Star Wars: Rebelianci: sezon 4, odcinek 1 i 2 – recenzja
Finałowy sezon serialu Star Wars: Rebelianci zapowiadał się na najlepszy i najbardziej dojrzały. Twórcy w premierze jednak oferuje jedne z najgorszych odcinków w historii.
Finałowy sezon serialu Star Wars: Rebelianci zapowiadał się na najlepszy i najbardziej dojrzały. Twórcy w premierze jednak oferuje jedne z najgorszych odcinków w historii.
Oba odcinki kręcą się wokół wątku walki o Mandalore'a, której przewodzi Sabine Wren oraz jej przyjaciele Jedi. Dave Filoni i spółka od początku pokazują, że kompletnie nie czują tego tematu i nie są w stanie pokazać tej batalii w sposób interesujący. Wojna domowa to nie jest ustawka paru osób, jaką nam pokazują, więc całe wydarzenie traci na autentyczności w momencie, gdy widzimy, kto walczy i jakie to siły. Nie mówię, by od razu wprowadzać w serialu epicki rozmach (aczkolwiek podczas bitew kosmicznych byli temu blisko w poprzednim sezonie), ale jak poruszamy taki wątek, nie możemy mówić, że po stronie dobrych jest dosłownie kilka osób. Przez takie uproszczenia cały zabieg traci na sensie i rzetelności.
To jednak jest detal, bo nawet wykonanie tego, co dostajemy, nie jest najlepsze. Przede wszystkim twórcy popełniają błędy z początków serialu, gdzie przez absurdalnie głupie zagrywki infantylizują serial bardziej, niż powinni. To doskonale widać podczas początkowego ataku, gdy Ezra ma bezsensowe problemy z rakietowym plecakiem. Być może takie zagrywki mogą bawić dzieciaki, nie przeczę, ale z perspektywy fabularnej, ani to śmieszne, ani sensowne. Powaga sytuacji jest psuta przez bardzo nieudane próby rozbawiania. Taką wisienką na torcie jest gag z Ezrą, który tłumaczy jej ojcu, że on nie jest z Sabine na polu romantycznym. Trudno nie kryć zażenowania tym, jak ograny gag jest siermiężnie wprowadzany. Coś takiego może działać, gdy jest dobrze wykorzystane scenariuszowo oraz z wyczuciem czasu w danej scenie. Tutaj jest wymuszone i sztuczne.
Same walki z imperialnymi są niestety nudne, bo twórcy - podobnie jak w pierwszym sezonie - nie są w stanie zbudować klimatu oraz atmosfery zagrożenia. Dlatego jest to pusta nawalanka bez emocji, bo imperialni w czasie tych walk nie trafili nikogo z dobrych Mandalorian. A wtedy całość traci na znaczeniu. Te pojawiło się na chwilę w mocnej końcówce pierwszego odcinka, gdzie matka i brat Sabine zginęli przez maszynę, którą młoda Mandalorianka stworzyła. Mroczny, świetny i emocjonujący zabieg mógł być jasnym punktem w historii serialu oraz dowodem dojrzałości twórców. Dlatego jeszcze bardziej mnie irytuje totalne popsucie sprawy w drugim odcinku, gdzie matka i brat bez sensownego usprawiedliwienia, przeżyli. Ot, tak cała dramaturgię, klimat i sens tej historii wyrzucono do kosza.
W sumie to inwigilacja imperialnego niszczyciela w drugim odcinku to już tyrada absurdów i naciągnięć. I mówię tutaj o sytuacjach, które są wątpliwe nawet w konwencji serialu animowanego. Brak wykrycia tajemniczej grupy napastników zbliżających się do niszczyciela to raz, a dwa to fakt, że w ogóle przez chwilę nikt nie zauważył ludzi, którzy jednak rzucają się w oczy swoimi strojami. Przekroczenie granicy zawieszenia niewiary przez twórców jest tutaj zbyt wyraźnie.
Nieźle natomiast wygląda konfrontacja z Saxonem przy maszynie. Jest trochę mroczniej, poważniej i przede wszystkim bardziej emocjonująco. I oczywiście to też popsuto absurdalnym pozwoleniem Sabine na grzebanie przy maszynie bez żadnej kontroli. W dzisiejszych czasach dzieci mają do czynienia z popkulturą w różnych formach. A przecież grupą docelową nie są 5-latkowie, ale bardziej 10-latkowie lub starsi. I sądzę, że takie dziury fabularne mogą nawet urągać ich spostrzegawczości. Zbyt duże uproszczenia. Nawet jak na ten serial.
Trochę irytuje potraktowanie znaczenia Sabine w całym konflikcie. Gdy tylko pojawia się Bo Katan (fajnie jest znów zobaczyć tę postać!). Sabine ot tak lekceważy to, w co niedawno wierzyła, i chce jej oddać dowództwa. Trudno przekonać się do wiarygodności takiego zachowania, biorąc pod uwagę znaczenie fabularne początku tego wątku z poprzedniego sezonu. Zwłaszcza że Bo Katan jednak obejmuje w końcu dowództwo. I takim sposobem zmarnowano ciekawy potencjał na rozwój Sabine Wren. Rozczarowujące.
Star Wars Rebels rozpoczęli się kiepsko, nieciekawie i z masą błędów popełnionych przez twórców. Konwencja serialu animowanego to jedno, ale twórcy wrócili do najgorszych rzeczy, jakie można było oglądać w pierwszym sezonie. W poprzednich seriach pokazali, że stać ich na o wiele więcej.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat