The Grand Tour: sezon 2, odcinek 2 – recenzja
Oto właśnie chodzi – prosty wyścig, proste zasady, prości ludzie… Nic, tylko oglądać, jak po raz kolejny piękny samochód próbuje prześcignąć specyficznego przeciwnika. Kto wygra w tym starciu gigantów?
Oto właśnie chodzi – prosty wyścig, proste zasady, prości ludzie… Nic, tylko oglądać, jak po raz kolejny piękny samochód próbuje prześcignąć specyficznego przeciwnika. Kto wygra w tym starciu gigantów?
Drugi odcinek drugiego sezonu The Grand Tour nie próbuje być bajerancki i oszałamiać głupimi pomysłami. Premiera sezonu miała w sobie odrobinę wariactwa, tym razem jednak postawiono na klasyczny wyścig technologii – ba, nawet w stosunkowo mało atrakcyjnym miejscu. Po co zawijasy górskich dróg, kiedy trzeba postawić na pragmatyzm. O ile można tak określić wybór samochodu, bo co jak co, ale piękny, błyszczący i nowiutki Ford GT nadaje się do przemierzania zwykłych amerykańskich szos jak pięść do nosa. Druga strona medalu jest już nam bardziej znana – to męcząca podróż samolotem połączona z niewygodami klasy ekonomicznej, z odrobiną lekko uszkodzonego Richarda Hammonda…
Najwyraźniej w tym sezonie trio Jeremy Clarkson, James May oraz Richard Hammond stawiają na sprawdzone pomysły, likwidując to, co nieszczególnie się sprawdzało (kolejna wzmianka o tym, że Amerykanin jakoś nie przypadł widzom do gustu). Główny motyw odcinka nazwanego dość intrygująco The Fall Guys to dość banalny i ograny już niejednokrotnie pomysł z wyścigiem prowadzących za sprawą zupełnie różnych środków komunikacji. Tym razem Clarkson wsiada w Nowym Jorku (z lekkimi trudnościami) do Forda GT a jego kumple muszą walczyć z urokami odprawy na lotnisku, autobusami oraz pieszymi wycieczkami. Kto wie, pewnie zwycięzcą byliby klienci linii lotniczych i komunikacji miejskiej, May i Hammond, gdyby nie stan zdrowia tego drugiego. Ot, taki naturalny ciąg dalszy koszmarnej i koszmarnie głupiej przygody Hammonda z poprzedniego odcinka… Ciężko ocenić, na ile zresztą rzeczywiście kule czy wózek inwalidzki są mu potrzebne, jednak przy okazji otrzymujemy niezły wgląd na przeszkody, z jakimi muszą radzić sobie na co dzień niepełnosprawni pasażerowie linii lotniczych i autobusów podmiejskich – te ostatnie zresztą nie zawodzą w tej kwestii. Mały element edukacyjny nie zaszkodzi. Do samego końca nie wiadomo, kto wygra – jakimś dziwnym trafem zawsze (także za czasów Top Gear) obie drużyny przybywają na metę prawie równocześnie – och, ta wymuszona dramaturgia… No trudno, przynajmniej wyścig kierowcy czerwonego Forda z dwójką nierozgarniętych facetów Z Nowego Jorku do wodospadu Niagara to prosty, ale bardzo sympatyczny pomysł, który ogląda się zwyczajnie dobrze. Swoją drogą, jakoś zawsze wyobrażałam sobie, że wodospad Niagara jest w miejscu bardziej odludnym, a nie w środku miasta…
Poza tym prowadzący raczą widzów kolejnymi stałymi punktami programu. Conversation Street to zdecydowanie najnudniejsza część właściwie każdego odcinka. Nie chodzi o sam fakt, że panowie po prostu rozmawiają, a raczej o tematykę ich… pogaduszek. Tym razem jest wyjątkowo mało samochodów, za to więcej gadania o niczym sensowym. Mieszkańcy Essex mogą spokojnie po obejrzeniu tego epizodu się obrazić. Być może jakoś nowinki motoryzacyjne nie spływają strumieniami do studia programu i wyjątkowo naprawdę nie ma o czym rozmawiać, skoro istotne jest, że Kimi Räikkönen świetnie radzi sobie z alkoholem na podium. Conversation Street to spadkobierca identycznego stałego punktu każdego odcinka Top Gear, jednak w programie BBC wydawało się, że prowadzący jednak rozmawiają od czasu do czasu o samochodach, które od czasu do czasu jednak się i w The Grand Tour pojawiają – zielony Mercedes GTR zostaje przetestowany przez Clarksona za pomocą typowej przejażdżki na torze i kończy się nawet konkluzją – nie kupować, będzie lepsza wersja. Fajnie by było, gdyby jednak od czasu do czasu w The Grand Tour pojawiło się auto, na które stać przeciętnego śmiertelnika, lecz być może właśnie dlatego oglądamy ten program – na drodze tych cudów motoryzacji raczej nie uświadczymy.
Pojawia się nareszcie nowy kierowca testowy i co ciekawe, nie pada nawet jego – jej – nazwisko. Kim jest, dowiadujemy się z napisów końcowych – to 25-letnia Abbie Eaton, mająca na koncie olbrzymią liczbę rajdowych zwycięstw. Z pewnością to znacznie ciekawszy wybór, niż zrzędzący Amerykanin. Z kolei gośćmi programu są mający na co dzień związek z dość enigmatycznymi dla większości ludzi na świecie sportami, czyli baseballista i krykiecista, Brian Wilson oraz Kevin Pietersen. Trudno zatem stwierdzić, że goście w studiu są powszechnie znani… Przynajmniej w końcu w wyścigowym okrążeniu pojawia się koszenie trawnika, inaczej widz mógłby zacząć ziewać z nudów.
Ostrożnie można stwierdzić, że The Grand Tour zapowiada się w tym sezonie dużo lepiej, niż w poprzedniej odsłonie. Goście nie umierają, mamy nowego kierowcę, pojawia się nawet jakby więcej samochodów, przydałoby się za to mniej rozmów o niczym. Teraz nic, tylko czekać na epickie przygody trójki prowadzących.
Źródło: zdjęcie główne: Amazon
Poznaj recenzenta
Karolina SzenderaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat