Kamdesh: Afgańskie piekło - recenzja filmu
Reżyser Ostatniego bastionu postanowił przedstawić widzom heroiczną walkę amerykańskich żołnierzy broniących swojej bazy przed atakującymi ją talibami. Czy udało mu się odpowiednio oddać dramaturgię tej prawdziwej historii? Przeczytajcie naszą recenzję.
Reżyser Ostatniego bastionu postanowił przedstawić widzom heroiczną walkę amerykańskich żołnierzy broniących swojej bazy przed atakującymi ją talibami. Czy udało mu się odpowiednio oddać dramaturgię tej prawdziwej historii? Przeczytajcie naszą recenzję.
Kino amerykańskie coraz częściej zaczyna opowiadać o wydarzeniach z wojny w Afganistanie. Zarówno tych chwalebnych, jak i haniebnych. Reżyser Rod Lurie, twórca chociażby Wskrzeszenia mistrza czy Ostatniego Bastionu, postanowił pokazać światu, jak heroiczną walkę stoczyli amerykańscy żołnierze w bitwie pod Kamedeshem i jak bezsensowne były decyzje, które do tego starcia doprowadziły. The Outpost został oparty na prawdziwych wydarzeniach, do których doszło 3 października 2009 roku opisanych w książce The Outpost: An Untold Story of American Valor autorstwa Jake’a Tappera. Nim jednak do tego dojdziemy, twórcy przedstawią nam różnych dowódców, którzy przewinęli się przez ten obóz. Każdy z nich miał inne podejście do powierzonej przez dowództwo misji. Jedni chcieli zaangażować się we współpracę z lokalną ludnością, inni po prostu tam przeczekać do momentu przeniesienia do innej placówki. Jednak nikt w tych planach nie myślał o żołnierzach, którzy codziennie narażali swoje życie dla… no właśnie, ten powód reżyser stara się znaleźć i nam pokazać.
Od pierwszych minut widz orientuje się, że masakra wisi w powietrzu, a naszym bohaterom nie będzie łatwo wyjść z tego cało. Obóz jest otoczony górami z każdej strony, co czyni go łatwym celem. Co kilka dni talibowie atakują żołnierzy, strzelając do nich z daleka, licząc, że w ten sposób wyrządzą wrogiej armii szkody. Nie ma w tych działaniach żadnego planu. Są to w dużej mierze ataki samobójcze. Ale co jakiś czas udaje im się trafić w jakiegoś amerykańskiego żołnierza.
Coś, co na początku przez wszystkich jest uznawane za zagrożenie, szybko staje się rutyną. Tacy ludzie jak sierżant sztabowy Clint Romesha (Scott Eastwood) zaczynają powoli przeczuwać, że kiedyś talibowie zrozumieją bezcelowość swojego działania i skumulują ataki w ten jeden wielki, przemyślany, którym kompletnie zaskoczą Amerykanów. Czy ktoś jednak go słucha? A skąd. Wszyscy dowódcy są przekonani, że wiedzą, co robią. Nie korzystają z wiedzy żołnierzy, którzy są w obozie o wiele dłużej niż oni. Tych, którzy znają lokalną ludność, ich zachowania i potrzeby. Takie działanie oczywiście prowadzi do tragicznych skutków. Do najkrwawszej bitwy w Afganistanie. Czy można było tego uniknąć? Takie pytanie stawiają właśnie przed nami twórcy. Nie oceniają nikogo. Zostawiają widzom pole do własnej interpretacji. Po prostu pokazują, jak było. Co ciekawe, nie ma tu nagminnego wymachiwania flagą czy płomiennych przemów o walce ku czci „najlepszego kraju na świecie”. Lurie pokazuje zwykłych ludzi, którzy postanowili związać swoją karierę z wojskiem, ale odliczają tylko dni, kiedy wrócą do swoich żon, dziewczyn, dzieci, przyjaciół. Nikt z nich nie chce tak naprawdę tam być. Wykonują pracę, do jakiej się zobowiązali. Nie ma tu herosów wierzących, że walczą dla lepszego świata.
Ekipa świetnie przygotowała i poprowadziła aktorów. Nikt tutaj nie odstaje. Choć w pamięci najbardziej zostają kreacje Scotta Eastwooda, Milo Gibsona i Caleba Jonesa. Może dlatego, że ich postaci są najciekawiej napisane i dają więcej pola do wykazania się aktorskim talentem. Wiem, że część widzów sięgnie po ten tytuł zachęcona udziałem Orlando Blooma. Niestety, udział tego angielskiego aktora w projekcie jest mały, bo szybko znika z ekranu. Niemniej nie ma się czego wstydzić, bo wyciąga z tego czasu, ile się da.
Muszę przyznać, że Kamdesh: Afgańskie piekło świetnie rozlicza się z przeszłością, oddając należyty hołd poległym żołnierzom. Nie moralizuje, a pokazuje wydarzenia takimi, jakie były. W czasie bitwy nie ma czasu na płomienne przemowy. Trzeba działać szybko. Nie zawsze racjonalnie, bo adrenalina niekiedy zakrzywia percepcję. Nie da się jednak ukryć, że wielu z żołnierzy, których losy poznajemy, zachowało się jak bohaterowie. Czy robili to, by przeżyć, czy po to, by uratować kolegę? Nie ma to znaczenia. Film Roda Luriego dostarcza widzom emocji. Miejscami czujemy się tak, jakbyśmy byli cichymi obserwatorami stojącymi w kącie jednego z namiotów, obserwując wydarzenia. Przedstawienie wojny w ten sposób to sztuka, która nie każdemu reżyserowi się udaje. Tym bardziej zachęcam do obejrzenia tej produkcji.
Pod względem batalistycznym The Outpost jest świetnie przygotowany i zaplanowany. Widać, że produkcja miała niemały budżet na pirotechnikę i potrafiła go dobrze wykorzystać. Wielka szkoda, że ten film nie miał okazji zaprezentować się widzom na dużym ekranie, bo wierzę, że świetnie by się na nim sprawdził. Niestety, pandemia zepchnęła go na VOD, gdzie pewnie mało kto go dostrzeże. Szkoda, by tak było.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat