The Walking Dead - sezon 11, odcinek 10 - recenzja
Po wielkich emocjach sprzed tygodnia w nowym odcinku The Walking Dead panowały zupełnie inne nastroje po przeskoku czasowym. Nie był łatwo przestawić się na nową i z pozoru szczęśliwą rzeczywistość we Wspólnocie. Mimo to epizod był intrygujący. Oceniam.
Po wielkich emocjach sprzed tygodnia w nowym odcinku The Walking Dead panowały zupełnie inne nastroje po przeskoku czasowym. Nie był łatwo przestawić się na nową i z pozoru szczęśliwą rzeczywistość we Wspólnocie. Mimo to epizod był intrygujący. Oceniam.
W najnowszym odcinku The Walking Dead akcja przeniosła się do Wspólnoty. Główni bohaterowie znajdowali się już tam od 30 dni i mogli wziąć udział w Halloween. Wyglądało to surrealistycznie, bo w poprzednim epizodzie jedni walczyli ze Żniwiarzami, a drudzy o przetrwanie w czasie burzy. Widać też było, że trudno jest im się przystosować, ale dzieci czerpały radość z tej odmiany. Judith zaprzyjaźniła się z Mei, która sprezentowała jej album… zespołu Motörhead. W tej Wspólnocie mają dobry gust muzyczny - Stephanie śpiewała piosenkę Iron Maiden wraz z Eugenem. Twórcy ciekawie wykorzystują motywy z przeszłości, gdy Ezekiel podarował dziecku łańcuch Shivy. Później wspomniał o Henrym w rozmowie z Carol. Dobrze, że nie mają krótkiej pamięci, a bolesne wydarzenia z przeszłości wciąż na nich oddziałują. A jeśli chodzi o samo Halloween, to wywoływało podobne, nieco nierealne wrażenie, jak wtedy, gdy grupa Ricka trafiła do Alexandrii w 5. sezonie. Szybko widzowie przekonali się, że za sielanką kryje się mroczniejsza strona idealnego porządku Wspólnoty.
Później odbył się wykwintny bal, który jeszcze bardziej pogłębił to wrażenie. Mogliśmy nieco lepiej poznać Pamelę Milton, która zadebiutowała w serialu. Twórcy zmienili wygląd tej postaci względem komiksu, ponieważ prawdopodobnie bardzo przypominałaby Georgię. Nic nie szkodzi, ponieważ Laila Robins radzi sobie w swojej roli bardzo dobrze. Pod sztuczną uprzejmością i wykalkulowaną ogładą ta wyniosła kobieta skrywa w sobie coś niepokojącego. To uczucie fałszu z jej strony pogłębił niespodziewany atak Tylera, którego pamiętamy z 20. odcinka dziesiątego sezonu, gdy Księżniczka go pobiła. Okazuje się, że dodatkowy, kręcony w czasie pandemii epizod był ważny dla fabuły, mimo że spadła na niego ogromna krytyka. A teraz zobaczyliśmy, jakie konsekwencje przyniosło to wydarzenie dla niego i jego rodziny. Młody mężczyzna wziął na zakładniczkę asystentkę Pameli. Scena nawet trzymała w napięciu, ale nie aż tak, żeby wstrzymywać oddech z emocji. Ostatecznie Daryl zatrzymał Tylera i oddał go w ręce Sebastiana, żeby ten lepiej wypadł w oczach matki. Natomiast to całe zamieszenie ujawniło interesujące informacje. Istnieje grupa ludzi, której nie podoba się reżim Pameli i klasowości we Wspólnocie, a to był pierwszy przejaw otwartego buntu. Jest to intrygujące, bo już wcześniej mogliśmy zaobserwować pewne oznaki, że nie każdemu odpowiada życie w takim systemie.
Choć największa uwaga skupiała się na wydarzeniach związanych z Halloween i balem maskowym, to nie zapomniano o podstawowym elemencie każdego odcinka, czyli o zombie. Mercer prowadził szkolenie z zespołowym radzeniem sobie ze szwendaczami. Brali w nim udział Daryl i Rosita, więc oczywiście nie mieli żadnego problemu z tym zadaniem. Do tego obejrzeliśmy, jak Espinosa zabiła zombie… jego własną nogą. To było oryginalne i makabryczne. Natomiast Dixon zgodnie z przewidywaniami wolał działać sam, a nie pomagać swojemu partnerowi. Te sceny dostarczyły dreszczyku emocji, choć można odnieść wrażenie, że wciśnięto je nieco na siłę. Chodzi o to, że Daryl w trakcie odcinka najpierw był z dziećmi na Halloween, potem poszedł na szkolenie (zmieniła się pogoda), następnie jeszcze musiał użerać się z Sebastianem, wrócić do mieszkania i w końcu iść na bal. Podobnie było z Carol, która też zaliczyła wyprawę do winiarni. Po prostu tyle się wydarzyło w ich wątkach, że trudno było uwierzyć, że wszystko działo się podczas jednego dnia. Szczególnie że nie znamy odległości, jakie musieli pokonać. Przez to ciągle coś zgrzytało przy przechodzeniu z jednego wątku do drugiego i nagłych zmianach scenerii. Ostatecznie historia połączyła się w niezłą całość.
Należy też wspomnieć o scenie, w której Daryl musiał bronić Sebastiana. Syn gubernatorki dla rozrywki zabijał zombie bronią naszych bohaterów, więc gdy przestał sobie radzić z jednym z nich, to Dixon wkroczył do akcji. Narcystyczny Sebastian znowu wykazał się swoją arogancją. Ta postać niesamowicie irytuje, podobnie jak to było w komiksie. Jest takim odpowiednikiem Joffreya z Gry o Tron w The Walking Dead. Natomiast warto zauważyć, jak spotkały się spojrzenia między nim a matką, która dzierżyła broń. Zdaje się, że kryje się tu jakaś głębsza historia niż to, że jest rozpuszczonym młodym mężczyzną, który korzysta z przywilejów, będąc synem gubernatorki.
W nowym odcinku znalazło się również miejsce dla Carol, która nie tylko upiekła ciasteczka (zupełnie jak w Alexandrii!), ale również pomogła Lance’owi w jego winiarskim problemie w zamian za przysługę. Bo jak się okazało, stan zdrowia Ezekiela jest na tyle poważny, że nie doczekałby operacji ze względu na kolejkę. Znowu objawiła się niesprawiedliwość systemu we Wspólnocie, która daje do myślenia. Carol w swoim stylu postanowiła działać w tej sprawie. Wykorzystała swój urok osobisty i przebiegłość, żeby przekonać Tomiego do wyznania prawdy, a potem zmanipulować Lance’a. Ale wiemy też, że bohaterka bardzo przeżywa tę sytuację - widzieliśmy jej łzy w archiwum czy też podczas rozmowy z Ezekielem w końcówce (dobra gra Melissy McBride). Dwulicowość tej postaci czasem drażni, ale tym razem jej postępowanie jest usprawiedliwione.
W krótkich scenach zobaczyliśmy również Connie i towarzyszącą jej Kelly, która pomagała siostrze przeprowadzić wywiad z Pamelą. Głuchoniema bohaterka w czasach przed apokalipsą zombie doprowadziła do wyrzucenia z Kongresu jej wujka, co jest ciekawym szczegółem fabularnym. A podczas rozmowy z gubernatorką nie zawahała się zapytać o podział społeczny we Wspólnocie. Jak na polityka przystało, jej odpowiedź była dyplomatyczna i nasączona propagandą. Dobrze, że twórcy znaleźli pomysł, jak wykorzystać Connie i Kelly w historii, które pewnie odegrają większą rolę. W gorszej sytuacji znalazła się Magna, która została kelnerką. Celnie jednak zauważyła w rozmowie z przesłuchującą ją Rositą, że Wspólnota niczym nie różni się od świata sprzed ataku zombie, co zabrzmiało nieco zniechęcająco z jej ust.
Dziesiąty odcinek The Walking Dead nie był porywający, ale intrygował. Szczególnie pod względem końcówki, w której Rosita ubrana w zbroję Wspólnoty odkryła, że w tajemnicy działa organizacja sprzeciwiająca się reżimowi. Epizod nie był emocjonujący, ale pozwolił zbudować niezły grunt pod dalszy rozwój historii. Trochę brakowało w nim Maggie i Eugene’a, żeby widzowie mieli pełny obraz wydarzeń, ale na nich pewnie też przyjdzie pora. Po takim mniej ekscytującym odcinku można mieć tylko nadzieję, że w kolejnym będzie lepiej, a twórcy znowu nas pozytywnie zaskoczą.
Poznaj recenzenta
Magda MuszyńskaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1983, kończy 41 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1978, kończy 46 lat
ur. 1952, kończy 72 lat