Stargirl: sezon 1, odcinek 13 (finał sezonu) - recenzja
Stargirl dobiegła końca. Finał 1. sezonu to zebranie wszystkich najlepszych atutów serialu i podkręcenie tego do maksimum.
Stargirl dobiegła końca. Finał 1. sezonu to zebranie wszystkich najlepszych atutów serialu i podkręcenie tego do maksimum.
Stargirl przede wszystkim może pozytywnie zaskoczyć nie widowiskową akcją, a emocjonalną kulminacją historii. Ten serial nigdy nie był jak Arrowverse pod względem tworzenia narracji, więc nie było żadnych romansów. Kluczem były relacje rodzinne i dojrzewanie do roli superbohaterki. Patrząc z perspektywy czasu na poprzednie 12 odcinków, można dostrzec, jak dobrze kształtowała się relacja Court z Patem, bo to właśnie oni stali się sercem tego serialu. Dlatego też ten moment, gdy S.T.R.I.P.E., kontrolowany przez Brainwave'a, chce ją zabić, a ona krzyczy, że jest jego córką, uderza pełną mocą w emocjonalne nuty. Wiemy, że to wyznanie jest niezwykle ważne dla postaci po przejściach z biologicznym ojcem, którego mitologizowała, sądząc, że był superbohaterem. Jej podróż do tego momentu miała wiele wzlotów, upadków i błędów, ale w tej danej chwili zostało to wprowadzone z idealnym wyczuciem czasu. Trafia strzałą prosto w serce, a takim post scriptum staje się urocza scena podczas świąt, gdy Stargirl daje mu prezent przygotowany wiele lat wcześniej dla jej prawdziwego ojca: kubek z napisem: najlepszy tata na świecie. Dzięki takiemu poprowadzeniu wątków wydarzenia finału nabierają nowego znaczenia.
Jeśli ktoś na tym etapie jeszcze chciał porównywać Stargirl do Flasha i całego Arrowverse, chyba może o tym zapomnieć. Ten jeden odcinek wydaje się mieć budżet wszystkich sezonów tamtych seriali! Zaczyna się z przytupem i z każdą minutą, gdy dochodzi do konfrontacji, czuć, jakby koszty jedynie rosły. Czy to w początkowej scenie z otwarciem boiska, z którego wyłania się gigantyczna antena (notabene późniejsza jej destrukcja też wygląda kapitalnie), czy choćby w całym długim starciu superbohaterów ze złoczyńcami. Akcja, efektowna walka, a nawet oczekiwany bieg przeciwników na siebie, niczym w ujęciu wyjętym z kart komiksów czy Avengers: Czas Ultrona. Gdy dochodzi do walki, jest pomysłowo, widowiskowo, efekciarsko i szalenie emocjonująco. Oczywiście wielkim jasnym punktem jest oczekiwane pojawienie się Solomona Grundy'ego, który jest zrobiony efektami komputerowymi. Z jednej strony zaskoczenie, bo jak z budżetem serialowym udało się tak świetnie go zrobić, zwłaszcza podczas walki z robotem Pata. Przypomina on trochę Hulka w wersji: "chce miażdżyć". Oczywiście z drugiej strony są momenty, zwłaszcza ze zbliżeniami na twarz, gdy mamy świadomość, że nie razi to. Stargirl pod względem jakości akcji i efektów specjalnych stoi na dobrym poziomie kinowym filmów ze średnim budżetem, ale jest lepiej niż moglibyśmy powiedzieć o prawdopodobnie jakimkolwiek serialu komiksowym z Arrowverse. Finał w tym aspekcie wykorzystuje wszystkie asy z rękawa, dając przednią rozrywkę.
Do tego też w starciu z Injustice Society of America nie jest ważne tylko widowisko, ale znaczenie tej walki dla historii, postaci i ich motywacji. Starcie Hourmana z Solomonem to przecież emocjonalna kulminacja całego wątku Richa. Stawia go przed ostatecznym dylematem: pokonać czy zabić w zemście za śmierć rodziców? Ostateczna decyzja to ważny punkt dojrzewania i przełamania bariery gniewu, która go napędzała. Pozwoli to Rickowi rozwinąć się, miejmy nadzieję, w ciekawym kierunku. Zresztą tak samo jest u Wildcat, która mimo zaskakującej sceny zabija Brainwave'a i to też będzie mieć swoje konsekwencje dla niej jako człowieka. W końcu nikt tutaj z bohaterów nie jest socjopatą, by bez mrugnięcia okiem zabić i nie czuć nic po tym. No i sama walka Stargirl z Iciclem, która nie jest tylko o świat i przyszłość, ale o rodzinę.
W wielu momentach skala historii z ogólnokrajowej staje się dość kameralna, intymna. Jak w przypadku Pata i Courtney. W określonej kluczowej chwili ważna była walka o przetrwanie ich rodziny, to była główna motywacja. Osobista, która też pokazuje tych superbohaterów jako ludzi. Stąd też trzeba przejść do Mike'a, którego humorystyczne wykorzystanie w finale na pewno wywoła mieszane odczucia. Z jednej strony jest to śmieszna i trafnie pasująca do konwencji wstawka, która jednocześnie zaskakuje. W końcu wszyscy oczekiwali epickiego starcia z Iciclem, a nie takiego końca złoczyńcy, prawda? To pójście wbrew oczekiwaniom odbieram pozytywnie, bo pasuje do Stargirl. Z drugiej strony rozumiem, że brak tego starcia na poziomie kulminacji, do której cała walka w finale prowadziła, może rozczarować. Trudno mi jednak narzekać na coś, co dobrze zadziałało w tej danej chwili. Jestem na tak.
Cały koniec ze świętami u Duganów jest uroczym zakończeniem i podsumowaniem. Ostatecznie jest to serial superbohaterski o rodzinie i o tym, że nie liczą się wyłącznie więzy krwi. Ba, to jest cały motyw przewodni tego pierwszego sezonu, bo dotyczy wielu postaci na czele też z córką Dragon Kinga, Rickiem, Yolandą, dziećmi ISA i nawet Beth. Ta scena, gdy Stargirl leci na patrol i dołącza do niej Pat, ma w sobie coś uroczego i trafnie zamyka ten etap serialu - tak przecież ważny pod względem szukania przez Courtney tożsamości i pokazujący jak koniec końców ewolucja bohaterów została dopracowana i przemyślana. Gdyby nie pewne wstawki zapowiadające 2. sezon byłby to doskonały koniec serialu.
Mamy więc dwie sceny zapowiadające, co dalej w Stargirl. Shiv, czyli córka Dragon Kinga, odnajduje tajemniczego Eclipso. Do tego pojawia się złoczyńca, Shade. Nic o nich nie wiemy, ale sceny są na tyle intrygujące, że zapowiadają - przynajmniej w teorii - dobry poziom. Oczywiście największą niespodzianką jest pojawienie się Starmana. Można było oczekiwać, że ktoś tak rozpoznawalny jak Joel McHale nie został zatrudniony do epizodycznego występu w pilocie serialu, ale i tak jego osoba w 2. sezonie to duża niespodzianka. Jeśli w ogóle jest to Starman? To świat z komiksów, więc wyjawienie jego przetrwania nie byłoby naciągane.
Stargirl okazuje się niespodzianką, bo dostaliśmy dobry sezon o wyrównanym poziomie. Rozrywka lekka, przyjemna i szalenie widowiskowa w finałowym rozstrzygnięciu. Widać każdy dolar na ekranie, a to przekłada się na jakość wizualną, która idzie w parze z przemyślaną historią i wątkami postaci. Oby 2. sezon to utrzymał.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat