W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 27 października 2021Bartosz M. Kowalski wraca z kontynuacją udanego slashera z zeszłego roku. Czy udaje mu się uniknąć klątwy drugiej części? Sprawdzamy.
Bartosz M. Kowalski wraca z kontynuacją udanego slashera z zeszłego roku. Czy udaje mu się uniknąć klątwy drugiej części? Sprawdzamy.
W lesie dziś nie zaśnie nikt było pierwszą ofiarą pandemii, która wybuchła w Polsce dzień przed premierą i na kilkanaście miesięcy zamknęła kina. Wtedy na białym koniu przyjechał Netflix i podał reżyserowi Bartoszowi M. Kowalskiemu pomocną dłoń. Film okazał się hitem platformy i zebrał pozytywne recenzje zarówno wśród krytyków, jak i widzów. Nic więc dziwnego, że amerykański gigant postanowił iść za ciosem i szybko zamówił kontynuację. I tak po nieco ponad roku wracamy do lasu, w którym dokonano masakry na grupie młodzieży i kilku innych osobach. Akcja w sumie zaczyna się w miejscu, gdzie ją zostawiliśmy. Zosia (Julia Wieniawa-Narkiewicz) trafia na komisariat, gdzie stara się szukać pomocy. Problem w tym, że komendant (Andrzej Grabowski) po odwiedzeniu wskazanego przez nią domu nie bardzo wierzy w opowieść o dwóch braciach, którzy mordowali pod wpływem jakiegoś meteorytu. Wtrąca więc całą trójkę do więzienia i zamierza udać się z dziewczyną jeszcze raz na miejsce zbrodni, by dokonać wizji lokalnej. Jak można się domyślić, nie kończy się to dla niego zbyt dobrze.
Głównym bohaterem W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 jest młody policjant Adaś (Mateusz Wieclawek). Fan starych filmów typu Maniakalny Glina, którego plakat zdobi jedna ze ścian w jego pokoju. Niestety, tylko w swojej wyobraźni jest on nieustraszonym stróżem prawa, bo w rzeczywistości jest jąkającym się tchórzem, który nie przepada za konfrontacją słowną, a co dopiero fizyczną. Świat jednak da mu szansę się wykazać. W lesie wszak grasuje krwiożerczy potwór, którego trzeba pokonać, nim zabije więcej osób.
Produkcja w reżyserii Bartosza M. Kowalskiego zaczyna się bardzo obiecująco. Czuć klimat oryginału, a trup ściele się gęsto. Wraca nawet kilka postaci z pierwszej części, np. grupa terytorialsów z Sebastianem Stankiewiczem w składzie. Widać, że reżyser i scenarzystka (Mirella Zaradkiewicz) sięgają do klasyków gatunku i nie boją się eksperymentować. Czerpią nawet z takich filmów jak Indiana Jones i Świątynia Zagłady czy Terminator. Nie mają żadnych zahamowań. Wszystko po to, by nie wpaść w pułapkę słabych kontynuacji, na które cierpi większość serii horrorów, np. Teksańska masakra piłą mechaniczną 2 czy Piątek, trzynastego II. Niestety, gdy już mi się wydawało, że polskiej ekipie ta sztuczka się uda, ci postanowili w drugiej połowie filmu zrobić kompletną woltę, zamieniając slasher w historię romantyczną dwóch potworów starających się zrozumieć swoją naturę i szukających pokrewnej duszy. W tym momencie wszystko zaczyna się sypać. Obserwujemy wydarzenia z perspektywy bestii zastanawiających się nad sensem zabijania ludzi. I ten jest sprowadzony do banalnego: bo to lubimy.
W lesie dziś nie zaśnie nikt 2 ma dwa oblicza. Pierwsze, w którym oglądamy klasyczny slasher ze wszystkimi jego blaskami i cieniami. Tu jest dobra zabawa, flaki latają, krew się leje, a bohaterowie desperacko walczą o przetrwanie. I drugie, w którym to wszystko spada na drugi plan, akcja mocno wyhamowuje, a my obserwujemy kwitnącą miłość dwóch dziwnych istot. Widać, ze Netflix sypnął groszem, bo jak w pierwszej części potwory były ukrywane i nie mieliśmy zbyt dużo kadrów, by im się dokładnie przyjrzeć, tak tu są one bardzo dobrze wyeksponowane. I nie wyglądają jak zrobione z gumy i plastiku. Podobnie jest z ukazywaniem śmierci – zbrodnie są dużo bardziej widowiskowe niż w poprzedniej odsłonie. Ale w sumie na tym plusy się kończą. Produkcji brakuje humoru i ciekawej historii, czyli wszystkiego tego, czym ujął mnie poprzednik.
Aktorsko film prezentuje się solidnie. Grabowski, Więcławek, Wieniawa, Stankiewicz, Dąbrowska robią wszystko, co mogą, by wyciągnąć z ról, ile się da. Jednak ta część należy bezapelacyjnie do Zofii Wichłacz i Wojciecha Mecwaldowskiego, którzy kradną film w każdej scenie. Szkoda, że drużynowy grany przez Mecwaldowskiego znów został sprowadzony do roli epizodycznej. Zasługuje na swój własny film.
Kowalski, bawiąc się konwencją, przekombinował, ale nie zamknął sobie furtki do potencjalnej trzeciej odsłony. Może ona będzie lepsza.
Poznaj recenzenta
Dawid MuszyńskiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1972, kończy 52 lat
ur. 1982, kończy 42 lat
ur. 1969, kończy 55 lat
ur. 1990, kończy 34 lat
ur. 1979, kończy 45 lat