The Walking Dead: sezon 9, odcinek 4 – recenzja
The Walking Dead już coraz bliżej pożegnania głównego bohatera. 4. odcinek 9. sezonu to przedostatni w historii Ricka Grimesa. Czy on zginie?
The Walking Dead już coraz bliżej pożegnania głównego bohatera. 4. odcinek 9. sezonu to przedostatni w historii Ricka Grimesa. Czy on zginie?
The Walking Dead zaczyna sugerować, do czego może doprowadzić historia w kwestii pożegnania Ricka Grimesa. Maggie wyrusza do Aleksandrii, by wymierzyć sprawiedliwości na Neganie. Tak jak twierdziłem w poprzedniej recenzji, cały ten wątek jest irracjonalny i sprzeczny z tym, co Maggie sobą reprezentuje. Fakt, że Oceanside zainspirował ją do tego jest nieprzekonujący i niezrozumiały. Wręcz wydaje się to wątek wymuszony przez karygodne i błędne decyzje poprzedniego showrunnera, które trzeba doprowadzić do jakiejś konkluzji. Wydaje mi się, że konflikt Maggie z Rickiem może być kluczem w wątku jego odejścia z serialu. Na razie w tym odcinku nic z tego nie wynika, a raczej jest położony fundament na kolejny.
Zaskakująco dużo czasu ekranowego dostaje Michonne, która okropnie nudzi się w spokojnym życiu w Aleksandrii. Świetnie to obrazują pierwsze sceny, gdzie za dnia sielanka, a w nocy siekanie trupów. Mówi to wiele o tym, jaka jest ta postać i jak przez ten czas od apokalipsy się zmieniła. Jest na etapie, w którym po prostu nie pasuje do cywilizacji, bo choć - jak mówi - żyje dla żyjących, to widać, że jest znudzona i nocą musi szukać adrenaliny płynącej z walki. Świetnie to widać podczas kapitalnej rozmowy z Neganem, który ponownie kradnie sceny. Podkreślenie faktu, że oni są tacy sami nie jest wbrew pozorom takie naciągane. Rzeczywiście pod wieloma względami są do siebie podobni i nie wydaje się, by oboje byli wstanie przystosować się w pełni do normalnego życia. Zwykły dialog z Neganem, który w swoim stylu tak naprawdę próbuje manipulować Michonne, jest punktem, który świeci jasnym blaskiem. Wynika z tego coś, co raczej powinno procentować w przyszłości. Być może będzie to klucz do rozwoju obu postaci.
Seriale czasem wprowadzają irytujące schematy, by zbudować konflikty pomiędzy grupami postaci. Chodzi mi o to, że zawsze musi być głupi i działający na nerwy ten zły przywódca (w tym przypadku Jed), który psuje wszystko, co wydaje się iść w odpowiednim kierunku. Scena napadu na obóz dowodzony przez Carol świadczy o tym dobitnie. Wiele seriali wykorzystywało to w podobny sposób (choćby ostatnio The Originals), ale kłopot w tym, że tak samo jak w wielu tytułach, tak tutaj postać Jeda jest wadą wątku. Nieciekawy, nudny, mdły i irytujący. Otoczony przez grupę bezimiennych Zbawców, którzy ślepo wierzą komuś, kogo argumenty nie są na razie przekonujące. Najlepsze jest chyba to, że oni ot tak po prostu odkryli, że to Oceanside zabija. Twórcom nawet nie chciało się usprawiedliwić i wyjaśnić, skąd to wiedzą. A to trochę razi, bo tym samym nie mamy autentyczności w ludzkich zachowaniach poszczególnych postaci, które są paliwem nowego konfliktu.
Zobacz także:
Najjaśniejszy wątek należy do Ricka i Darylla. Ich kłótnia i bójka ma w sobie emocje, jakich się nie spodziewałem. Czuć, że własnie ten wątek ma kluczowe znaczenie dla przyszłości The Walking Dead. Twórcy idą oczywiście trochę na łatwiznę wrzucając ich w niewiarygodną, niebezpieczną sytuację w dziurze, ale gdy przychodzi co do czego, to kompletnie nie przeszkadza. Widzimy naprawdę dobrze zagrane, emocjonujące rozmowy, które pokazują, że przyjaciele czasem się biją, ale jak trzeba, bez wahania oddadzą życie za drugiego. Ten moment, gdy Rick mówi: "bracie, podaj rękę" i ratuje życie Daryla jest w niespodziewany sposób poruszający, bo wiemy, że po miesiącach psucia tej relacji, to jest punkt zwrotny, który będzie mieć znaczenie.
Dobrze, że szwendacze w końcu mieli więcej do roboty. Z jednej strony znowu minus za ninja-zombie, czyli podejście z przyczajki trupa do zamyślonej Michonne, co z uwagi na hałas, jaki wydaje, jest absurdem. Nie raz twórcy robili taką głupotę i wniosków żadnych nie wyciągają. Z drugiej strony mamy spadające zombie do dziury, które nadają wyśmienicie działającego napięcia w wątku Ricka i Darylla. Jedne z lepszych sceny sezonu.
Zobacz także:
Cliffhanger jest niespodzianką, która sprawi, że mimo wszystko będziemy czekać na kolejny odcinek z podwójną niecierpliwością. Rick Grimes jest poważnie ranny i otacza go liczne stado zombiaków. Niby sytuacja beznadziejna i wręcz niemożliwa do rozwiązania, ale myślę, że tak Rick nie może skończyć. To byłoby zbyt proste, więc nie zamierzam na tym etapie wyciągać pochopnych wniosków. Szczególnie, że zakończenie samo w sobie tuż przed ostatnim odcinkiem Ricka działa kapitalnie.
The Walking Dead sprawdza się w 9. sezonie, nadal oferując po prostu lepszy serial niż w słabszych poprzednich sezonach. Pomijając drobne bzdurki, dobrze się to ogląda i takie emocje, jak w wątku Daryla i Ricka są mile widziane. Kluczem dla przyszłości będzie kolejny odcinek, czyli pożegnanie Grimesa. Czekam na to z niepokojem.
Źródło: zdjęcie główne: materiały prasowe
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat