„The Walking Dead”: sezon 5, odcinek 16 (finał) – recenzja
Blisko 2 lata (czyli od finału 3. serii) czekaliśmy, aż "The Walking Dead" powróci do formy, która gwarantować będzie wysoki poziom historii rozwijanej w każdym odcinku. Udało się to przed kilkoma tygodniami, gdy bohaterowie dotarli do Alexandrii. Finał 5. sezonu nie jest dla fabuły produkcji AMC przełomowy, ale w udany sposób podsumowuje niedawne wydarzenia, pozostawiając przy okazji z apetytem na więcej.
Blisko 2 lata (czyli od finału 3. serii) czekaliśmy, aż "The Walking Dead" powróci do formy, która gwarantować będzie wysoki poziom historii rozwijanej w każdym odcinku. Udało się to przed kilkoma tygodniami, gdy bohaterowie dotarli do Alexandrii. Finał 5. sezonu nie jest dla fabuły produkcji AMC przełomowy, ale w udany sposób podsumowuje niedawne wydarzenia, pozostawiając przy okazji z apetytem na więcej.
Finał 5. sezonu „The Walking Dead” jeszcze raz pokazuje sposób, w jaki bohaterowie starali się wpasować do społeczności teoretycznie wolnej od zombie. Jednym szło to lepiej, innym gorzej. Silne jednostki, takie jak Rick czy Carol, potrafiły nie tylko analitycznie przewidywać, co może się wydarzyć, ale też planować kolejne ruchy, w tym nawet przejęcie „władzy” w Alexandrii siłą. Daryl, czując „ciasnotę” w miasteczku, wolał powrócić na otwarty teren razem z Aronem. Z kolei na zupełnie przeciwnym biegunie znajdowali się Sasha i Gabriel, których historia połączyła w odpowiednim momencie.
Oglądając „Conquer”, miałem przeczucie, że w całym tym buncie i zachowaniu Ricka jest gdzieś haczyk. Podświadomość mówiła mi, że Rick mógł to wszystko ukartować - począwszy od przekonania Gabriela do takich, a nie innych słów wypowiedzianych Deannie, po niezamkniętą bramę i starcie z kilkoma zombie na terenie Alexandrii. Rick nie mógł przewidzieć tylko rozwścieczonego Pete’a, ale koniec końców wyszło mu to na dobre. Deanna, widząc śmierć kogoś tak bliskiego, zrozumiała ostatecznie, że w całej Alexandrii to Rick i jego ekipa są silnymi i doświadczonymi jednostkami. Z kolei dotychczasowi mieszkańcy, żyjąc w ciągłym zamknięciu, tak naprawdę nie byli w stanie poczuć brutalności świata istniejącego poza murami miasteczka.
Postać Ricka Grimesa przez ostatnie 5 sezonów ewoluowała w sposób naprawdę godny podziwu. Jeszcze niedawno Rick był w cieniu Shane’a, uprawiał ogród w więzieniu i opłakiwał swoją żonę. Niedługo później był nawet w stanie zachować się jak wampir (w finale 4. sezonu), a następnie rozbił grupę kanibali. Emocjonalnie jest mocno zniszczony, ale w Alexandrii (oraz w Jessie) widzi szansę na lepsze jutro. Chłodna, analityczna i pewna swego jest też Carol. Kobieta, która w 1. sezonie była bita i całkowicie uzależniona od swojego męża, teraz stała się kimś zupełnie innym. Pamiętam, jak irytowała w 2. sezonie, krzycząc „Sophia, Sophia…” i wołając swoją zaginioną córkę. Tamtej Carol już nie ma. I bardzo dobrze.
Morgan James – postać, którą poznaliśmy w pilocie „The Walking Dead”, w końcu powróciła do serialu i wiele wskazuje na to, że jest to powrót na stałe. Nie ukrywam – bardzo mnie to cieszy. Morgan wydaje się być jeszcze bardziej intrygującą personą niż kilka sezonów wcześniej. Nie mam pojęcia, kto nauczył go walki kijem (wymachuje nim niczym sprawny mistrz sztuk walki), ale odnalezienie Ricka i ekipy pozwala sądzić, że w Alexandrii zagości na dłużej. Zapewne w 6. sezonie jego wątek zostanie mocno rozwinięty, bo - jak stwierdził sam aktor w programie "Talking Dead" - pojawi się przynajmniej w premierze nowej serii, a być może też w kolejnych odcinkach.
[video-browser playlist="676306" suggest=""]
Finał 5. sezonu „The Walking Dead” został przede wszystkim bardzo dobrze napisany. Wątków było wiele, ale w przyzwoity sposób przeplatały się ze sobą. Najsłabiej wypadł chyba ten związany z Glennem, bowiem nie takiego finału wszyscy widzowie oczekiwali. Przyjemnie patrzyło się na Eugene’a przepraszającego się z Abrahamem i samego Abrahama, który jedną krótką przemową podczas zebrania mieszkańców uświadomił wszystkim sytuację z własnego punktu widzenia.
„Conquer” nie był finałem, do jakiego scenarzyści „The Walking Dead” przyzwyczaili nas przez ostatnie lata. Nie było fajerwerków, spektakularnych zgonów i przełomowych momentów. Nic nie zostało zniszczone, rozbite i doprowadzone do miejsca, z którego nie ma już odwrotu. Moim zdaniem to bardzo trafna zmiana. „The Walking Dead” w końcu pokazuje, że jest serialem, który nie musi szokować tylko w premierze i finale sezonu lub midseasonu. Od momentu wejścia do Alexandrii produkcja AMC trzyma stabilny i równy poziom, systematycznie rozwijając historię. Opowieści producentów i aktorów o tym, że serial zmieni się w 2. połowie 5. sezonu, nie były przesadzone. To naprawdę inna produkcja niż jeszcze rok temu.
Prawdziwe zagrożenie czeka na bohaterów 6. serii. Tajemnicza grupa Wilków zapewne przypuści atak na Alexandrię. W tej chwili trudno powiedzieć o nich coś więcej, ale już po tych krótkich wzmiankach widać, że są bardziej przemyślanymi antagonistami niż Gubernator i jego świta.
Zobacz również: Pierwszy teaser „Fear The Walking Dead”
Śmiem twierdzić, że „The Walking Dead” w końcowej fazie 5. sezonu nawiązuje do najlepszych momentów produkcji AMC z 1. i 2. serii. W końcu jest to serial, który chce się oglądać każdego tygodnia. Jest to też produkcja, na której nowe odcinki wyczekiwał będę z dużym zaciekawieniem. Byle do października. Pozostaje mieć nadzieję, że świeżość, którą do serialu wprowadziła Alexandria, nie uleci zbyt szybko w 6. sezonie.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat