Stargirl: sezon 2, odcinek 1 - recenzja
Stargirl była tworzona dla platformy HBO Max, więc dzięki temu było widać jakość na ekranie. Czy przeniesienie 2. sezonu do telewizji The CW obniżyło jakość? Czy nadal jest to serial o dużym budżecie i kinowym poziomie realizacyjnym?
Stargirl była tworzona dla platformy HBO Max, więc dzięki temu było widać jakość na ekranie. Czy przeniesienie 2. sezonu do telewizji The CW obniżyło jakość? Czy nadal jest to serial o dużym budżecie i kinowym poziomie realizacyjnym?
Jeśli premiera 2. sezonu Stargirl ma zapowiadać, jaka będzie ta seria, to trudno o optymizm. Czuć przede wszystkim dwie rzeczy: jest to serial kręcony w pandemii (mało scen grupowych, ulice miasteczka wyglądają na opustoszałe) i ma mniejszy budżet niż znakomicie wyglądająca pierwsza seria. Widać to w całym odcinku. W pierwszym sezonie przeważnie mieliśmy sporo scen związanych z częścią superbohaterską i komiksową, więc były efekty specjalne (na dobrym poziomie) i trochę akcji. 2. sezon kompletnie to lekceważy, dając nam dwie krótkie sceny z efektami specjalnymi, które może razem trwają z minutę. A reszta odcinka za bardzo zaczyna przypominać seriale z uniwersum Arrowverse, w których te proporcje również zostały zachwiane. Dla twórców ważniejsze były dylematy sercowe i dramaty wewnętrzne, a nie superbohaterska praca.
Cały motyw z Courtney mającej obsesję na punkcie swojego superbohaterstwa jest kiepsko przemyślany. Nie czuć, aby motywacje Court wychodzi od wydarzeń z pierwszego sezonu. Ot, nagle dziewucha wpada w paranoję na tym punkcie i zaniedbuje życie osobiste. Zabrakło pogłębienia tych motywacji, by jej poświęcenie dla sprawy było bardziej wiarygodne. W scenie w piwnicy podczas rozmowy z Patem próbowano nam to wytłumaczyć, ale niezbyt dobrze. W wielu momentach szło to w przesadę (scena "walki" w szkole), przez którą Courtney jeszcze gorzej wypadała jako postać. Zaczęła być dziwnie irytująca, co znów budowało skojarzenia z Arrowverse.
Jeśli ten sezon ma opierać się na rozterkach wewnętrznych bohaterów w stylu tych z Arrowverse, to premiera dość nieumiejętnie nastraja do kolejnych odcinków. Mamy trzy motywy: wyrzuty sumienia Yolandy (sceny w kościele mają ładunek emocjonalny), rozwód rodziców Beth (ona jako superbohaterka i tak wydaje się czasem piątym kołem u wozu, więc jej dramat rodzinny nie wydaje się na razie atrakcyjny) oraz przygoda Hourmana w lesie, w którym najwyraźniej przebywa Solomon Grundy (oczywiście go nie widzimy, bo za drogo...), co przynajmniej jako jedyne wydaje się ciekawie i sensownie zgrywać z wydarzeniami z finału. W końcu Grundy był bardziej bezmyślnym narzędziem, więc jego zagubienie wzbudzające empatyczne uczucia superbohatera okazują się trafnym i wartościowym pomysłem.
Trudno powiedzieć coś dobrego o tym, co proponuje premiera. Obsesja Courtney, kłótnia z mamą, problemy wewnętrzne każdego z bohaterów być może mają potencjał. Jednak czuć jakiś zgrzyt, że to nie ta sama jakość. Te krótkie momenty sugerujące czarny charakter nie mają pazura, ale fakt, że Cindy chce zwerbować brata Court, jest intrygujący. Kwestia Starmana pozostaje niewyjaśniona, więc brak w tym również pobudzającego emocje wabika, który zachęciłby do kolejnego odcinka. Córka Green Lanterna to za mało.
Stargirl pozostawia z rozczarowaniem, bo czuć, że jakość jest inna niż w dobrym pierwszym sezonie. Oby to tylko kiepski początek, a serial wróci na dobre tory, jak sezon się rozkręci.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat