The Gifted: Naznaczeni: sezon 2, odcinek 11 – recenzja
Data premiery w Polsce: 3 października 2017Serial The Gifted: Naznaczeni już jakiś czas temu przebił fabularne dno. Teraz sprawdzamy, czy bohaterowie pukają z jego drugiej strony, czy może jednak pomarli ku naszej radości.
Serial The Gifted: Naznaczeni już jakiś czas temu przebił fabularne dno. Teraz sprawdzamy, czy bohaterowie pukają z jego drugiej strony, czy może jednak pomarli ku naszej radości.
W obawie o kondycję psychiczną Adama i wyewoluowanie jego umysłu w twór mózgopodobny, postanowiliśmy redakcyjnie dać mu trochę odetchnąć od serialu The Gifted, znanego też wśród niektórych fanów jako idealny przepis na przemianę dobrze rokującej produkcji o superbohaterach w kolejną wariację na temat The Bold and the Beautiful. Postawmy sprawę jasno: choć zmienił się recenzent, w samej serii nie zmieniło się zupełnie nic. Postacie dalej biegają wkoło bez większego celu, a to się przewrócą, a to będą stroić groźne minki, każda z nich jest, jakby to ujął klasyk, "za a nawet przeciw" w całym sporze ludzie vs. mutanci, motywacje bohaterów wciąż jawią się tak, jakby były wymyślone przez grupę przedszkolaków, idiotyzmy gonią idiotyzmy, a przecież wkraczamy powoli w decydującą fazę obecnego sezonu. Odcinek meMento (który na marginesie nawet nie stał obok filmu Christopher Nolan o tym samym tytule) raz jeszcze pokazuje dobitnie, że ktoś powinien przyjść i cały ten fabularny brodzik zaorać. Albo chociaż przeciąć, skoro już gwoździem ostatniej odsłony serii stało się przepoławianie wszystkiego. Naszej cierpliwości również.
Przed tygodniem dowiedzieliśmy się, że Andy robi teraz za przychlasta i sadysto-psychola jednocześnie. Z nieznanych na razie przyczyn w ślady młodszego brata poszła Lauren, która dużo czytała i stała się ostra jak brzytwa. Fiu fiu, moglibyśmy stwierdzić, patrząc, jak jej nowa moc tnie telewizory i inne linie wysokiego napięcia, albo gdy dziewczę pogrozi właścicielowi kamienicy. Czasem za pomocą tych zdolności można zrobić w bambuko policjantów, którzy na pełnym gazie wpadają do lokum Struckerów tylko po to, by pokazać im coś za szybą i rzucić swoiste: "aport!". No i funkcjonariusze biegną, pokazując tym samym, że są najgłupszą wersją ekranowych stróżów prawa od czasu tych, z którymi mierzyli się Trailer Park Boys. Odwołanie do mitologii von Struckerów jest tu bardziej pretekstem czy może wytrychem, który jakiś większy sens wolcie Lauren ma nadać, ale i tak widzów nie rozemocjonuje. Na przeciwległym biegunie fabularnym Marcos jedzie autem (zwróćcie uwagę na widoki za szybami - takie techniki ukazywania podróży samochodem były modne w Hollywood jakieś 60 lat temu), ale w paradę wejdzie mu Lorna. Ciągnie ich do siebie, pierwsza miłość w końcu, więc on odrzuci zaloty innej adoratorki, a ona łaskawie pozwoli mu wrócić. Te sceny, w których nowo-starzy kochankowie patrzą w swoim kierunku, wylewają żale... Tylko dlaczego kamera kadruje ich na zasadzie chybił trafił, jakby przejęła ją właśnie jakaś sprzątaczka robiąca po godzinach dyplom z filmowania z ręki? Czeski film, nikt nic nie wie.
Do Lorny dotarło w końcu, że Reeva może mieć naprawdę okrutny plan i trzeba wdrożeniu go zapobiec. Wszystko wskazuje na to, że zmienia stronę sporu, ale do tego typu zabiegów zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Gorzej tylko, że każda podobna wolta przedstawiana jest na ekranie groteskowo, jakby miała stać się poświadczeniem, że protagoniści to debile pełną gębą. Na tym polu niedoścignionym wzorcem jest jednak Jace, w serialu robiący za ucieleśnienie porzekadła "ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra". Choć jego partner z Czyścicieli zamorduje nastolatka mutanta z zimną krwią, ostatecznie zatuszuje sprawę, bo przecież żona może zadzwonić, a wysyłane do niej wiadomości świadczą już o tym, że Jace'owi trochę się w główce poprzewracało. Dzwoni luba, wszystko jest w porządku. Gdyby nie tajemnicze spotkanie Reevy z Benedictem Ryanem i fakt, że Johnny ma pomóc w zebraniu Podziemia Mutantów, odnieślibyśmy wrażenie, że meMento to kronika gorączkowego przemieszczania się bohaterów z miejsca na miejsce - ot, protagoniści muszą sobie potrajkotać, że życie boli, że wielkie bum na horyzoncie, że tak nie wolno, że tak wolno, że kiedyś byłam dla ciebie niedobra, ale się zmieniłam. Wszyscy tu błądzą bez celu, udając, że prowadzą ŚLEDZTWO, takie największe na świecie, przy którym działania Batmana to zabawa dzieciaka w piaskownicy.
Najbardziej boli fakt, że ów fabularny schemat tłuczony jest w każdym odcinku produkcji na podobną modłę, bez większego ładu i składu. Akcja co prawda posuwa się do przodu, ale w sposób zupełnie nieprzemyślany. Dzieje się tak głównie dlatego, że scenarzyści postanowili ograbić bohaterów w rozsądku i logiki, toteż nieszczęśnicy już dawno przestali być istotami posiłkującymi się racjonalnością. Trudno wskazać protagonistę, który ma na tyle mocny kręgosłup moralny czy trwałą wizję postępowania, by założyć coś w jego przypadku w ciemno. Każdy może tu zdradzić każdego, wszystko się może zdarzyć, bo przecież głowa pełna marzeń. Problem polega na tym, że tak przedstawiony krajobraz nędzy i rozpaczy w tym serialu trąci banałami i dziecinnością. Nikt tu jeszcze nie dorósł i zapewne już nie dorośnie. Szkoda, że ta zasada odnosi się również do twórców.
Źródło: Zdjęcie główne: Fox
Poznaj recenzenta
Piotr PiskozubDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat