The Alto Knights – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 21 marca 2025Barry Levinson za kamerą filmu gangsterskiego i Robert De Niro w podwójnej roli? Brzmi jak samograj, a wyszło w najlepszym wypadku solidnie.
Barry Levinson za kamerą filmu gangsterskiego i Robert De Niro w podwójnej roli? Brzmi jak samograj, a wyszło w najlepszym wypadku solidnie.

Mogłoby się wydawać, że Robert De Niro zagrał już wszystko, co tylko możliwe w gatunku kina gangsterskiego. Znamy go przecież jako młodego Vita Corleone z drugiej części Ojca chrzestnego, Jimmy’ego Conwaya z Chłopców z ferajny, słynnego Ala Capone z Nietykalnych czy wreszcie Franka Sheerana z Irlandczyka. W tym ostatnim, u wielkiego mistrza – Martina Scorsese – De Niro, wspomagany efektami komputerowymi, wcielał się w młodszą i starszą wersję swojej postaci. Było zatem z rozmachem. Miał ten film aurę hołdu dla gatunku. Czy istniała zatem szansa, by jakkolwiek to przebić lub chociaż zbliżyć się do tego sukcesu? Nie wiem, ale Barry Levinson podjął taką próbę w swoim nowym filmie, The Alto Knights.
W nim De Niro nie gra jednej, a dwie role: Franka Costello i Vita Genovese – żyjących naprawdę nowojorskich gangsterów, którzy dorastali razem na początku XX wieku, zanim ich drogi się rozeszły, a późniejsza rywalizacja o wpływy sprawiła, że ten drugi zlecił zamach na byłego przyjaciela. De Niro odgrywa obie postacie w różnych okresach życia, z subtelnymi różnicami w charakteryzacji – jeden ubiera się w szykowne marynarki, drugi nosi zwykle kapelusz i ciemne okulary. Widać między nimi różnicę wizualną, chociaż De Niro niekiedy powtarza te same gesty lub tiki.
Zanim napiszę więcej o roli De Niro, muszę zwrócić uwagę na styl prowadzenia narracji, którego nie jestem fanem. Historia prowadzona jest nielinearnie, co samo w sobie mi nie przeszkadza. Jednak pojawiają się także wstawki stylizowane na dokument, w których Frank Costello zwraca się bezpośrednio do kamery. Rozumiem ten pomysł – twórcy postarali się o wiele archiwalnych (lub stylizowanych na takie) materiałów. Niestety całość sprawia wrażenie uczestniczenia w lekcji historii. I to takiej, której niekoniecznie chce się słuchać. The Alto Knights jest do tego filmem przeestetyzowanym, a jednocześnie wizualnie uboższym od wspomnianych wcześniej klasyków. Wszystkie te oślepiające widza flesze aparatów, chaotyczny montaż i wyskakujące na ekranie nagłówki gazet wyglądają bardzo sztucznie i nie wnoszą wiele do samej opowieści.
Obserwowanie Roberta De Niro rozmawiającego z samym sobą może stanowić gratkę dla fanów kina gangsterskiego, ale to jest tylko pewna fasada. Pod jej powierzchnią zobaczymy niekoniecznie dobrze poprowadzony konflikt między Costello a Genovesem. Założenie było takie, byśmy czuli stawkę i patowe położenie obu panów walczących o wpływy. Szkoda, że ich więź jest głównie wykładana w ekspozycji – podczas rozmów Franka z żoną lub Vita ze współpracownikami. Bohaterowie nie spotykają się zbyt często i jest to niestety mocno odczuwalne w trakcie seansu. W ten sposób zatraca się emocjonalną warstwę produkcji osadzonej przecież na kontraście między postaciami.
Widać, że niektóre pomysły mogły dobrze wyglądać na papierze, ale nie sprawdziły się na ekranie. Film zaczyna się nieźle – od zamachu na Costello, zgodnie z zasadą Hitchcocka: „najpierw trzęsienie ziemi, potem napięcie ma tylko rosnąć”. Niestety, tej myśli legendarnego reżysera nie udało się zastosować w praktyce. Zbyt dużo czasu zmarnowano na sceny, które niewiele wnoszą do relacji między bohaterami. Przykład? Całe mnóstwo wspólnych scen Franka z żoną, Bobbie Costello (Debra Messing). Dialogi są dobre, chemia między postaciami też, ale często wyglądają jak wyjęte z telenoweli – rozmowy o pieniądzach, które mogą zniszczyć się w pralni – brzmią absurdalnie i są niestety zbędne. Podobnie jest ze scenami, które miały budować napięcie, a są rozwleczone, jak choćby ta, w której Vito ruga Vincenta Gigante po nieudanym zamachu. Trwa to zdecydowanie za długo i aż prosi się o odważniejsze decyzje na stole montażowym.
Bardzo często dialogi są ekspozycyjne i wypadają jak formułki wyjęte z telenoweli lub podręcznika historii. Na szczęście są też momenty, gdy twórcy spuszczają nogę z hamulca i nie stwarzają wrażenia, że ktoś tutaj chciał przebić filmografię Martina Scorsesego lub zaadaptować opisy z Wikipedii. Film wyraźnie wtedy zyskuje i pojawiają się błyskotliwe, zabawne dialogi – szkoda, że nie ma ich więcej. Przykładem może być scena w samochodzie, w której bohaterowie rozmawiają o genezie Mormonów w USA – świetnie napisana, z humorem, ale... zupełnie nieistotna dla fabuły. I to właściwie dobrze podsumowuje cały film. Jeśli chcesz stworzyć gangsterskie kino na poziomie Scorsesego, nawet będąc Barrym Levinsonem, potrzebujesz czegoś więcej niż kilku błyskotliwych momentów. W innym razie dostajemy film, który ma dość dobrych momentów, by wzbudzić tęsknotę za kinem gangsterskim – i wystarczająco dużo słabych, by rozważać wyłączenie go w połowie i powrót do Chłopców z ferajny albo Irlandczyka.
The Alto Knights to film wypełniony ekspozycją. Momentami wygląda jak fabularyzowany dokument albo kino większe niż życie, chociaż niekoniecznie udaje się nad tym wszystkim zapanować narracyjnie. Zbędne sceny – spotkania gangsterów drugiego czy trzeciego planu oraz ich wspólne rozmowy wykładające sens zdarzeń – być może lepiej sprawdziłyby się w książce. W kinie gangsterskim widz nie powinien mieć czasu na ziewanie – co mi się zdarzyło. I jest to zastanawiające, bo przecież Levinson ma na koncie klasyki, takie jak Rain Man czy Good Morning, Vietnam, którym braku pazura nie można zarzucić. Co więcej, za scenariusz odpowiada Nicholas Pileggi (Kasyno i Chłopcy z ferajny), a za zdjęcia Dante Spinotti (odpowiedzialny m.in. za Gorączkę Michaela Manna). Jak to możliwe, że powstał film co najwyżej „przyzwoity”? Taki, który wygląda jak kolejna pozycja mająca wypełnić bibliotekę VOD? Może zabrakło kogoś przy produkcji, kto zwróciłby temu uznanemu i doświadczonemu towarzystwu uwagę, by powyrzucali sceny? Irlandczyk trwał trzy godziny, ale nie było tam zbędnych ujęć. Film Levinsona jest o godzinę krótszy, a i tak spokojnie dałoby się skrócić go o dwa kwadranse.
Poznaj recenzenta
Michał Kujawiński



naEKRANIE Poleca
ReklamaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1952, kończy 73 lat
ur. 1992, kończy 33 lat
ur. 1952, kończy 73 lat
ur. 1996, kończy 29 lat
ur. 1961, kończy 64 lat

