczy tor przeszkód, który przyciąga głównie panów. I choć wychodzą z tej potyczki raczej na tarczy, cały ten wątek postrzegam jako ciekawy i pełny subtelnej symboliki – gdy Bridgette utyka okrakiem na szczycie ściany, nie mogąc ruszyć się w żadną ze stron, odkrywa, że unieruchamia ją sztuczny penis w majtkach (czego to się nie robi, by poczuć się mężczyzną). Moment, w którym odrzuca rekwizyt (swoją drogą skręcony z pampersów) to najbardziej babski element całego serialu i osobiście odebrałam go z uśmiechem na twarzy.
Żałuję, że nie rozwinięto postaci babci. Po drugim odcinku wydawało mi się, że rośnie ona na jedną z ważniejszych, tymczasem aktualnie przewija się gdzieś w tle. Przywołanie Tutu w czwartym odcinku miało jedynie ukazać, iż jest ona osobą wierzącą i choć tatuaż na nadgarstku znów zostaje wyróżniony w jednej ze scen, dalej nie mamy pojęcia czego jest symbolem. Liczyłabym na nieco większą konsekwencję w prowadzeniu tej postaci – na razie pojawia się raczej w schemacie losowym, nawet mimo tego, że twórcy wyraźnie zaznaczają, iż jest to ktoś bardziej istotny.
Kolejne odcinki serialu umacniają nieco jego pozycję komediodramatu i wyraźnie pokazują, że nie mamy tu do czynienia z taką płycizną, na jaką początkowo się zanosiło. Wątki jakie podejmują twórcy są istotne i zaprezentowane w całkiem inteligentny sposób. Czasem wciąż widać tu problemy z utrzymaniem tempa, przez co do fabuły wkradają się niepotrzebne przegadane dłużyzny, jednak mimo to, jest całkiem okej. W tym tygodniu 6.5/10.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Michalina ŁawickaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat