fot. materiały prasowe
13. odcinek The 100 pokazuje dobitnie, jakim nieporozumieniem był wątek Sanktuarium. Wielki Sheidheda zostaje pokonany w parę sekund i koniec. Jego historia dobiega końca ot tak, po prostu, jakby w ogóle nie miała znaczenia w tym sezonie. To jedynie dowodzi, jakie problemy ma 7. sezon na poziomie koncepcyjnym, bo patrząc na to błyskawiczne rozwiązanie sytuacji w Sanktuarium przez Shepherda, trudno znaleźć jakikolwiek sens w powrocie Sheidhedy. Cały wątek przecież był absurdalny, nudny i przewidywalny. Do tego mało interesujący, najwyraźniej nie tylko dla odbiorcy, ale też dla twórcy, którzy w tak banalny sposób to kończy.
Zaskakującą komplikacją odcinka okazuje się kwestia czerwonego słońca i atakującego roju latających robaków. Ten wątek tak długo nie był w ogóle poruszany w The 100, że można było o tym zapomnieć, co też nie do końca dobrze świadczy o twórcach. Kompletnie zlekceważyli tę sprawę i wyciągnęli ją teraz jak królika z kapelusza. Mimo wszystko sprawdza się jako problem, który dobrze komplikuje sytuację i doprowadza do określonego rozwoju fabularnego. Czy to zbiry chcące dostać się do reaktora, czy kwestia strażników Indry, czy opóźnienia powrotu do Bardo. Jedyne, co w tym wydaje się wymuszone, to halucynacje Indry oraz Gabriela - nic nie wniosły do historii szczególnego i nie stały się jakoś istotne dla dalszego rozwoju historii.
Dobrze natomiast wypada konfrontacja Nicky z Raven w reaktorze. Wiedzieliśmy, że prędzej czy później do tego dojdzie, bo jest to jeden z dłuższych wątków tego sezonu. Co prawda, jego prowadzenie przez tę serię pozostawia wiele do życzenia (raz ma to znaczenia, raz jest lekceważone), ale w tym przypadku przynajmniej są jakieś emocje. Ta scena pewnie będzie kluczowa dla dalszej roli Raven w tej historii.
Mam duży problem z końcówką, w której Clarke za wszelką cenę wręcz paranoicznie chce chronić Maddie. To popadanie w skrajność w tym serialu w tym aspekcie jest regularnym czynnikiem, który zbyt często był problemem. W tym przypadku to właśnie jest doskonale pokazane, jak bardzo problemy zakulisowe wymusiły minimalizację ról Clarke i Bellamy'ego. Ta kulminacyjna konfrontacja tych w końcu kluczowych postaci w historii The 100 powinna działać na emocje, poruszać w jakimkolwiek stopniu, ale towarzyszy temu emocjonalna pustka. Czuć, że wymuszenie zabicia Bellamy'ego przez Clarke jest sztuczne, niepotrzebne i bez przemyślenia. Nie musiała go zabijać, w tym leży cały kłopot. Mogła go ranić i zabrać notatnik Maddie, ale twórca tak często popada w skrajność, że to aż boli. Czuć, jakby ten wątek został spreparowany na szybko i bez jakiekolwiek pomyślunku. Dość karkołomna próba wywołania emocji i choć jestem pewien, że u wielu fanów one się pojawią, mnie ta scena jedynie zniesmaczyła. Nie ma też wątpliwości, że Bellamy nie żyje, bo twórca to potwierdził.
The 100 w końcu dochodzi do jakiejś solidnej kulminacji i trudno już powiedzieć, czym się to zakończy. Decyzja Gabriela o zniszczeniu kluczowego artefaktu na pewno będzie mieć znaczenie, ale na obecną chwilę przyszłość jest niewiadoma. Nadal stawiam, że po prostu wszyscy zginą.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaZastępca redaktora naczelnego naEKRANIE,pl. Dziennikarz z zamiłowania i wykładowca na Warszawskiej szkole Filmowej. Fan Gwiezdnych Wojen od ponad 30 lat, wychowywał się na chińskim kung fu, kreskówkach i filmach z dużymi potworami. Nie stroni od żadnego gatunku w kinie i telewizji. Choć boi się oglądać horrory. Uwielbia efekciarskie superprodukcje, komedie z mądrym, uniwersalnym humorem i inteligentne kino. Specjalizuje się w kinie akcji, które uwielbia analizować na wszelkie sposoby. Najważniejsze w filmach i serialach są emocje. Prywatnie lubi fotografować i kolekcjonować gadżety ze Star Wars.
Można mnie znaleźć na:
Instagram - https://www.instagram.com/adam_naekranie/
Facebook - https://www.facebook.com/adam.siennica
Linkedin - https://www.linkedin.com/in/adam-siennica-1aa905292/