The Walking Dead: sezon 9, odcinek 6 – recenzja
Data premiery w Polsce: 22 listopada 2024W 6. odcinku 9. sezonu The Walking Dead jest budowane coś, co twórcy nazywają nowym początkiem. Naprawdę czuć, że podeszli do tego z rozmysłem, wprowadzając w tym serialu trochę świeżości, jakiej od dawna tutaj nie było.
W 6. odcinku 9. sezonu The Walking Dead jest budowane coś, co twórcy nazywają nowym początkiem. Naprawdę czuć, że podeszli do tego z rozmysłem, wprowadzając w tym serialu trochę świeżości, jakiej od dawna tutaj nie było.
The Walking Dead w 6. odcinku przedstawia nowy świat. Chodzi o pokazanie, jak wygląda rzeczywistość po przeskoku w czasie o sześć lat. Twórcy poświęcają ten odcinek temu, jak zmienili się bohaterowie, jak wygląda ich życie i codzienność. To właśnie dzięki temu wszystkiemu serial ma więcej świeżości, niż kiedykolwiek mógłbym oczekiwać po tej produkcji, a jednocześnie zachowuje swoją tożsamość. Czuć, że każdy aspekt jest przemyślany, aby stworzyć nowe status quo świata bez Ricka Grimesa. A dzięki temu The Walking Dead zyskuje, bo nie jest już serialem kojarzonym z jednym bohaterem. Ma szansę być czymś więcej. Podejście twórców staje się zaskakująco interesujące, przemyślane i intrygujące. Po tym odcinku wiem, że chcę poznać więcej informacji, bo - co też jest ważne i brawa za to - scenarzyści nie odsłaniają nam wszystkich kart w tym miejscu. Tutaj tylko poznajemy sytuację w Aleksandrii. Od kilku sezonów nie miałem tak, by The Walking Dead zbudował taką chęć obejrzenia kolejnego odcinka.
Judith Grimes kradnie sceny. Ten serial miał zawsze problemy z dziecięcymi postaciami, bo wszystkie na czele z Carlem (przez większość sezonów) po prostu były źle rozpisane i straszliwie irytujące. Judith jest inna. Jest to połączenie przeuroczej dziewczynki, z aroganckim charakterem i pewnością siebie Grimesów i zarazem wojowniczki, która wie, jak użyć rewolweru lub katany. Taka wybuchowa mieszanka nie powinna działać, bo łatwo przez to popaść w przesadę, pokazując dziecko, jako kogoś, kim być po prostu nigdy nie może. Jednak twórcy zachowują umiar, snując przedstawienie bohaterki w sposób wolny i przemyślany. To ona ma największe znaczenie w bieżącej historii. Jej decyzje, niezłomność i inteligencja budują potencjał, którego żadna postać w tym serialu nie miała od lat. Nie zrozumcie mnie źle - nie chcę gloryfikować Judith po zaledwie jednym odcinku. Chodzi o to, że dostrzegalne są różne przesłanki, które w kolejnych odcinkach mogą jedynie potwierdzić, że będzie to ktoś wyjątkowy, kto w sposób wręcz nie do pomyślenia, może zastąpić Ricka. Na razie jest jasnym punktem programu. Fakt, że to dziecko zostało urodzone i wychowane w postapokaliptycznym świecie nadaje wielu jej cechom więcej wiarygodności.
Fabuła bieżącego odcinka skupia się na grupce nowych bohaterów, którzy zostali uratowani przez Judith. Mamy więc wprowadzenie postaci z komiksów, którzy pełnią w historii rolę awatara widzów. Przez ich pryzmat poznajemy nowy świat The Walking Dead i to dzięki takiemu zabiegowi informacje są odpowiednio dawkowane. Na razie są to interesujące postacie, które na pierwszy rzut oka są osadzone w pewnych stereotypach, ale szybko rozwój historii nakreśla, że drzemie w nich potencjał. Sam fakt, że jedna bohaterka jest niesłysząca nadaje temu jakiejś świeżości, ale samo w sobie nie jest istotne dla fabuły i budowy charakteru. Jest to po prostu jeden z czynników budujących osobowość, tak jak fakt, że Magna i Yumiko są parą. Na razie ta grupka została przedstawiona w sposób lepszy, niż naprawdę wiele postaci w ostatnich sezonach. Czuć, że potrafią zaintrygować, a niektórzy momentalnie wzbudzają sympatię (bohater grany przez Dana Foglera). Szybko się okazuje, że to właśnie te postacie mogą sprawić, że 9. sezon The Walking Dead nabierze jeszcze więcej świeżości, bo widać, że casting został dobrze przemyślany, postacie są rozpisane z pomysłem, a ich przedstawienie sprawnie zbudowane. To są bohaterowie mający szansę rozwinąć się w naprawdę istotne elementy tej historii. Na razie zdecydowanie na plus.
Świat się zmienił, ale też te sześć lat nie sprawiły, że mamy cywilizację i jakieś cuda. Rozwój rzeczywistości na pierwszy rzut oka wygląda bardziej, jakby twórcy chcieli mocniej korzystać ze stylistyki westernu. Paliwo się już skończyło, więc mamy wozy ciągnięte przez konie i inne rzeczy związane z epoką, która nie potrzebowała elektryczności. Wizualnie zmienili się Rosita, Eugene, Henry, Aaron (z mechaniczną protezą) Michonne i - najbardziej - Carol. To jej długie białe włosy i zachowanie w większości odcinka sprawiają, że można ją potraktować jako miłą starszą panią. Jest nawet scena, która na pierwszy rzut oka sugeruje, że Carol straciła swojego ducha i werwę do walki. Jednak potem jest ten jeden krótki moment, przez który mam przemożną chęć podwyższyć ocenę. Chodzi o to, że najpierw irytujący Jed i Zbawcy napadli Carol i ją okradli. Potem widzimy bohaterkę w trybie, w porównaniu z którym Rambo i Terminator to mięczaki. Ten moment, gdy bez mrugnięcia okiem pali żywcem Jeda i Zbawców jest wręcz szokujący. I pokazuje, że choć Carol nałożyła nową maskę miłej osoby, kiedy trzeba jest bardziej bezwzględna niż kiedykolwiek. A to zmusza do zastanowienia, jak bardzo ten postapokaliptyczny świat ma wpływ na osobowość i ludzkie odruchy każdego bohatera.
Perypetię Rosity i Eugene'a wydają się zwyczajnym zapychaczem. Takie jest pierwsze wrażenie, ale z czasem się okazuje, że to właśnie tutaj mamy do czynienia z najważniejszym i najciekawszym wątkiem odcinka. Ich wspólna ucieczka przed hordą zombie, chęć poświęcenia się Eugene'a oraz dość kuriozalna próba wyznania uczuć Rosicie to elementy składowe na coś działającego zaskakujące dobrze. Wątek cały czas pobudza ciekawość, nieporadność Eugene'a nawet momentami bawi (z uwagi na to, że swego czasu zwymiotował na Rositę, by odciągnąć jej uwagę i uciec, w kontekście miłości jest troszkę kuriozalnie zabawne), a koniec angażuje i buduje napięcie. To właśnie w tym wątku mamy pierwszą scenę z tzw. Szeptaczami, czyli grupą przebierającą się za szwendaczy, która podróżuje wśród hordy. Ta ostatnia scena, gdzie słyszymy "gdzie oni są?" jakby to mówił zombie, jest właśnie związane z tym znanym komiksowym wątkiem. Zaletą odcinka i podejścia twórców jest jednak coś innego. Budują oni tajemnicę i wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia z ewolucją zombie. A to koniec końców wielu widzów wprowadzi w konsternację, a samo w sobie ma szansę na dobre zwroty akcji w kolejnych odcinkach. Zaś sama scena to piękna mieszanka klimatu i napięcia. Zachęca podwójnie do oczekiwania na kontynuację.
The Walking Dead daje nam trochę świeżości, jakiej ten serial potrzebował. Czekałem od dawna na to, by zobaczyć coś nowego w tym serialu, a ten przeskok w czasie to spełnia. Dostajemy interesującą historię rozważania, co zrobić z nową grupą ocalałych (intrygująca tajemnica - co się stało, że takie procedury zostały wymyślone?), przemiany i ewolucję bohaterów (Michonne zaskakująco spisuje się jako twarda przywódczyni) i sugestię większej historii oraz obietnicę, że to nie koniec nowości. Jestem na razie usatysfakcjonowany i zaintrygowany. Chcę więcej.
Poznaj recenzenta
Adam SiennicaKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1965, kończy 59 lat
ur. 1984, kończy 40 lat
ur. 1967, kończy 57 lat
ur. 1989, kończy 35 lat
ur. 1988, kończy 36 lat