„The Walking Dead”: sezon 5, odcinek 8 – recenzja
Połowa 5. serii The Walking Dead za nami. Wspominać będziemy ją jako pełną wzlotów i upadków, z odcinkami spełniającymi oczekiwania i tymi, które kompletnie rozczarowały. Jesienny finał umiejscowiłbym pośrodku - nie był to najlepszy odcinek sezonu, ale w określonym momencie zrobił to, co należało zrobić tuż przed 3-miesięczną przerwą w emisji.
Połowa 5. serii The Walking Dead za nami. Wspominać będziemy ją jako pełną wzlotów i upadków, z odcinkami spełniającymi oczekiwania i tymi, które kompletnie rozczarowały. Jesienny finał umiejscowiłbym pośrodku - nie był to najlepszy odcinek sezonu, ale w określonym momencie zrobił to, co należało zrobić tuż przed 3-miesięczną przerwą w emisji.
The Walking Dead jest serialem, któremu mniej wierni fani zarzucają, że potrafi w odpowiedni sposób elektryzować tylko podczas premiery sezonu i finałów (jesiennym oraz wiosennym). Taka praktyka stosowana była w 2 poprzednich seriach. Prosty zabieg skutkował kolejnymi rekordami oglądalności i sprawiał, że widzowie z większą niecierpliwością wyczekiwali nowych odcinków. W "Coda" przez większość czasu nie czuć było wielkiego napięcia i wrażenia, że niebawem wydarzy się coś, co zaszokuje widzów. Epizod rozwijał się powoli i spokojnie, momentami za spokojnie.
Kiedy zastanawiałem się, jak przebiegać będzie wymiana i co wydarzy się w szpitalu w Atlancie, scenarzyści przeciwnie do moich oczekiwań woleli pokazywać losy kulejącego księdza uciekającego przed szwendaczami. Tak naprawdę tylko po to, by ponownie połączyć bohaterów - tym razem ekipę wozu strażackiego powracającego z nieudanej wyprawy do Waszyngtonu razem z tymi, którzy pozostali w kościele. Miało to sensowne uzasadnienie, biorąc pod uwagę wydarzenia rozgrywające się w mieście, które miały być przełomem i sprawić, że fabuła będzie mogła ruszyć dalej.
Historia Beth w The Walking Dead rozwijana była od 2. sezonu. Wielu widzów urocza blondynka irytowała i można było odnieść wrażenie, że w całej historii potrzebna była tylko po to, by zajmować się Judith i śpiewać piosenki. Przynajmniej moją osobę wątek Beth w 5. sezonie ciekawił. Kulisy jej porwania w 4. serii wydawały się znacznie bardziej przerażające niż w rzeczywistości. Bohaterka trafiła do innej grupy ludzi z własnymi problemami, a akcja rozgrywająca się w szpitalu była dosyć monotonna. Za to jej finał i oczekiwana od 2 odcinków wymiana nakręcona w klaustrofobicznym szpitalnym korytarzu potrafiła zmrozić krew w żyłach.
[video-browser playlist="632742" suggest=""]
The Walking Dead kolejny raz pokazało brutalność świata, w którym rozgrywa się akcja całej historii, i ludzką głupotę. Niemal równo rok temu Gubernator obcinał głowę Hershelowi i najeżdżał na więzienie, w którym przebywali bohaterowie. Tym razem skala przedsięwzięcia była znacznie mniejsza, ale efekt w postaci ofiar jest taki sam. Scenarzyści usiłowali za wszelką cenę rozwinąć relację Beth oraz Dawn i w pewnym momencie można było przypuszczać, że tak to się skończy, szczególnie gdy blondynka postanowiła wyposażyć się w nożyczki, gdyby "coś poszło nie tak". Jej śmierć – przynajmniej dla mnie – była szokiem. Zginęła jednak na własne życzenie. Jestem w stanie zrozumieć taką decyzję scenarzystów, bowiem z postaci Beth nie dało się wyciągnąć więcej niż to, co oglądaliśmy w szpitalu. Jej podróż dobiegła końca, tymczasem Maggie kolejny raz będzie miała kogo opłakiwać. Rok temu był to Hershel, w tym roku padło na młodszą siostrę. Czy za rok, w 8. odcinku 6. sezonu, pożegnamy Glenna?
Głównym nośnikiem emocji w jesiennym finale The Walking Dead nie był w moim odczuciu sam moment śmierci Beth, ale scena chwilę później, tuż pod szpitalem, gdzie zebrali się bohaterowie. Widok martwej blondynki niesionej w rękach przez płaczącego Daryla i reakcja Maggie (przy jak zwykle świetnej muzyce) jednym mogła wyciskać łzy w oczu, a innym zrobiło się w tym momencie po prostu smutno. Możemy wieszać psy na serialu stacji AMC, wytykać mu błędy i niedoróbki, ale uważam, że obecnie w amerykańskiej telewizji nie ma lepszej produkcji, który w tak plastyczny sposób ukazuje kruchość ludzkiego życia i jednocześnie rozwija bohaterów w wielu psychologicznych aspektach (niech jednym z przykładów będzie początek odcinka i Rick goniący jednego z policjantów).
Kłamstwa Eungene'a, które wyszły na jaw, oraz uratowanie Carol przy jednoczesnej śmierci Beth sprawiały, że fabuła w końcu może ruszyć do przodu. Pytanie tylko, w jakim kierunku. W jednej z poprzednich recenzji pisałem, że bohaterowie w końcu mają cel, do którego mogą dążyć. Za sprawą Waszyngtonu Rick i jego grupa znaleźli powód do tego, by żyć i funkcjonować w zepsutym świecie pełnym szwendaczy. Zapowiedź 2. połowy sezonu nie zdradza zbyt wiele. Dopóki grupa będzie trzymała się razem, dopóty historia może być spójna i prowadzona w dobrym kierunku. Jeśli jednak kolejny raz dojdzie do rozbijania fabuły na bohaterów i pokazywania historii z różnych punktów widzenia, narzekać na The Walking Dead będziemy dalej.
Zobacz również: "The Walking Dead" - zwiastun kolejnych odcinków 5. serii
W jednym z wywiadów twórcy obiecywali, że w 2. połowie 5. sezonu ma nastąpić fabularny przełom (dokładnie od odcinka 12). Czekamy, traktując te zapewnienia z dystansem. A na sam koniec warto nadmienić, że twórcy podobnie jak w premierze 5. serii zaserwowali widzom scenę po napisach. Odnosiła się ona do tego samego bohatera, co 8 tygodni wcześniej. Wypada mieć nadzieję, że Morgan odegra ważniejszą rolę w 2. połowie 5. sezonu i być może dołączy do grupy Ricka.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat