The Walking Dead: Nowy świat - sezon 2, odcinek 1 - recenzja
The Walking Dead: Nowy Świat powrócił z drugim, a zarazem finałowym sezonem. Niestety twórcy nie wyciągnęli żadnych wniosków z kiepskiej pierwszej serii, dlatego najnowszy odcinek to kontynuacja absurdalnej historii nastolatków, która znowu wywołuje zażenowanie. Oceniam.
The Walking Dead: Nowy Świat powrócił z drugim, a zarazem finałowym sezonem. Niestety twórcy nie wyciągnęli żadnych wniosków z kiepskiej pierwszej serii, dlatego najnowszy odcinek to kontynuacja absurdalnej historii nastolatków, która znowu wywołuje zażenowanie. Oceniam.
Nowy sezon spin-offa The Walking Dead rozpoczął się dość słabym odcinkiem, którego fabuła była kiepsko przemyślana. Część wydarzeń kręciła się wokół Hope, którą Elizabeth zabrała helikopterem do Albany. Tam postanowiła, że pozwoli odejść dziewczynie, która przecież miała odegrać ogromną rolę w przyszłości Republiki Obywatelskiej. Była tak cenną osobą, że pani podpułkownik pozwoliła jej odejść wprost w ramiona zombie, żeby sprawdzić, czy jest oddana sprawie i nie będzie sprawiać problemów. Później okazało się, że poddawała testowi swoją córkę, która jej nie zawiodła, bo nie ruszyła na pomoc Hope. Ten twist fabularny akurat pozytywnie zaskakiwał, o ile oczywiście przymknie się oko na brak logiki tego działania wobec córki Bennetta i jej rzekomej przydatności.
Dzięki scenom z Hope, która samotnie wojowała z pustymi, przywołano mroczny klimat horroru. Tylko niepotrzebnie wmieszano w to halucynacje i wspomnienia wywołane wstrząśnieniem mózgu. W zupełności wystarczyłby motyw pożartej Candice, do której śmierci doprowadziła siostra Iris. Na uwagę zasługuje Alexa Mansour, która naprawdę dobrze zagrała w tych scenach. Poczyniła spore postępy w warsztacie aktorskim, bo późniejsza rozmowa z Huck czy spotkanie z ojcem też były przyzwoicie odegrane, ponieważ widać było po postaci psychiczne zmęczenie. Choć jej wątek był pozbawiony sensu, to chociaż ona stanęła na wysokości zadania, żeby sprawić, że przejmujemy się jej losem.
Ponadto warto zwrócić uwagę na dobrze zarysowaną relację na linii matka-córka. Elizabeth poddała Jennifer próbie, żeby mogła zostać doceniona w Republice Obywatelskiej. Zrobiła to dla jej dobra. Z kolei córka pragnie, żeby w nią uwierzyła, dlatego pomagała Hope, utożsamiając się z nią. Jest to rozwinięcie motywu z poprzedniego sezonu, ale jest on ciekawy. Te postacie dzięki temu są trochę bardziej ludzkie i można dostrzec w końcu w nich coś prawdziwego.
O ile w wątku Hope można było doszukać się pozytywów, tak historia dotycząca Iris, woła o pomstę do nieba. Dziewczyna nie dość, że nie odszyfrowała żadnych istotnych informacji z notatek, to jeszcze sama wyruszyła w las w stronę Republiki Obywatelskiej. A do tego po krótkiej szamotaninie zabiła żołnierza, co jest absolutnie niewiarygodnym wydarzeniem. Nie wspominając, że twórcy użyli pewnego rodzaju metafory w jej zdaniu sobie sprawy, że to nie puści zniszczyli Kolonię Campus, ale Armia Republiki. Nie dość, że było to idiotyczne (ściąganie twarzy zombie z maski żołnierza akurat było makabrycznie efektowne), to jeszcze aktorka zagrała tragicznie źle i nieprzekonująco. Naprawdę trudno patrzeć na brak talentu aktorskiego Aliyah Royale, która nie potrafi wykrzesać prawdziwych emocji z tak przełomowej chwili, jaką jest zamordowanie drugiego człowieka. Albo gdy jej twarz pozostaje całkowicie bez wyrazu, gdy jej bohaterka usłyszała o tragedii, jaka dotknęła jej Kolonię. Iris ciągnie ten serial na dno, co jest przykre.
W nowym odcinku Will naświetlił Felixowi i Iris swoją historię. Opowiedział o swojej ucieczce przed Armią, a widzowie zobaczyli jego retrospekcje. Nie była to pasjonująca historia i niewiele informacji przyniosła, ale to zawsze coś, biorąc pod uwagę, jak było ich niewiele w pierwszym sezonie. Bohaterowie schronili się w miejscu, które współpracuje z Republiką Obywatelską. Pytanie Indiry o to, po co żyją, przypominało nieco trzy pytania, które zadawano nowym osobom przybywającym do Alexandrii, więc takie malutkie nawiązanie do The Walking Dead było całkiem miłe. Niewiele można więcej powiedzieć o schronieniu, które prezentuje się przyjaźnie.
Pierwszy odcinek drugiego sezonu zmagał się też z kilkoma innymi problemami niż tylko naciągana fabuła czy słaby występ aktorki grającej Iris. Kulało CGI, które wymagało nadania rozmowie Hope z Kublek dziwacznych, przejaskrawionych kolorów. Jakby opad promieniotwórczy z 7. sezonu Fear the Walking Dead zawędrował aż do Albany, bo nienaturalne żółto-brązowe barwy aż kłuły w oczy. A wszystko po to, aby zamaskować słabą jakość efektów komputerowych w tle. Przynajmniej retrospekcje z odpalania ładunków wybuchowych w Omaha były w porządku. Bardzo złym pomysłem było mieszanie czasem w tym odcinku, co było właściwie niedostrzegalne, gdyby nie powtórka tej samej sceny z Iris i Felixem. Aż dziwi, że nikt tego nie zauważył podczas montażu, że źle się to komponuje z resztą odcinka. Ponadto nie można zignorować tego, jak postapokaliptyczny świat doskonale służy kobiecym postaciom, które mają pięknie wystylizowane fryzury i świetny makijaż. Oczywiście ironizuję, ale to odbiera serialowi jakiekolwiek poczucie realizmu, jak na serial o zombie, rzecz jasna.
Nie można odmówić premierowemu odcinkowi The Walking Dead: Nowy świat tego, że twórcy zabrali się w nim za wyjaśnienia. Dostaliśmy retrospekcje Willa, a także ze zniszczenia Omahy. Troszeczkę poznaliśmy sposób działania Armii Republiki Obywatelskiej. Mimo to tak naprawdę nie dostaliśmy konkretnych odpowiedzi, a nasza wiedza o tym świecie wcale się nie powiększyła. Ale może to być dobry początek, żeby tych informacji w kolejnych odcinkach pojawiało się więcej. Tylko ta nadzieja na nowe informacje powoduje, że cierpliwie znosimy męki, które serwuje ten serial.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1971, kończy 53 lat
ur. 1969, kończy 55 lat