Station 19: sezon 1, odcinek 6 – recenzja
W najnowszym odcinku fabularnie dużo się dzieje, co stanowi atrakcję samą w sobie. Kuleje jednak sposób prowadzenia niektórych postaci, co zdecydowanie odbiera serialowi uroku.
W najnowszym odcinku fabularnie dużo się dzieje, co stanowi atrakcję samą w sobie. Kuleje jednak sposób prowadzenia niektórych postaci, co zdecydowanie odbiera serialowi uroku.
Station 19 nie bawi się w rozwlekanie fabuły. Lwia część odcinka skupia się wokół ostatecznego testu na pozycję kapitana remizy 19, w której oprócz porucznika Andy Herrery i Jacka Gibsona bierze udział kilkanaście innych osób. Jest to o tyle ciekawe, że nowy kapitan wejdzie do grupy, która (teoretycznie) jest ze sobą związane emocjonalnie i zbudowana na bazie zaufania. Zwłaszcza to ostatnie pojęcie zostaje jednak regularnie wystawiane na próbę i między innymi do tego odnosi się już sam tytuł odcinka. W solidarności kryje się skuteczność strażaków, a widząc jak ta wartość chwieje się w posadach, można spodziewać się mocnych zwrotów akcji. Trzeba przyznać, że jest to pomysł ciekawy i z potencjałem na zagłębienie się dynamikę grupy i samego zawodu strażaka.
Odcinek śmiało można podzielić na dwie części: wydarzenia dziejące się w remizie strażackiej i te dotyczące testu na kapitana. Pierwsza część, ta typowo proceduralna, była bardzo przyjemna w odbiorze. Strażacy wyruszyli w akację, by pomóc kobiecie, która utknęła na środku przejścia dla pieszych w sporej wielkości dziurze w asfalcie. Niby nic specjalnego, ale ten przypadek stanowił doskonały punkt wyjścia dla dyskusji strażaków na temat zaufania i odpowiedzialności grupy. Jest o tyle istotne, zwłaszcza w kontekście strażaka, Victorii Hughes, która od jakiegoś czasu posiada traumę po jednej z akcji. Doświadcza ataków paniki w obliczu ognia, co w zawodzie strażaka jest czynnikiem dyskwalifikującym. Okazuje się, że jest to jeden z ciekawiej rozpisanych wątków w całym serialu, naprawdę dający się lubić. Miło zobaczyć, że strażacy nie są “maszynami”, a nawet codzienne obcowanie z ogniem i zagrożeniem z tego płynącym, zostawia w nich pewien ślad. Zachowanie Victorii Hughes stanowi całkowite przeciwieństwo tego prezentowanego przez Bena Warrena, który wydaje się nie odczuwać ani strachu czy wątpliwości. Nic więc dziwnego, że to właśnie ta dwójka staje się sojusznikami, a Ben wielokrotnie kryje słabości Victorii. Oczywiście wszystko to trwa do czasu, bo przecież prawda prędzej czy później musi wyjść na jaw. I tutaj właśnie pojawia się wątek zaufania i solidarności pomiędzy członkami grupy. Wszyscy strażacy, oprócz Gibsona i Herrery, decydują się stać murem za Hughes, by ją wesprzeć w walce z atakami paniki. Jednak prawda o stanie Victorii pozostaje ukryta przed Andy i Jackiem, nadszarpując i tak już osłabione zaufanie pomiędzy porucznikami i resztą grupy. Dzięki temu w końcu daje się odczuć, że serial buduje coś głębszego dla swoich bohaterów. Traktując ich jako jedność, zmusza postaci do ciągłego wybierania pomiędzy tym co łatwe i egoistyczne, a tym co trudne, ale niezbędne dla dobra ogółu. Nam natomiast daje podwaliny by przywiązać się do postaci i w końcu mieć kilku ulubieńców.
Jest to tym bardziej zaskakujące, ponieważ przy coraz ciekawiej prowadzonych postaciach, serial w dalszym ciągu w dużej mierze opiera się na postaci Andy i zmusza widzów, by to właśnie jej postać podziwiać najbardziej. I niestety, na tym polu nie dzieje się najlepiej. Mimo starań nie potrafię w pełni polubić tej bohaterki i nie bardzo daje mi się możliwość, żeby tego dokonać. Nawet teraz, kiedy musi zmierzyć się nie tylko ze swoim ekschłopakiem w walce o stanowisko, ale z całą grupą innych kandydatów, nie jestem do końca przekonana, czy jej kibicuję. Bardzo przeszkadzają mi te łopatologiczne schematy i stereotypy, w które jest wkładana pani sierżant, a które z każdym kolejnym odcinkiem są coraz bardziej nachalne. Ciężko się to po prostu ogląda. Decyzje jakie podejmuje Andy Herrera, zwłaszcza w ostatniej części swojego testu, wcale też nie zyskują dla niej sympatii widzów. Wręcz przeciwnie, podkreślają jej krnąbrność i upartość, jakby musiała walczyć ze wszystkimi i o wszystko. I tu tkwi problem. Już wielokrotnie o tym wspominałam: serial próbuje pokazać postać kobiecą w sposób, który odda sprawiedliwość dla jej płci i będzie czymś nowatorskim. I mam wrażenie, że po prostu tutaj się to nie udaje. Zamiast naprawdę pokazać, że jej kwalifikacje są wystarczające by zostać kapitanem swojej remizy, Andy musi krzykiem walczyć by jej słuchano, albo tłumaczyć się z każdego wyboru. Jej decyzje muszą przełamywać wszelkie protokoły, bo przecież dzięki temu wejdzie na szczyt kariery i to w stylu superbohatera. Po raz kolejny dostajemy postać, która ma tysiące przeszkód by osiągnąć swój cel, ale są one o wiele bardziej widoczne właśnie dlatego, że mamy do czynienia z kobietą. Ciągłe kontrastowanie ją z doskonałym pod każdym względem sierżantem Gibsonem, zmuszą ją do przekraczania zasad własnego zdrowego rozsądku. Pytanie tylko, w imię czego?
Odchodząc jednak od jej postaci, odcinek posiadał odpowiednią dynamikę wydarzeń, które nie pozwalała się nudzić. Wątki poboczne, czy to związane z Pruittem Herrerą (ojciec Andy), czy z samym proceduralnym charakterem serialu, były wystarczająco angażujące. Z każdym kolejnym odcinkiem coraz łatwiej jest przyzwyczaić się do chociażby muzyki lecącej w tle, która wcześniej zdecydowanie wnosiła więcej zamieszania do akcji, niż jej właściwie pomagała. Teraz stanowi już uzupełnienie, które po prostu nie razi. Odcinek w ostatecznym rozrachunku jest bezbolesnym średniakiem, który mimo mankamentów może się podobać, choć raczej nie zostawi widzów z głębszymi przemyśleniami.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Paulina WiśniewskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1993, kończy 31 lat
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1948, kończy 76 lat
ur. 1976, kończy 48 lat
ur. 1974, kończy 50 lat