„The Walking Dead”: sezon 5, odcinek 1 – recenzja
Zapowiedzi twórców dotyczące intensywności odcinka okazały się prawdziwe. Premiera utrzymana jest w szybkim tempie, a liczba scen akcji jest wprost proporcjonalna do liczby nowych wątków 5. sezonu The Walking Dead.
Zapowiedzi twórców dotyczące intensywności odcinka okazały się prawdziwe. Premiera utrzymana jest w szybkim tempie, a liczba scen akcji jest wprost proporcjonalna do liczby nowych wątków 5. sezonu The Walking Dead.
Kampania promocyjna 5. sezonu The Walking Dead ukierunkowana została na dwa podstawowe motywy: ucieczki i walki. Zwiastun serii zapowiadał bezzwłoczne oswobodzenie bohaterów z okowów kanibalistycznego ucisku, a plakaty promocyjne przedstawiały bohaterów w niewoli, wciąż pozostających w stałej gotowości do walki. Premierowy odcinek nie tylko spełnia określone założenia, lecz równocześnie dostarcza sporej dawki adrenaliny do organizmu widza. Scenarzyści naszpikowali epizod sekwencjami walk, ucieczek, morderstw oraz wybuchów. Tym samym "No Sanctuary" należy do jednych z najbardziej dynamicznych odcinków serialu.
Słowa Ricka, które padły w ostatnim ujęciu 4. sezonu, szybko przemieniają się w czyny. Z zaciekawieniem ogląda się scenę przygotowań ekipy do walki z oprawcami. Najatrakcyjniejszym wątkiem z całą pewnością jest realizacja planu Carol. Antyfani kobiety mogą poczuć do niej trochę sympatii, gdyż kobieta nie tylko wykazała się zdrowym rozsądkiem, ale i walecznością oraz lojalnością. Po tej akcji ratunkowej wszystkie jej czyny, które spowodowały usunięcie jej z grupy, odchodzą w zapomnienie. Jednocześnie to właśnie dzięki niej odcinek jest nad wyraz emocjonujący. Twórcy równocześnie dbają o klimat premiery poprzez nawiązania do klasyki slasherów – ciemne i ciasne wagony, pomieszczenia rzeźnicze czy "pokój segregacyjny", przepełniony zegarkami, ciuchami, a nawet zabawkami należącymi do ofiar.
[video-browser playlist="633128" suggest=""]
Największa zaleta odcinka jest jednocześnie jego wadą. Przebojowość fabuły i jej dynamiczne rozwinięcie pozwala w konsekwencji na natychmiastowe wręcz zakończenie wątku Terminus i mieszkających tam morderców. Co prawda odcinek rozpoczyna retrospekcja (niepotrzebnie podzielona na dwie części), która zagłębia odbiorcę w historię Terminus, lecz jest to jedynie rysa na szkle pokrywającym dno ciekawszej kwestii. Z żalem obserwowałam taki, a nie inny tok wydarzeń, gdyż temat kanibali w świecie opanowanym przez żywe trupy miał w sobie ogromny potencjał moralno-psychologiczny, któremu należałoby poświęcić co najmniej kilka odcinków. Twórcy jednak po raz kolejny wchodzą do tej samej rzeki – postacie ciekawie rokujące na przyszłość giną zbyt wcześnie, a te mniej interesujące wciąż egzystują w uniwersum apokalipsy zombie. Jedyna nadzieja pozostaje w prawdopodobnym przetrwaniu kilku mieszkańców osady kanibali, którzy zapewne staną na drodze głównych postaci.
Istotną zmianą w 5. sezonie jest odświeżona czołówka. Kilka nazwisk awansowało, jeśli chodzi o kolejność pojawiania się na ekranie, a wiele nowych zostało dodanych. Zmieniły się również poszczególne obrazy pojawiające się w rytm zombistycznej melodii. Intro ukierunkowane jest bardziej na podkreślenie podróży, w której obecnie znajdują się bohaterowie. Kilka ujęć odnosi się do motywów obecnego sezonu, m.in. ociekająca krwią siekiera oraz świece, które mogą sugerować szybkie pojawienie się ojca Gabriela (co potwierdza także promo 2. odcinka).
Czytaj również: Premiera 5. sezonu "The Walking Dead" notuje rekordową oglądalność
Emocjonalne zjednoczenie grupy w wybrzmieniu odcinka tworzy dosyć liczną ekipę ocalałych. Ich celem staje się teraz stolica, a droga z pewnością będzie usiana różnymi rodzajami trupów. Niedługo pojawią się także nowe postacie oraz starzy znajomi. Dowodzi tego chociażby scena po napisach, która wprowadza niespodziewany i intrygujący element do uniwersum Kirkmana.
Poznaj recenzenta
Janusz WyczołekDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat