Taken: sezon 1, odcinek 2 i 3 – recenzja
Taken to nie Uprowadzona. Serial bazuje na znanej marce, ale kompletnie nie wykorzystuje potencjału, jaki w tym drzemie. Ma swoje momenty, ale w dużej mierze jest przeciętniakiem.
Taken to nie Uprowadzona. Serial bazuje na znanej marce, ale kompletnie nie wykorzystuje potencjału, jaki w tym drzemie. Ma swoje momenty, ale w dużej mierze jest przeciętniakiem.
Przede wszystkim te dwa odcinki jasno sygnalizują, że Taken ma przewodnią historię rozpisaną na cały sezon. Jest nią osoba terrorysty, który zabił siostrę Bryana Millsa. Zamysł sam w sobie jest przynajmniej zgodny z tytułem "taken", który w jakimś stopniu go usprawiedliwia. Prywatna wendetta bohatera przeciwko złoczyńcy, który jest w rękach stróżów prawa ma potencjał. Z jednej strony możemy dostać dylemat moralny Bryana – czy pójdzie po zemstę i spali za sobą wszystkie mosty, czy koniec końców odpuści i zajmie się swoją pracą? Na razie wątek dość ogólnie zarysowany, ale z odpowiednim potencjałem. Na plus.
Fabuła obu odcinków jest mniej sztampowa niż mógłbym oczekiwać po przeciętnym pilocie. Jest w tym wszystkim więcej ciągłości niż w przeciętnym serialu opartym na sprawach pojedynczych odcinków. Czuć, że kolejne wydarzenia wychodzą od czegoś i mają ze sobą związek. Nie ma tutaj wrażenia, jak na przykład w Kryminalnych zagadkach, gdzie każdy odcinek można włączyć bez znajomości czegokolwiek. Jest to dość subtelne, drobne, ale istotne i ciekawe. W jakimś stopniu podnosi to jakość serialu. Zaś same wątki nie są nawet za bardzo sztampowo przedstawione, ani nie są boleśnie przewidywalne. Raczej mamy do czynienia z solidnymi historiami, które dobrze się ogląda, ale nic ponad to.
Problemem jest fakt, że związku z filmem nie ma on żadnego. Gdyby bohater nazywał się inaczej, a tytuł serialu byłby inny, nie byłoby żadnej różnicy. To jest największa bolączka serialu, bo jak go mamy traktować? Całość przypomina zwyczajny serial jakich wiele, o super tajnej jednostce do załatwienia bardzo wrażliwych spraw. Postać Bryana Millsa miała być niepowtarzalna, ale niestety nie jest. Clive Standen to nie Liam Neeson, więc jego Bryan jest mdły, nieciekawy i brak mu tego "czegoś", co jest kluczowe w centralnym bohaterze serialu. Szczególnie, że pozostali bohaterowie to chodzące, nieciekawe stereotypy. Jedynym atutem wyróżniającym na tle wielu podobnych jest bezkompromisowość rozwiązywania spraw. Otrucie winowajcy w 2 odcinku oraz zabicie ważnego polityka w 3 odcinku to ciekawe zabiegi pokazujące potencjał serialu.
Do tego problemem obu odcinków są wątki poboczne, które miały na celu rozwijanie postaci, ale sprawiają wrażenie wciśniętych na siłę. Mowa o bardzo łopatologicznie sugerowanym romansie Bryana z przyjaciółką siostry oraz zdrowiu jego szefowej. Niepotrzebnie wybijają historię z rytmu, dając coś mało interesującego i mdłego w realizacji.
Taken to serialowy przeciętniak, który nie ma nic wspólnego z pierwowzorem. Chcieli zrobić coś na własną modłę bez powiązań z filmem, co samo w sobie jest absurdalne. Po co w takim razie opierali się na kinowej produkcji, skoro umyślnie się od niej odcinają? Czasem można odnieść wrażenie, że zostało to specjalnie zrobione, bo znana marka przyciągnie zainteresowanie. Szkoda, bo wolałbym, by to wysoka jakość przyciągała do ekranu.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat